[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawało się przez jakiś czas, że Werner zgadza się na nie, gdyż rozmawiał spokojnie zKrzeczowskim i słuchał uważnie wszelkich obietnic, jakich mu przeniewierczy pułkownik nieszczędził.%7łołd, z którym Rzeczpospolita była zaległa, miał być natychmiast za ubiegły czas iza rok jeszcze z góry wypłacony.Po roku knechtowie mogli się udać, gdzie by chcieli, choćbynawet do obozu koronnego.Werner niby namyślał się, ale tymczasem wydał cicho rozkazy, by bajdaki przysunąć dosiebie tak, aby utworzyły jedno zwarte koło.Na okręgu tego koła stanął mur piechurów, ludzirosłych i silnych, przybranych w żółte kolety i takiejże barwy kapelusze, w zupełnym szykubojowym z lewą nogą wysuniętą naprzód do dstrzału i z muszkietami przy prawym boku.Werner z obnażoną szpadą w ręku stał w pierwszym szeregu i namyślał się długo.Na koniec podniósł głowę. Herr Hauptmann! rzekł zgadzamy się! Nie stracicie na nowej służbie! zawołał z radością Krzeczowski. Ale pod warunkiem. Zgadzam się z góry. Jeśli tak, to i dobrze.Nasza służba u Rzeczypospolitej kończy się w czerwcu.Od czerw-ca pójdziemy do was.Przekleństwo wyrwało się z ust Krzeczowskiego, powstrzymał jednak wybuch.- Czy kpisz, mości lejtnancie? spytał. Nie! odparł z flegmą Werner. Nasza cześć żołnierska każe nam układu dotrzymać.Służba kończy się w czerwcu.Służymy za pieniądze, ale nie jesteśmy zdrajcami.Inaczej niktby nas nie najmował, a i wy sami nie ufalibyście nam, bo kto by wam ręczył, że w pierwszejbitwie nie przejdziem znowu do hetmanów? Czego tedy chcecie? Byście nam dali odejść. Nie będzie z tego nic, szalony człowiecze! Każę was w pień wyciąć. A ilu swoich stracisz? Noga z was nie ujdzie. Połowa z was nie zostanie.Obaj mówili prawdę; dlatego Krzeczowski, chociaż flegma Niemca wzburzyła w nimwszystką krew, a wściekłość poczynała go dławić, nie chciał jeszcze rozpoczynać bitwy. Nim słońce zejdzie z łachy zawołał namyślcie się, po czym każę cynglów ruszać.I odjechał pośpiesznie w swojej podjazdce, by się z Chmielnickim naradzić.Nastała chwila oczekiwania.Bajdaki kozackie otoczyły ciaśniejszym pierścieniem Niem-ców, którzy zachowywali chłodną postawę, jaką tylko stary i bardzo wyćwiczony żołnierzzdoła zachować wobec niebezpieczeństwa.Na grozby i obelgi wybuchające co chwila z ko-zackich bajdaków odpowiadali pogardliwym milczeniem.Był to prawdziwie imponujący wi-dok tego spokoju wśród coraz silniejszych wybuchów wściekłości ze strony mołojców, którzy103potrząsając groznie spisami i piszczelami , zgrzytając zębem i klnąc oczekiwali niecierpli-wie hasła do boju.Tymczasem słońce skręcając od południa ku zachodniej stronie nieba zdejmowało z wolnaswoje złote blaski z łachy, która stopniowo pogrążała się w cieniu.Na koniec pogrążyła się zupełnie.Wówczas zagrała trąbka, a zaraz potem głos Krzeczowskiego ozwał się z daleka: Słońce zeszło! Czy już namyśliliście się? Już! odparł Werner i zwróciwszy sięku żołnierzom machnął obnażoną szpadą. Feuer! skomenderował spokojnym, flegmatycznym głosem.Huknęło! Plusk ciał wpadających do wody, okrzyki wściekłości i gorączkowa strzelaninaodpowiadały na głos niemieckich muszkietów.Armaty zatoczone na brzeg ozwały się basem ipoczęły ziać kule na niemieckie bajdaki.Dymy przesłoniły łachę zupełnie i tylko wśródkrzyków, huku, poświstu strzał tatarskich, grzechotania piszczeli i samopałów regularnesalwy muszkietów zwiastowały, że Niemcy bronią się ciągle.O zachodzie słońca bitwa wrzała jeszcze, ale zdawała się słabnąć.Chmielnicki w towarzy-stwie Krzeczowskiego, Tuhaj-beja i kilkunastu atamanów przyjechał na sam brzeg rekogno-skować walkę.Rozdęte jego nozdrza wciągały dym z prochu, a uszy napawały się z lubościąwrzaskiem tonących i mordowanych Niemców.Wszyscy trzej wodzowie patrzyli na rzez jak-by na widowisko, które zarazem stanowiło pomyślną dla nich wróżbę.Walka ustawała.Wystrzały umilkły, a natomiast coraz głośniejsze okrzyki kozackiego try-umfu biły o niebo. Tuhaj-beju! rzekł Chmielnicki to dzień pierwszego zwycięstwa. Jasyru nie ma! oburknął murza nie chcę takich zwycięstw! Wezmiesz go na Ukrainie.Cały Stambuł i Galatę napełnisz swymi jeńcami! Wezmę choć ciebie, jak nie będzie kogo!To rzekłszy dziki Tuhaj roześmiał się złowrogo, po chwili zaś dodał: Jednakże chętnie byłbym wziął tych franków.Tymczasem bitwa ustała zupełnie.Tuhaj-bej zawrócił konia ku obozowi, a za nim i inni. No! teraz na %7łółte Wody! zawołał Chmielnicki.104ROZDZIAA XVNamiestnik słysząc bitwę wyczekiwał ze drżeniem jej końca sądząc początkowo, żeChmielnicki potyka się ze wszystkimi siłami hetmanów.Ale pod wieczór stary Zachar wyprowadził go z błędu.Wieść o zdradzie semenów podwodzą Krzeczowskiego i wycięciu Niemców wzburzyła do głębi duszy młodego rycerza, byłabowiem zapowiedzią przyszłych zdrad, a namiestnik wiedział doskonale, że niemała częśćwojsk hetmańskich składała się przeważnie z Kozaków.Udręczenia namiestnika wzrastały, a tryumf w zaporoskim obozie dorzucał jeszcze do nichgoryczy.Wszystko zapowiadało się jak najgorzej.O księciu nie było wieści, a hetmani popeł-nili widocznie straszliwy błąd, gdyż zamiast ruszyć wszystką potęgą ku Kudakowi albozresztą czekać nieprzyjaciela w warownych obozach na Ukrainie, rozdzielili siły, osłabili siędobrowolnie, dali szerokie pole wiarołomstwu i zdradzie.W obozie zaporoskim mówionowprawdzie już poprzednio o panu Krzeczowskim i osobnym wysłaniu wojsk pod wodzą Ste-fana Potockiego, ale namiestnik nie dawał wiary tym wieściom.Sądził, że to są silne podjaz-dy, które w porę będą cofnięte.Tymczasem stało się inaczej.Chmielnicki wzmocnił się przezzdradę Krzeczowskiego kilkoma tysiącami ludzi, a nad młodym Potockim zawisło straszliweniebezpieczeństwo.Pozbawionego pomocy i zabłąkanego w pustyniach łatwo teraz mógłChmielnicki otoczyć i zgnieść zupełnie.W bólach od ran, w niepokoju, w czasie nocy bezsennych pocieszał się Skrzetuski tylkomyślą o księciu.Gwiazda Chmielnickiego musi przecie zblednąć, gdy książę podniesie się wswoich Aubniach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]