[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem pomyślała o nieco gburowatej, małomównej Margaret,która zabrała ją do sklepu, żeby kupiła sobie wygodniejsze ubrania;nieznajomych ludzi pozdrawiających ją na ulicy, jak gdyby była jedną znich, Ethana, który nazwał psa jej imieniem.Nie chciała o nim myśleć, ale i tak wkradał się do każdegoprzywołanego obrazu, jak nitka wpleciona w tkaninę jej wspomnień zNowthen.- Ethan - powiedziała głośno jego imię, a ten dzwięk w absolutnejciszy samochodu rozbił tamę jej uczuć.Mimo że każda minuta oddalała ich teraz od siebie, jego wizerunekpowracał w jej umyśle z przerażającą jasnością i wyrazistością.Ethanpierwszego dnia, stojący w przejściu do obory, z promiennym uśmiechem;Ethan wbiegający do biura, ociekający wodą po kąpieli, z ręcznikiemowiniętym wokół bioder, uspokajający oszalałego psa, któremu dał jejimię; Ethan w holu, zagłębiony w fotelu, czekający na nią, z bruzdamizmęczenia wyrytymi na twarzy; Ethan przywierający do niej na łóżku.Wyobraziła sobie, że mogłaby właśnie teraz znowu czuć na sobie ciężar122RSjego ciała, gorący, słodki nacisk jego ust na swoich wargach, ukłucia nieogolonej szczęki na miękkiej skórze piersi.Walcząc z tym bezlitosnym, duszącym atakiem wspomnień,zmrużyła powieki i zacisnęła desperacko ręce na kierownicy, jakby odtego zależało jej życie.Mogłabyś znowu mieć to wszystko, Frances, szeptał cichy głos w jejwnętrzu.Wystarczy tylko tam wrócić - zatrzymać samochód i pojechać zpowrotem do Nowthen, z powrotem do Ethana.Zawsze mówił, żeuciekasz, i oto rzeczywiście uciekasz.Ale czy wiesz, od czego?Frances nie mogła sobie przypomnieć.Patrzyła na drogę umykającąpod kołami samochodu, ledwie uświadamiając sobie, że rozgląda się zamiejscem, gdzie mogłaby zawrócić.Nagle wjechała na szczyt wzgórza i zobaczyła przed sobą wielkizielono-biały znak: Boston - 60 km".Najpierw pojawiły się rozrzucone domki, potem rozrastające sięosiedla mieszkaniowe, w końcu lasy ustąpiły miejsca grupomprzedsiębiorstw, zakładów, restauracji.Widziała już niewyrazne zarysywież i drapaczy chmur Bostonu, strzelających ku niebu.Frances pędziła od skrzyżowania do skrzyżowania, z oczamiutkwionymi w odległym mieście, niepomna zupełnie, że jeszcze niedawnomyślała o zawróceniu i powrocie do Nowthen.Jej dom był tutaj, przed nią- jedyny dom, który miała.Było już zupełnie ciemno, kiedy przekręciła klucz w zamku.Wyczerpana fizycznie i emocjonalnie, weszła do przedpokoju, zapaliłaświatło i czekała, aż ogarnie ją znajome ciepło.Stała przez chwilę w ciszy,ale jedynym uczuciem, jakie ją opanowało, była dziwna pustka.Starannie123RSzdobione wnętrze tego mieszkania wyglądało jakoś sztucznie.Politurowane antyki przypominały eksponaty muzealne, a nieumeblowanie domu mieszkalnego.Cisza tego samotnego miejscadzwoniła jej w uszach.Wstrząsnęła się, bo ogarnął ją niewytłumaczalny chłód.124RSROZDZIAA JEDENASTYTego ranka po raz pierwszy, odkąd sięgała pamięcią, Frances zaspałai było to dla niej przeżycie równie żenujące jak wszystko, co zdarzyło siępodczas ostatniego tygodnia.Ubrała się szybko w brązową sukienkę osurowym, niemal męskim kroju, chwyciła teczkę i wybiegła z domu.Mimo pośpiechu przybyła do pracy o całą godzinę pózniej niżpozostali pracownicy.Kiedy szybkim krokiem szła przez pomieszczeniaadministracji do gabinetu szefa, towarzyszyły jej spojrzenia pełneniedowierzania.Przecież nie jestem aż tak bardzo spózniona, myślała z irytacją,skrępowana tymi spojrzeniami.Nachmurzona, szła jeszcze szybciej przezlabirynt kabin pracowników.Nikt nie zawołał do niej na powitanie, niktnie pozdrowił mimo tygodniowej nieobecności.Jestem w pomieszczeniu pełnym ludzi, z którymi przepracowałamtyle lat, myślała przygnębiona, a czuję się tu bardziej wyobcowana niż wmiasteczku, w którym żyją zupełnie obcy mi ludzie.Ale nie tylko brak więzi z innymi pracownikami firmy powodowałuczucie izolacji; obca była jej również ta niesłychana, obłędna wprostaktywność ludzi wokół niej.Wydawało się, że każdy bardzo się śpieszy,nawet jeżeli nie ruszał się z miejsca.Dzwoniły dziesiątki telefonówjednocześnie, dzwięczały klawiatury komputerów, pióra biegały popapierze w szalonym wyścigu ku jakiejś niewidzialnej linii swojegofiniszu.Co oni wszyscy robią? - zastanawiała się Frances, nie pamiętajączupełnie, że jeszcze tak niedawno była jedną z nich.125RSPrezes spółki podniósł siwiejącą głowę i spojrzał na nią, kiedyweszła do jego gabinetu.- Dzień dobry - powiedziała, zbliżając się do biurka.- Przepraszamza to spóznienie.Machnął lekceważąco ręką, ale nie przestawał przyglądać się jejuważnie.Frances nachmurzyła się nieco, ręce splotła z tyłu za plecami.Dlaczego szef przygląda jej się w ten sposób? Dlaczego wszyscy patrzylina nią tak dziwnie tego ranka? Czy tylko dlatego, że się spózniła?- Dobrze, że już wróciłaś, Frances - powiedział, po czym uśmiechnąłsię.- A tak przy okazji, bardzo mi się podobają twoje włosy.Ręka Frances powędrowała do miejsca, gdzie powinien sięznajdować ciasno upięty kok, i wtedy przypomniała sobie, że nie upięławłosów tego ranka.Po prostu nie miała czasu o tym pomyśleć.Nieprzyszło jej zresztą do głowy, że ktoś mógłby się zdziwić, że w ogólemógłby zwrócić na to uwagę - nosiła je przecież rozpuszczone, luznoopadające na ramiona w Nowthen.Ale teraz nie jesteś już w Nowthen,napomniała surowo samą siebie.Wystarczyło, że spędziła tam tydzień, ajuż to, co by ją przedtem raziło, wydawało się zupełnie naturalne.Tutajjednak, w ciągu wszystkich lat, które przepracowała w swoim biurze,nigdy jej się nie zdarzyło uczesać w ten sposób.Nic dziwnego, że wszyscytak się jej przyglądali tego ranka.Najwidoczniej nie poznali jej.- Usiądz, Frances.Nie krępuj się.- Prezes skierował ku niej zzabiurka rozpromieniony wzrok.- Dziś rano miałem telefon od jednego ztwoich przyjaciół.126RSFrances zrobiła szybko w myśli przegląd swoich znajomych istwierdziła z przerażeniem, że nie ma nikogo, kogo by mogła umieścić naliście przyjaciół.Uniosła więc brwi pytająco.- Z Nowthen - wyjaśnił prezes, a jej serce skoczyło do gardła.Ethan.To musiał być Ethan, pomyślała.Czując, że kolana uginają siępod nią, poszukała po omacku ręką oparcia fotela za sobą.- Naprawdę? - szepnęła, osuwając się na skórzane siedzenie iprzygotowując na dzwięk tego imienia, które za chwilę będziewymówione na głos.Przesunęła się na brzeg fotela, ze złączonymi stopami i rękamizłożonymi na kolanach.Oczy jaśniały niezwykłym blaskiem jak bursztynw promieniach słońca.- Wygląda na to, że zrobiłaś na nich niemałe wrażenie - uśmiechnąłsię szef.- Elaine Harmon prosiła przez telefon o twój adres domowy.Frances poczuła się tak, jakby jej płuca były balonami, z którychnagle ucieka powietrze.To nie Ethan, pomyślała, a rysy jej twarzywyciągnęły się nieco z wyrazem zawodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]