[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W panującympółmroku odnosiłem wrażenie, że mam przed sobą szachownicę z poruszającymi sięna niej żywymi figurami.Obaj królowie, angielski i niemiecki, zbliżali się do siebiechwilami na niebezpieczną odległość, jednak Anglik potrafił zawsze zręcznie tamtegowyminąć.— No i co pan zrobił potem? — zagadnąłem mojego rozmówcę.— Wszedłem do mojego pokoju — powiedział Schwarz.— Czułem sięwyczerpany i pragnąłem w ciszy i spokoju zastanowić się nad dalszym swym losem.Helena uratowała mnie w tak nieprzewidziany sposób, że fakt ten zaskoczył mnieniczym deus ex machina — trik teatralny, dzięki któremu rozpaczliwa sytuacja kończysię nagle szczęśliwie.Musiałem jednak stąd zmykać, zanim policjant nie zacznie zawiele rozpowiadać o tej całej historii i zastanawiać się nad nią.W końcuzdecydowałem się zaufać memu szczęściu.Poinformowałem się o terminie odejściapociągu pośpiesznego do Szwajcarii.Miał jechać za godzinę.Właścicielkę pensjonatupowiadomiłem, że wyjeżdżam na jeden dzień do Zurychu, jedną walizkę zabieram zesobą i proszę, by mi drugą przechowała.Za kilka dni będę z powrotem.Potemposzedłem na dworzec.Czy nawiedzało pana uczucie nagłego wyzbycia się zachowywanej przez całelata ostrożności?— Tak — odpowiedziałem.— Ale często mylimy się przy tym.Wydaje się nam,że los winien nam jest rewanż.Tymczasem los nikomu nie jest nic winien.— Tak, to prawda — przyznał Schwarz.— Ale niekiedy przestaje się polegać nastosowanej dotychczas technice działania i postanawia się oprzeć na nowej.Helenanamawiała mnie, bym jechał z nią razem przez granicę.Nie usłuchałem i byłbymzgubiony, gdyby nie jej przezorność — pomyślałem więc, że tym razem postąpię tak,jak ona sobie tego życzyła.— I zrobił pan tak?Schwarz potwierdził skinieniem głowy.— Kupiłem bilet pierwszej klasy w przekonaniu, że luksus wzbudza zawszewiększe zaufanie.Dopiero gdy znalazłem się w pociągu, przypomniałem sobie opieniądzach, które miałem przy sobie.Nie mogłem ukryć ich w przedziale, nie byłemsam.Prócz mnie siedział jeszcze jakiś człowiek, bardzo blady i niespokojny.Próbowałem schować je w toalecie, obie jednak były zajęte.Tymczasem pociąg zbliżałsię do granicy.Kierowany instynktem, wszedłem do wagonu restauracyjnego.Usiadłem przystoliku i poprosiłem o butelkę drogiego wina i jadłospis.— Czy posiada pan bagaż? — zwrócił się do mnie kelner.— Tak.W najbliższym wagonie pierwszej klasy.— Czy wobec tego nie zechciałby pan przedtem załatwić formalności celnych?Zarezerwuję dla pana to miejsce.— To może długo potrwać.Myślę, że zdąży mi pan przynieść coś do zjedzenia.Jestem głodny.Zapłacę z góry.Nikła nadzieja, że mógłbym zostać w wagonie restauracyjnym nie zauważony,nie spełniła się.Kelner właśnie stawiał na stole wino i talerz z zupą, gdy do wagonuwkroczyli dwaj urzędnicy.Wsunąłem pieniądze pod sukno na stole przykrytym pozatym serwetą, zaś list Heleny włożyłem między kartki paszportu.— Pański paszport! — zwrócił się ostro jeden z urzędników.Podałem paszport.— Czy bagażu pan nie ma? — zapytał, zanim otworzył książeczkę.— Jedną podręczną walizkę — odpowiedziałem.— Znajduje się w najbliższymwagonie pierwszej klasy.— Musi pan ją otworzyć — powiedział drugi.Wstałem.— Proszę zatrzymać dla mnie to miejsce — rzekłem do kelnera.— Naturalnie! Przecież zapłacił pan z góry.Urzędnik popatrzał na mnie.— Opłacił pan już z góry?— Tak.W przeciwnym razie nie mógłbym sobie pozwolić na jedzenie i wino.Zagranicą trzeba płacić dewizami.A tych niestety nie mam.Urzędnik roześmiał się.— Niezły pomysł! — rzekł.— Ciekawe, że tak mało osób na to wpada.Proszę,niech pan przejdzie do siebie.Muszę zrewidować jeszcze cały wagon.— A mój paszport?— Zwrócimy go panu.Poszedłem do przedziału.Mój towarzysz podróży siedział tam, jeszcze bardziejniespokojny niż przedtem.Pocił się i co chwila wycierał ręce i twarz mokrąchusteczką.Patrzyłem na dworzec, otworzyłem okno.Nie było sensu wyskakiwaćprzez nie, gdyby chcieli mnie schwytać, i tak bym nie mógł uciec.Ale otwarte oknodziałało uspokajająco.W drzwiach stanął drugi urzędnik.— Pańskie walizki!Sięgnąłem po moją i otworzyłem ją.Zlustrował zawartość wzrokiem, a potemprzeszukał walizkę mego sąsiada.— W porządku — odpowiedział i zasalutował.— A paszport? — upomniałem się.— Jest u kolegi.Kolega zjawił się w tej samej chwili.Ale nie ten, którego widziałem poprzednio.Był to członek partii, w mundurze, szczupły, w okularach i w wysokich butach.—Schwarz uśmiechnął się.— Jakże Niemcy kochają buty!— Nie mogą się bez nich obejść — powiedziałem.— Nurzają się przecież wtakim gnoju.Schwarz wychylił szklankę wina.Przez całą noc pił niewiele.Spojrzałem nazegar.Było wpół do czwartej.Schwarz to zauważył.— Już nie będę pana długo męczył — powiedział.— Będzie pan miał jeszczesporo czasu na statek i wszystko inne.To, co teraz opowiem, będzie okresemszczęścia.A o szczęściu nie można opowiadać wiele.— I jak pan z tego wybrnął? — spytałem.— Hitlerowiec przeczytał list Heleny.Oddał mi paszport i zapytał, czy mamznajomych w Zurychu.Przytaknąłem ruchem głowy.— Kogo?— Panów Ammera i Rotenberga.Były to nazwiska dwóch nazistów działających w Szwajcarii.Każdy emigrantprzebywający w tym kraju znał ich i nienawidził.— A poza tym?— Naszych ludzi w Bernie.No, ale chyba nie ma potrzeby wymieniaćwszystkich? Hitlerowiec zasalutował.— Życzę powodzenia! Heil Hitler!Mój towarzysz nie miał tyle szczęścia.Musiał wyciągać wszystkie dokumenty iodpowiadać na coraz to nowe pytania.Nieborak pocił się i jąkał.Nie mogłem dłużejna to patrzeć.— Czy mogę wrócić do wagonu restauracyjnego? — zapytałem.— Ależ naturalnie! — odpowiedział hitlerowiec.— Smacznego!Wagon restauracyjny był już pełny.Mój stolik okupowała grupa Amerykanów.— Gdzie jest moje miejsce? — spytałem kelnera.Wzruszył ramionami.— Nie zdołałem go utrzymać.Kto sobie może dać radę z tymi Amerykanami!Niemieckiego nie rozumieją i siadają, gdzie im się podoba! Proszę zająć miejsce ztamtej strony.Czy nie wszystko jedno, gdzie się siedzi? Pańskie wino już tamprzeniosłem.Nie wiedziałem, co zrobić.Amerykańska rodzina, jak gdyby nigdy nic, zajęławszystkie cztery fotele przy zarezerwowanym przeze mnie stoliku.Tam gdzie byłyukryte pieniądze, siedziała bardzo ładna, może szesnastoletnia panienka z aparatemfotograficznym.Jeżeli będę uparcie polował na to miejsce, zwrócę na siebie uwagę,byliśmy jeszcze na ziemi niemieckiej.Kiedy stałem tak niezdecydowany, podszedł kelner.— Dlaczego nie zajmie pan chwilowo tamtego miejsca? Wróci pan tu, jak tylkosię zwolni.Amerykanie szybko jedzą, kanapki i sok pomarańczowy.Będę mógłwówczas podać panu coś konkretnego.— Dobrze.Usiadłem tak, by mieć swoje pieniądze na widoku.Tak to jest z nami; przedchwilą oddałbym wszystko, byleby stąd się wydostać — teraz siedziałem i myślałemtylko o jednym: muszę te pieniądze mieć z powrotem, zwłaszcza w Szwajcarii, nawetgdyby mi przyszło zaatakować amerykańską rodzinę.Potem zobaczyłem, jakwyprowadzono z wagonu małego, pocącego się człowieka, i doznałem uczuciagłębokiego, niewytłumaczonego zadowolenia, że to nie jestem ja, połączonego zobrzydliwym, fałszywym współczuciem, które nie jest niczym innym jak próbąwykpienia się losowi tanią litością [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Maria z Agredy Mistyczne miasto Boże czyli żywot Matki Boskiej
  • MARIA Z AGREDY MISTYCZNE MIASTO BOÅ»E(Å»ywot Matki Bożej)
  • Kosmasa Kronika Czechów przeÅ‚ Maria Wojciechowska 1968 (2004)
  • Lakotta Consilia Maria Klauzura. WstÄ™p wzbroniony
  • Lakotta Consilia Maria Córki Nipponu nie pÅ‚aczÅ¡
  • Doktryny polityczno prawne. Prof. Maria Zmierczak
  • Stelios Galatopoulos Maria Callas. Boski potwor
  • MARIA Z AGREDY MISTYCZNE MIASTO BOZE
  • Lakotta Consilia Maria Serce buszu(1)
  • Ulatowska Maria CaÅ‚kiem nowe życie
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ayno.opx.pl