[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo wszystkich starczych ułomności wciąż był tymsamym niefrasobliwym psem.Każdego ranka po śniadaniutruchtał do salonu, żeby wykorzystać kanapę w charakterzegigantycznej chusteczki do ust, idąc wzdłuż niej wycierał nos ipysk w obicie, a przy okazji rozrzucał poduszki.Potem robiłzwrot i wracał - w ten sposób mógł sobie wytrzeć drugąstronę.Na koniec padał na podłogę, przewracał się na grzbiet iwijąc z boku na bok, drapał się w plecy.Lubił siedzieć iwylizywać do połysku dywan, jakby ktoś tam wylałnajbardziej smakowity sos, jakiego kiedykolwiek miał okazjęskosztować.Do codziennej rutyny należało obszczekiwanielistonosza, odwiedziny u kurczaków, gapienie się na karmnikdla ptaków i kilka wypadów do kranu przy prysznicu, żebyzobaczyć, czy spadła jakaś kropla wody do wychłeptania.Kilka razy dziennie zrzucał pokrywę z kuchennego pojemnikana odpadki, sprawdzając, czy nie dałoby się wygrzebaćjakichś pyszności.Codziennie wpadał w nastrój labradorauciekającego, tłukł się po całym domu, bębnił ogonem pościanach i meblach.Codziennie otwierałem mu siłą szczęki iodklejałem z podniebienia odpady naszego bieżącego życia -obierki, papierki od cukierków, zużyte chusteczki do nosa initki do czyszczenia zębów.Nawet na starość pewne rzeczypozostają bez zmian.Gdy nadszedł 11 września 2003 roku, wybrałem się domałego górniczego miasteczka Shanksville w Pensylwanii,gdzie tamtego haniebnego ranka przed dwoma laty samolotUnited Airlines zakończył na pustym polu lot nr 93 w trakciepróby odbicia maszyny przez pasażerów.Porywacze, którzyprzejęli samolot, zamierzali, jak się uważa, skierować go naWaszyngton DC i rozbić na Białym Domu lub Kapitolu, apasażerowie, którzy zaatakowali kokpit, niemal na pewnoocalili życie wielu ludziom na ziemi.W drugą rocznicęataków redakcja chciała, żebym tam pojechał i zrobiłwszystko, co potrafię, by w moim artykule oddać topoświęcenie i długofalowe skutki, jakie miało ono dlapsychiki Amerykanów.Spędziłem cały dzień na miejscu katastrofy.Zwlekałem zopuszczeniem spontanicznie zaimprowizowanej uroczystości.Rozmawiałem z przybyszami napływającymi nieprzerwanymstrumieniem, przesłuchałem okolicznych mieszkańców, którzypamiętali siłę eksplozji, posiedziałem z kobietą, która straciłacórkę w wypadku samochodowym i przyjechała na miejscekatastrofy samolotu, żeby znalezć ukojenie we wspólnymbólu.Obejrzałem wiele pamiątek i karteczek pozostawionychna żwirowanym parkingu.Ale ciągle nie czułem mojegofelietonu.Czy mógłbym powiedzieć o niesłychanej tragediicoś, co jeszcze nie zostało powiedziane? Poszedłem na obiaddo miasteczka i przejrzałem notatki.Pisanie felietonów dogazety przypomina budowanie wieży z kamiennych bloków.Każdy strzępek informacji, każdy cytat i każda uchwyconachwila jest kolejnym kamieniem.Zaczynasz budowę odszerokich fundamentów, na tyle mocnych, by uniosły twojeprzesłanie, potem pracujesz po swojemu, aż osiągniesz szczyt.Mój notatnik wypełniały solidne kamienie, ale zabrakło mispoiwa, które pomogłoby złożyć je do kupy.Nie miałempojęcia, co z nimi zrobić.Zjadłem pieczeń, wypiłem mrożoną herbatę i ruszyłem dohotelu, żeby spróbować coś napisać.W połowie drogi podwpływem impulsu zawróciłem i pojechałem znowu na miejscekatastrofy, kilka kilometrów za miastem.Dotarłem tam, akuratgdy słońce chowało się za zboczem wzgórza, a garstkaostatnich odwiedzających zbierała się do drogi.Siedziałemsam przez długi czas.Zachód słońca zmieniał się w zmierzch,a zmierzch w noc.Silny wiatr powiał ze wzgórz, więcowinąłem się mocniej płaszczem.Wysoko na maszciepowiewała ogromna amerykańska flaga.Jej barwy zdawałysię płonąć w przyćmionych resztkach dziennego światła.Dopiero wtedy otulił mnie nastrój uświęconego miejsca izaczęła się we mnie wsączać wielkość tego, co się wydarzyłona niebie ponad pustym polem.Popatrzyłem tam, gdziesamolot wbił się w ziemię, potem w górę, na flagę, ipoczułem, że łzy napływają mi do oczu.Po raz pierwszy wżyciu miałem czas, żeby policzyć paski.Siedem czerwonych isześć białych.Policzyłem gwiazdy, było ich pięćdziesiąt naniebieskim polu.Teraz ta amerykańska flaga znaczy dla naswięcej.Dla nowego pokolenia znowu stała się wartością iświętością.Wiedziałem, co powinienem napisać.Wcisnąłem ręce w kieszenie i poszedłem na skrajżwirowanego parkingu, skąd patrzyłem na narastającą czerń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]