[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z jednej strony zdajesz sobie sprawę, że108cię porzucono, odrzucono, wyrzucono na ulicę.W przeciwnym raziebyłbyś z rodzicami.Z drugiej jednak strony masz nadzieję, że rodzice sięopamiętają, zmienią zdanie, w każdej chwili mogą więc przyjść izapukać.Z tego powodu śpisz bardzo czujnie, jakby z jednym okiemzawsze otwartym.Bo gdy przyjdą, chcesz, żeby wiedzieli, że byłeś nawarcie, że czekałeś, że miałeś nadzieję.Problem polega na tym, że wwieku sześciu lat powieki same zaczynają opadać.Wszedłem do domu dla chłopców i wpisałem się do rejestruodwiedzających.- Przyszedłem zobaczyć się z chłopcem, który został przywiezionydziś rano z Regionalnego Centrum Medycznego Stanu Georgia.Nadanomu imię John Doe.Pani sprawdziła w czymś, co wyglądało jak książka meldunkowa, iwskazała na korytarz za sobą.- Drugi korytarz na prawo, trzecie drzwi na lewo.- Dziękuję.Drzwi były podrapane, mocne światło migotało po drugiej stronie.Zapukałem delikatnie i popchnąłem drzwi.Pokój był mały, przypominałrozmiarami łazienkę.Może kiedyś był popielaty, ale z biegiem czasukolor stał się bardziej zielonkawy.Nie było książek, telewizora, radia aniokna.Jedynym kolorowym akcentem był plakat z instrukcją na wypadekpożaru.Wstrzymałem oddech, by zatrzymać powracające wspomnienia,których raczej nie chciałem przywoływać.Otrząsnąłem się.Sketchsiedział przy małym biurku obok łóżka.Jedyna lampka z jedną żarówką,skierowana na jego notes, dawała zielonkawe światło.Był ubrany wdżinsy, za duży podkoszulek i japonki.Gdy wszedłem, obejrzał się wmoim kierunku, ale na jego twarzy nie odmalował się żaden wyraz.- Cześć, Sketch! - Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po pokoju.-Wygląda na to, że przenieśli cię w inne miejsce.109Rozejrzał się, jakby to, co oczywiste, było oczywiste także dla niego.-Jak się czujesz?W tym momencie przez korytarz przeszedł dozorca, wioząc na wózkukilka kontenerów z pustymi butelkami po wodzie mineralnej.Gdy Sketchto zobaczył, zsunął się ze swojego krzesełka i wyszedł na korytarz.Poszedł za dozorcą, a jego małe japonki klapały, uderzając go w pięty.Skręcił w lewo w kierunku toalety, gdzie wszedł mężczyzna, zostawiającwózek na korytarzu.Gdy dozorca zniknął w środku, chłopiec ukląkł przypustych butelkach.Dzięki opiece sióstr i antybiotykom plecy na tyle mu się wygoiły, żenic już nie przeciekało przez koszulkę.Miał też dobrze dopasowaneokulary.Pochylił się, czytając etykietę i pokazując palcem.Rozstawiłemdłonie, jakbym opowiadał historię o złowionej rybie, a następnieprzysunąłem je do siebie.- Duże czy małe słowo?Potrząsnął głową, jakby nie miał czasu na głupoty, i znów wskazał nabutelkę.Przyjrzałam jej się, ale nic mnie nie zastanowiło.Pokazałempalcem w górę, w powietrze.- Pierwsze słowo, pierwsza litera, od czego zacząć?Przewrócił oczami i otworzył szkicownik.W dwie sekundynaszkicował zarys i pokazał mi go.Wyglądało to jak butelka wodysodowej.Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem dwie ćwierćdolarówki.- Masz ochotę na wodę?Znów potrząsnął głową, wskazał ołówkiem na kartkę, jakby chciałpowiedzieć: Skup się!".Podsunął mi kartkę i tym razem zobaczyłemciężarówkę, taką z rolowanymi bocznymi drzwiami, którą wozi sięskrzynki z wodą.Tym razem to ja kiwnąłem na boki głową, że nierozumiem.Chłopiec spojrzał w stronę drzwi łazienki.Nie widzącmężczyzny, wyjął110jedną z butelek z niebieskiego kontenera i pokazał mi, zmuszając, bymdokładniej się przyjrzał.Powoli ją obracał, pokazując nazwę firmyprodukującej butelki wytłoczoną w szkle.Przeczytałem ją głośno.- Jesup Brothers Bottlers.Spojrzałem na chłopca, a on patrzył na mnie.Przeczytałem ponownie.-Jesup Brothers Bottlers?Pokiwał głową.Trzymając butelkę, zapytałem:- Czy to ma coś wspólnego z tobą?Chłopiec wskazał na butelkę i otworzył notatnik na rysunkumężczyzny, który kiedyś zrobił, tego od pasa w górę.Dodałem dwa dodwóch.- Czy Bo jezdzi takimi ciężarówkami?Pokiwał głową, odwrócił stronę i pokazał tę, na której ręka trzymałaobcęgi.Jeszcze raz podniosłem butelkę.- Tymi właśnie ciężarówkami Bo jezdzi.Spojrzał przez ramię, szybko kiwnął głową i jeszcze szybciejpodreptał przez korytarz do swojego pokoju.- Bingo!Poszedłem za nim do pokoju, gdzie próbował wdrapać się na łóżko.Prawa stopa ześlizgiwała mu się z materaca i jedyne, co mu się udawało,to ściąganie w dół prześcieradła.Uklęknąłem i podłożyłem zaplecionedłonie tak, jak to się robi, pomagając komuś wsiąść na konia.Zawahał się.Wskazałem mu na ręce.- No dalej, mam w tym trochę doświadczenia.Wstawił stopę w mojedłonie, jakby to była paszcza lwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]