[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętała też, że właśnie te symptomy więdnącego życia kryją się za drugą, mniej apetyczną definicją słowa torszi.W świetle tradycji, która zalecała zamążpójściew wieku lat piętnastu, a rozkwit macierzyństwa około dwudziestki, przekroczenie dwudziestego piątego rokużycia było sygnałem staropanieństwa.W rezultacie wiele niezamężnych Iranek piętnowano budzącym grozę słowem na „t”.Naturalnie, pod koniec dwudziestego stulecia wiek zawierania małżeństw w Iranie podniósł się znacząco, niemniej jednak słowo torszi na określenie panny, która przekroczyła umowną datę przydatności do konsumpcjii mogła już tylko ścierać kurze z półek miłości, wciąż kursowało w potocznym plotkarskim obiegu.Bahar jakonastolatce nie przyszłoby do głowy, że mając lat dwadzieścia cztery będzie ponownie osobą stanu wolnego,w dodatku całkiem zadowoloną z dalszej perspektywysamotności.Życie w pojedynkę było, jej zdaniem, ze wszech miar satysfakcjonujące.Niech sobie Lejla ma swojego chłopaka, a Mardżan – no cóż, Mardżanwystarczają sadzonki, kuchnia i kawiarnia, ale kto wie, czy na horyzoncie nie czai się już jakiś bladolicy Irlandczyk, który lubi dobrze podjeść.Za to ona, Bahar, bardzo chętnie dożyje swoich dni w samotności i, daj Boże, świętym spokoju.W jej życiu nie ma już miejsca dla mężczyzny –nigdy więcej.Kręcąc głową, Bahar opasała wcięcie każdego słoikatorszi lśniącą fioletową wstążką, zawiązaną w dumnie sterczącą kokardkę.O nie, jej etykietka torszi na pewno nie zawstydzi, tak sobie postanowiła.Warzywa w torszi, mimo agresywności octu, potrafiły jakoś przetrwać czas marynowania.Z nią będzie tak samo: przetrwa i nie ulęknie się niczego.Napełnione i udekorowane słoiki ustawiła Baharrzędem pod schodami, gdzie miały drzemać i nabierać charakterystycznego smaczku, w miarę jak kwaśny ocet łagodzić będzie pikanterię cayenne i czarnuszki.Do lipcowego Dnia Tańca Świętego Patryka torszi zdąży się zamarynować jak należy.– Właśnie przyszła pani Delmonico.Zamawia zupęz soczewicy, hummus, grillowanego bakłażana w cieście i imbryczek bergamoty.A na deser bakławę i dwa kawałkizulbii – oznajmiła Lejla, wpadając do nagrzanej kuchni.Karteczkę z zamówieniem Estelle przyklepała dłonią na kuchennym blacie roboczym.– Mogę już wyjść, Mardżan?Pani Athey ma dziś po południu wywiesić przysekretariacie szkoły wyniki przesłuchań.– Idź, ale szybko wracaj.Pod wieczór może nam się tuzwalić tłum gości, jak w ubiegłą sobotę – odparła Mardżan.– Dzięki! – Lejla wybiegła z domu kuchennymidrzwiami.– To pewnie ja teraz muszę iść na salę – skonstatowałakwaśno Bahar.– Wiadomo przecież, że wcześniej niż za godzinę na pewno nie wróci.– Nie miej jej tego za złe, Bahar.To przedstawienie jest dla niej bardzo ważne.Kandydowała przecież do głównej roli.Fiona mówi, że była naprawdę dobra.– Ciekawe, czemu wcale mnie to nie dziwi – burknęłaBahar, okazując przesadne niezadowolenie.W głębi sercabyła nawet trochę dumna z Lejli.Najmłodsza siostra objawiła spory talent do nawiązywania przyjaźni w tym nowym miasteczku, podczas gdy jej, Bahar, sztuka ta nie udawała się nigdy i nigdzie.Nawiązanie przyjaźniwymagało otwarcia się na obcą osobę, dzielenia z nią sekretów i emocji – a w tej roli Bahar nie widziała się zupełnie.Za czasów Green Acres jej rezerwa trzymała większość koleżanek pielęgniarek na dystans; Bahar nigdynie była zapraszana na popołudniowego drinka w pubie U Doktora Watsona, a w przerwach na lunch, zamiastprzesiadywać z koleżankami w kafeterii i wymieniać uwagi o nieznośnych pacjentach, buszowała po sklepach zestarzyzną, ciągnących się szpalerem wzdłuż pobliskiej Aldergate Street.Grzebanie w zakurzonych, niegdyścennych dla kogoś przedmiotach, sprawiało jej swoistą ulgę, a każdy okazyjnie nabyty drobiazg – czy to ręcznie tkana narzuta z Toskanii, czy pokancerowany, lecz nadal śliczny miedziany imbryczek – oddalał jej myśli od dokuczliwej samotności.Z bloczkiem zamówień w ręku podreptała Bahar dowypełnionej kakofonią głosów sali, z rezygnacją godząc sięnakolejnepopołudnieobsługiwaniagościw pojedynkę.Po chwili jednak wpadła z powrotem do kuchni, wyraźnie czymś przejęta.– Chodź tam prędko, Mardżan.Pani Delmonico nienajlepiej wygląda.Poczerwieniała na twarzy i strasznie się poci.Mardżan porzuciła sałatkę ze smażonego kurczaka,którą akurat przyrządzała dla bliźniaków Donnelly,i pobiegła do sali.Już z daleka widać było, że ze starszą panią jest niedobrze.Od dnia, w którym przyniosła nowym lokatorkomswoje słynne osso buco, Estelle Delmonico była jedną z najwierniejszych klientek Café Babilon.I chociaż przy sąsiednich stolikach sporo pań w jej wieku delektowało się codziennymi porcjami nasączonych wodą różanąprzysmaków, Estelle zawsze spożywała podwieczorekw samotności.Przymykała oczy, zlizywała słodki pot znadgórnej wargi i dopiero wtedy zaczynała popijać swoją ulubioną herbatę z bergamoty, przegryzając słoniowym uchem, czasami dwoma.Bywało, że włoska wdówkanuciła sobie przy tym cicho jakąś arię z bogatego repertuaru pieśni, które jej Luigi wyśpiewywał był z całą mocą swych potężnych płuc przy kuchennym blacie,skrobiąc na wiórki bryłę czarnej czekolady.Mardżan czekała zazwyczaj, aż Estelle dopijepierwszą filiżankę, i dosiadała się do niej na pogawędkę.Nawet w tłocznej porze lunchu znalazła zawszeparę minut, aby wyrwać się z kuchennego chaosui przywitać korpulentną staruszkę o coraz słabszymzdrowiu, ale końskim apetycie.Nigdy jednak nieobserwowała jej przez dłuższy czas.Dopiero teraz,patrząc na samotną postać przy stoliku, uświadomiła sobie, że dobrowolne odosobnienie Estelle Delmonico nie jest, być może, tak do końca skutkiem wolnego wyboru.Panią Delmonico zdradziły oczy.Co pół minuty mniej więcej rzucała szybkie spojrzenie na długi, zbiorowy stół, przy którym zasiadały członkinie Komitetu ObchodówDnia Tańca Świętego Patryka – natychmiast przenosiła wzrok z powrotem na łyżkę.Potem zaś osuszała obrzękłe nozdrza haftowaną jedwabną chusteczką, wyjętą z małej torebki z lakierowanej skóry.Panie z komitetu były zbyt zaaferowane dyskusją o świątecznej dekoracji (czypozostać przy tradycyjnych trzech kolorach, czy też może wprowadzić lekki akcent karaibski za pomocą takich barw,jak terakota, błękit Pacyfiku i róż hortensji?), abyzauważyć, że są obserwowane.Nie dostrzegły –w przeciwieństwie do Mardżan – niemych błagań Estelle,nie odczytały znaków jej rozpaczliwej samotności.Mardżan pomyślała, że można przecież podpowiedziećMarieBrennan,abyzaprosiłaWłoszkęnaprzyszłotygodniowe zebranie komitetu.Dodatkowa pararąk przyda się na pewno organizatorkom Dnia Tańca do realizacji wszystkich planowanych atrakcji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Austen Jane Duma i uprzedzenie
  • Stany prymitywne COVIN ALEC
  • Karpinska Anna To wszystko przez ciebie
  • Gordon Alan Gildia błaznów 02 Błazen wkracza na scenę (2)
  • Jensen Emma Wspaniały projekt(1)
  • śÂšwitaj Janusz 12 oddechów na minutć(tm)
  • Wojciech Sumliński Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego
  • G.G.martin D.Gardner Niebezpieczne kobiety
  • Mather Anne Tyle lat, tyle łez
  • Claire Bidwell Smith The Rules of Inheritance A Mem
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • domowewypieki.keep.pl