[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Peabody wyczuła, że coś się święci.Kiedy już stamtąd wyszłyśmy, próbowała mniezagadnąć, powiedziała, że jeśli tylko będę potrzebować, to zawsze mogę z nią porozmawiać.A jaco?- Domyślam się, że urwałaś jej za to głowę - odparła Mira, uśmiecha jąc się lekko.- Jakbyś przy tym była.Rozniosłam ją na strzępy.%7łe daję sobie radę, a ona niech pilnujewłasnego nosa i tak dalej.Nagadałam jej, aż mi się twarz nie chciała zamknąć. - Przeprosisz.- Już to zrobiłam.- Pracujecie razem, jako tandem.A do tego przyjaznicie się poza pracą.Zastanów się, czy niewarto zwierzyć jej się chociaż trochę.- Nie rozumiem, co by to mogło dać.%7ładnej z nas takie zwierzenia nie wyszłyby na dobre.W odpowiedzi Mira tylko się uśmiechnęła.- Przynajmniej masz o czym myśleć.Jedz do domu, Eve.Prześpij się trochę.5Nietrudno było posłuchać rady doktor Miry; tym łatwiej że Eve nie marzyła o niczym innym jaktylko o kilku godzinach kamiennego snu.Brama domu otworzyła się przed nią.Wciąż jeszcze niepodzielnie królowało tutaj lato.Feerią barw błyszczały przepiękne kwiaty.Rozmigotana zieleń trawnika sięgała, mogłoby się wydawać, aż po sam horyzont.Wyniosłe drzewapokryte bujnym listowiem słały chłodny cień.Ponad nimi górowała potężna bryła rezydencji, najeżona wieżyczkami i spadzistymi dachami,otoczona eleganckimi tarasami.Był to pałac i forteca w jednym; razem - dom.A najlepsze w tej chwili było to, że w tym domu stało łóżko, które nale żało do Eve Dallas.Zaparkowała samochód przy głównych schodach.Wysiadając, przypomniała sobie, że miałazadzwonić do działu logistyki i zrobić awanturę.Ze złości kopnęła w drzwi swojego gruchota, apotem znów o wszystkim zapomniała i ruszyła, powłócząc nogami, po stopniach prowadzących dodrzwi.Czekał na nią.A właściwie czyhał; Summerset, arcymistrz czyhania.Stał sztywno w holu,prężąc swoją kościstą sylwetkę odzianą od stóp do głów w czerń.Minę miał nadętą, nos zadartywysoko, a u stóp - kota.Kamerdyner Roarke'a nigdy nie przegapił okazji, aby wbić Eve szpilę; tak jejsię przynajmniej wydawało.- Nie spodziewałem się pani o tak wczesnej porze - powiedział.- Jak widzę, dziś szczęśliwieudało się pani nie zniszczyć ubrania.Muszę koniecz nie odnotować to wydarzenie w kalendarzu.- Wrócę pózno - wyjeżdżasz do mnie z pretensjami.Wrócę wcześnie - to samo.Możezatrudnisz się w jakimś dziale składania reklamacji?- Pani nieprzepisowy pojazd nie został odstawiony do garażu jak należy.- A ty jeszcze nie dostałeś ode mnie w nos.Odnotuj to sobie w kalen darzu, pajacu. Summerset miał jeszcze na podorędziu kilka zjadliwych tekstów, ale dostrzegłszy cienie podoczami Eve, postanowił zachować je na inną okazję.Zresztą i tak była już w połowie schodów.Miałnadzieję, że pójdzie pro sto do łóżka.Zerknął w dół, na kota.- Na razie wystarczy.- Wyciągnął rękę i pogroził palcem w kierunku pustych już schodów.Galahad wskoczył na stopnie i potruchtał w górę.Z początku Eve chciała jeszcze zahaczyć o swój gabinet, zrobić notatki, i zapisać wnioski doraportu, może nawet przeprowadzić kilka testów prawdopodobieństwa.Ale nogi zaniosły ją prostodo sypialni, dokąd zaraz wślizgnął się kot; śmignął po schodkach na podwyższenie, na którym stałołóżko i odbił się z rozbiegu, lądując na pościeli z wdziękiem, o jaki nikt nawet by nie śmiał posądzaćtakiej góry mięsa.Usiadł, mrużąc swoje różnokolorowe ślepia, i wbił spojrzenie w twarz Eve.- Dobry pomysł.- Skinęła głową.- Zaraz tam będę.Zdjęła żakiet od kostiumu i rzuciła na sofę, ściągnęła szelki z kaburą i upuściła broń.Potemprzysiadła na poręczy sofy, zsunęła buty i uznała, że starczy rozbierania.Do łóżka nie wskoczyła, tylko raczej się na nie wczołgała.Padła na poduszkę twarzą w dół, niezwracając uwagi na kota, który wszedł na nią i ułożył się na jej pośladkach, obróciwszy się przedtemdwa razy.Runęła w czarną otchłań jak kamień wrzucony do studni.Czuła, jak nadchodzi sen, jak sączy się z zakamarków jej ciała niczym cieknąca z rany krew.Zaczęła się rzucać na łóżku, zacisnęła dłonie w pięści, ale nie mogła go odpędzić.Porwał ją ze sobą.I znów pokazał to, co było.Ale nie zabrał jej do Dallas, do tamtego pokoju, do miejsca, którego bała się jak niczego naświecie.Tutaj panował gęsty mrok, na ścianach nie tańczyło mdłe czerwone światło, a powietrze niebyło lodowato zimne.Zamiast tego wszędzie snuły się cienie i było parno, a nozdrza zatykał ciężkifetor gnijących kwiatów.Usłyszała czyjeś głosy, chociaż nie mogła zrozumieć ani słowa.Usłyszała płacz, jednak nieumiała określić, skąd dobiega.Wydawało jej się, że zabłądziła w labiryncie pełnym ostrychnarożników, ślepych zaułków i niezli czonych drzwi zamkniętych na klucz.Nie wiedziała, jak stąd wyjść, nie wiedziała, jak weszła.Serce łomotało jej w piersi.Czuławyraznie, że coś się czai w ciemności, że stojący tuż za nią straszliwy potwór wyczekujesposobności do ataku.Miała świadomość, że powinna się odwrócić i stanąć z nim twarzą w twarz.Zawsze lepiejpodjąć walkę.Jeśli coś siedzi ci na karku, lepiej stawić temu czoło, pokonać monstrum i przepędzić.Ale ogarnął ją taki strach, że zamiast walki wybrała ucieczkę.Potwór zaśmiał się niskim, basowym głosem. Sięgnęła do kabury.Ręce trzęsły jej się tak mocno, że ledwo zdołała wyciągnąć broń.Zabijęgo, pomyślała.Jeśli tylko mnie dotknie, zabiję.Ale wciąż biegła przed siebie.Nagle pośród cieni zamajaczyła jakaś sylwetka, a Eve wrzasnęła ochryple, potknęła się iupadła na kolana.Krztusząc się łzami, uniosła broń w mokrej, zlanej potem dłoni, z palcem naspuście, gotowa do strzału.I zobaczyła małą dziewczynkę. Złamał mi rękę.Abra, córka tamtej pobitej kobiety, stanęła przed nią, przyciskając jed ną rączkę do boku. Tatuś złamał mi rękę.Dlaczego pozwoliłaś, żeby zrobił mi krzywdę?.- To nie ja.Ja o tym nie wiedziałam. Boli mnie.- Wiem.Bardzo ci współczuję. Podobno masz zapobiegać takim rzeczom.Dookoła niejcienie zawirowały, nabrały kształtów.Zobaczyła teraz, gdzie się znajduje.Była w domu, który zwałsię Nadzieja, w pokoju pełnym skatowanych, posiniaczonych kobiet i smutnookich, upodlonychdzieci.Wszystkie patrzyły na nią, a w jej głowie rozbrzmiewały echem ich głosy. Pociął mnie żyletką. Zgwałcił. Przypalał papierosem. Spójrz na moją twarz.Byłam kiedyś taka ładna.. Gdzie byłaś, kiedy zrzucił mnie ze schodów?. Dlaczego nie przyszłaś, jak wołałam o pomoc?.- Nie mogę.Nie mogę.Zbliżyła się do niej Elisa Maplewood, oślepiona i zalana krwią. Wyłupił mi oczy.Dlaczegomi nie pomogłaś?.- Pomagam.Pomogę ci. Za pózno.On już tu jest.Rozdzwonił się alarm, zabłysły światła.Kobiety i dzieci zgromadzone w sali odstąpiły i stanęły w rzędach niczym ława przysięgłychogłaszająca werdykt.Mała Abra potrząsnęła głową. Masz nas bronić, ale nie potrafisz.I nagle do sali niespiesznym krokiem wszedł on.Na twarzy miał szeroki, przerażający uśmiech,w oczach paskudny, nienawistny błysk.Jej oj ciec. Przyjrzyj im się, dziecinko.Sporo ich i zawsze pod dostatkiem.Suczki same się o to proszą, więc co facet ma robić?.- Nie zbliżaj się do mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Robert T. Kiyosaki i Sharon L. Lechter Bogaty ojciec, Biedny ojciec Kwadrant przepÅ‚ywu pieniÄ™dzy[Cz. 2]
  • Mark Robert Polelle Leadership; Fifty Great Leaders and the Worlds They Made (2007)
  • Roberto Why Great Leaders Don't Take Yes for an Answer Managing for Conflict and Consensus
  • 008. Robert Jordan KoÅ‚o Czasu t4 cz2 Ten, Który Przychodzi Ze ÂŒwitem
  • Rosalind A. McKnight Kosmiczne podróże, moje doÂœwiadczenia poza ciaÅ‚em z Robertem Monroe
  • 013. Robert Jordan KoÅ‚o Czasu t7 cz1 Czara Wiatrów
  • 010. Robert Jordan KoÅ‚o Czasu t5 cz2 Spustoszone Ziemie
  • 009. Robert Jordan KoÅ‚o Czasu t5 cz1 Ognie Niebios
  • Roberts John Maddox Nova Roma 01 Operacja Marka Scypiona
  • 007. Robert Jordan KoÅ‚o Czasu t4 cz1 WschodzÅ¡cy CieÅ„
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl