[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arla tymczasem drżącymi rękoma badała przyrządami jego twarz i ciało.Kiedyzastosowała imadło wargowe Hadrisa, omal jej nie powiedziałem, żeby je tam zostawiła jakodobry uczynek dla całej ludzkości.Gdy ksiądz się ubrał i już miał wychodzić, obrócił się w moją stronę i rzekł:- Nie popełniłem żadnej zbrodni z wyjątkiem miłości.- Karą za to jest nuda - skomentowałem, gdy wyszedł, i zacząłem kombinować, jak mamprzekonać mieszkańców, że to on ukradł owoc.Wiedziałem, że spora część mego planu musi sięoprzeć na górnolotnej retoryce.W tym miasteczku stanowiła ona towar wystarczającoegzotyczny, by kupić tutejszą ludność samą swoją nowością.- Następny! - wrzasnąłem i Calloo ruszył ku drzwiom.Pomyślałem, że mogę ułożyć swojeprzemówienie, gdy będziemy oglądać kolejnych kilkudziesięciu biedaków.Arla zawołała jednak za olbrzymem:- Chwileczkę, Willin! Zaczekaj chwilę na zewnątrz.Damy ci znać, kiedy będziemy chcielizobaczyć następną osobę.- Potrzebujesz przerwy? - zapytałem beznamiętnie.Usiadła i spojrzała na mnie, jakby za chwilę miała się popłakać.Na ten widok mój gniewnieco zelżał. Zrozumiała swój błąd - pomyślałem - i szykuje się do przeprosin za wczorajszywieczór.- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytałem, przemawiając jak dyrektor szkoły do swegoulubieńca, który popełnił jakiś drobny błąd.- To on - oznajmiła.- Co takiego? - zdziwiłem się.- Ojciec Garland.On to zrobił.- Azy zaczęły jej spływać po policzkach.- Jesteś pewna? - zapytałem.- Przecież ci mówię, To wszystko jest tam wypisane.Równie wyrazne jak twoja twarz wmoim oknie wczorajszej nocy.Milczałem.Poczucie winy wywołane zdemaskowaniem walczyło o lepsze zpodekscytowaniem, które poczułem na myśl, że być może uda mi się wyjść cało z tej opresji.Dziewczyna tymczasem zabrała się do szczegółowych wyjaśnień, stosując logikę fizjonomiki,która dla mnie, rzecz jasna, była w tym momencie pustosłowiem, lecz brzmiała ze wszech miarprzekonująco.- Chciałabym, żeby tak nie było, ale nie mogę zanegować tego, co wyczytałam z jegotwarzy.- Otarła łzy z oczu.- Nienawidzę ciebie i tego przeklętego systemu - wycedziła.- Dobra robota - powiedziałem.Potem wrzasnąłem, żeby przywołać Calloo.Gdy się zjawił,kazałem mu iść do burmistrza i przekazać polecenie, by wszyscy obywatele zgromadzili się wświątyni.Ludność Anamasobii zaczęła napływać do kościoła, siadając w ławach, a potem ustawiającsię wzdłuż ścian pod pochodniami, obok galerii zahartowanych bohaterów Wśród zgiełkusnujących domysły głosów od czasu do czasu dał się słyszeć jakiś śmiech albo deklaracjeniewinności tych, którzy z natury biorą każdą winę na siebie.Burmistrz wszedł na ołtarz i uścisnął mi dłoń.Sprawiał wrażenie, jakby wykrycie złodziejaprzyniosło mu szczerą ulgę.- Gratuluję, ekscelencjo - rzekł.- Nie rozumiem pańskich metod, ale z całą pewnością dajązdumiewające rezultaty.Z wdzięcznością przyjąłem jego pochlebstwa i poprosiłem, by ustawił kogoś przy drzwiach,na wypadek gdyby sprawca próbował uciec.Burmistrz skinął na Calloo, a kiedy olbrzympodszedł, szepnął mu coś do ucha.Calloo zaczął się przedzierać przez tłum, by zająć miejsceprzy wejściu do komory z ołtarzem.Gdy Arla zdjęła zasłonę i zaczęła starannie układać przyrządy w mojej torbie, rozejrzałemsię po pomieszczeniu, szukając Garlanda.Wiedziałem, że musi coś podejrzewać, skorozwołaliśmy zgromadzenie zaraz po jego oględzinach.Znalazłem go bez trudu: siedział wpierwszym rzędzie i patrzył na mnie spode łba.Uśmiechnąłem się i długo spoglądałem mu woczy.Nie odwrócił się jednak, więc w końcu ja to zrobiłem, by zlustrować wzrokiem tłum ipoprosić o ciszę.Klasnąłem w dłonie, jakbym przywoływał do siebie psa.Rozmowy przeszły wszepty, po czym ucichły.Nadszedł czas na moje przemówienie.Chodziłem w tę i we w tę, zbierając myśli iwybierając z nich surowiec do swego przemówienia.Tłum obserwował każdy mój ruch i po razpierwszy od kilku dni poczułem się potężny.Dramatycznym gestem, mającym wzmóc napięcie,obróciłem się plecami do tłumu i wpatrzyłem w groteskowy portret górniczego boga, który przezostatnie dwa dni wisiał nad ołtarzem i był świadkiem wszystkich naszych badań.Przyszło mi dogłowy, by rozpocząć tyradę od opisania mojego spotkania z demonem.W ten sposób lud zobaczy we mnie człowieka czynu, a nie tylko wielkiego intelektualistę.Przez cały ten czas, gdy ja przechadzałem się i przybierałem pozy, Arla metodyczniepakowała chromowe narzędzia.Chciałem zaczekać, aż skończy i opuści scenę, aby cała uwagaskupiła się na rewelacji, którą miałem ogłosić.Dziewczynie pozostały do schowania już tylkomacki; gdy je podniosła, wyśliznęły jej się i spadły z hukiem, który odbił się echem od ścianświątyni.Pochyliła się, by je podnieść, a wówczas jej szara spódnica uniosła się o cal czy dwa, amój wzrok automatycznie zlustrował kształtne linie jej nóg od kostek aż po uda.Wtedy tozobaczyłem.Po tylnej stronie lewego uda znajdował się wyrazisty pieprzyk, z którego wyrastało coś, cowyglądało na niezwykle długie czarne włosy.Mrugnąłem i zrobiłem krok w jej stronę,zapominając o tłumie czekających z niecierpliwością ludzi.Chyba usłyszała mój ruch, a może poprostu poczuła na sobie wzrok - wpatrywałem się w nią naprawdę intensywnie - bo odwróciła się,nim jeszcze zdążyła się wyprostować, i spojrzała na mnie.W tym momencie, wywołując w mojejgłowie huk, jakby ktoś odkorkował butelkę szampana, wróciła cała znajomość fizjonomiki.Oczynatychmiast dogoniły dawną inteligencję i ujrzałem jasno, że Arla nie jest żadnympięciogwiazdkowcem, jak kazała mi wierzyć jej młodzieńcza, kobieca uroda, lecz przedstawiatypowy profil przestępcy opracowany przez profesora Flocka: tendencję do przywłaszczaniacudzej własności i religijno-psychotyczną wiarę w cuda.Zrozumiałem, dlaczego dziecko, którena prośbę jego matki odczytałem pierwszego dnia, wydawało mi się znajome.Wiele jego rysówprzypominało te, które teraz dostrzegałem w Arli.Uświadomiłem sobie, że kobietą, którawówczas do mnie podeszła, była właśnie ona.Odwróciłem się do tłumu i obwieściłem:- Panie i panowie z Anamasobii - rzekłem - wśród nas jest złodziej.- Cofnąłem się iwskazałem Arlę, która zamykała właśnie moją torbę.- To Arla Beaton ukradła cudowny rajskiowoc.Obróciła się i spoglądała na mnie w oszołomieniu.Garland zerwał się z ławki i rzucił kuołtarzowi, wyciągając pazury.Uzbrojony w odzyskaną pewność siebie, z właściwym sobiewdziękiem postąpiłem naprzód i kopnąłem go w głowę, nim zdążył ku mnie skoczyć.Gdywylądował na dolnym stopniu schodów wiodących na ołtarz, wyjąłem z kieszeni pistolet istrzeliłem ostrzegawczo w sufit.Drzazgi posypały się na głowy siedzących w pierwszychrzędach i bliski wywołania zamieszek tłum umilkł niemal całkowicie.Arla powoli osunęła się na krzesło, które okupowałem przez ostatnie dwa dni, i w udawanymszoku gapiła się na falujące morze fizjonomii.Burmistrz wystąpił naprzód i poprosił wszystkich o ciszę.Potem obrócił się ku mnie.- To bardzo poważne oskarżenie, ekscelencjo - rzekł.- Czy mógłby pan wyjaśnić tym, którzynie pojmują zawiłości pańskiej nauki, jak pan do tego doszedł? Jest to, że tak powiem, ogromnywstrząs dla nas wszystkich.- Chyba po raz pierwszy się nie uśmiechał.Niczego bardziej nie pragnąłem niż udzielić wyjaśnień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]