[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.151 Wracam do Meksykanów.Nie wynaradawiał, nie wypędzał i nie uciskał ich nikt; owszem,ci, którzy utrzymali się jeszcze, a którzy pamiętają dawne czasy, otwarcie przyznają, że rządStanów Zjednoczonych jest lepszy niż dawny meksykański, i wcale nie okazują ochoty przy-łączenia się do metropolii.Toż samo równouprawnienie i opieka, które są udziałem wszelkichnarodowości, były udziałem i hiszpańskiej, a jednak ludność ta straciła grunt pod nogami.Między Meksykanami znalazłem jeszcze jedną, im tylko właściwą cechę, to jest pychę po-chodzenia i lekceważenie wszelkich innych narodowości, a zwłaszcza niesympatycznej imanglosaskiej.Czy uwierzylibyście, że pierwszy lepszy caballero meksykański, któremu kolano nagiewyłazi z majtek i który za cały majątek posiada jedną derkę, jedną koszulę, parę wspomnia-nych, wielce uszkodzonych ineksprymabli, chudego jak Rosynant konia, lasso i paczkę ciga-rittos, że taki tedy caballero dlatego tylko, że płynie w nim krew hiszpańska, do głębi duszyjest przekonany, że jest czymś lepszym od tych Jankesów, u których zresztą służyć musi.Znane owo porównanie:  Dumny jak żebrak hiszpański , nigdzie może nie wydaje się takprawdziwym, jak w zastosowaniu do tej ludności.Duma owa często może zresztą bywasztuczną, często ukrywa pod dziurawym swym płaszczem charakter niski, kłamliwy, chciwyzysków lub datku.W ogóle, moralność niższych warstw meksykańskich stoi tak nisko, jak iich oświata.Wspomniałem już, że tylko energia żywiołu anglosaskiego wstrzymuje ogółmeksykańskiego gminu od grabieży, rabunków i ciągłych zaburzeń, których ustawiczną wi-downią jest Meksyk.Ale z owej sztucznej lub prawdziwej dumy, z owego rzeczywistego lubpozornego poczucia własnej godności wyrodziła się jedna szczególniejsza cecha wyróżniającaten gmin od każdego innego, to jest grzeczność nadzwyczajna, posunięta aż do śmiesznej ce-remonialności.W zwyczajnej rozmowie jeden Meksykanin nigdy inaczej nie nazywa drugie-go, jak caballero (rycerz); jeśli jeden drugiemu zaprzecza, czyni to ze wszelkimi zastrzeże-niami, oddając zwykle sprawiedliwość głębokiemu rozumowi przeciwnika i trafnemu narzecz poglądowi.Pierwsi lepsi dwaj obdartusi wchodząc na przykład do wenty, czyli po na-szemu: szynku, czynią na progu wszelkie ceremonie i spory o to, który ma wejść pierwszy;słowem, jeśli w stosunkach z północnymi Amerykanami podróżnika przywykłego do europej-skiej ogłady razi ich zaniedbanie wszelkich form, w stosunkach z Meksykanami znalezć ichmoże aż zanadto.Gdy Plesent zapoznawał mnie z Salvadorami, każdy z tych rycerzy podnosił się kolejno,uchylał kapelusza, w którym często było tyle dziur, ile w dachu żydowskiej karczmy; następ-nie składając ceremonialny ukłon wyciągał prawicę z taką dystynkcją, gracją i poczuciemwłasnej godności, jakich nie powstydziłby się żaden galicyjski hrabia.Zauważyłem następnie,że dżentelmeni ci, jakkolwiek wszyscy krewniacy, stryjeczni lub nawet rodzeni, nie opusz-czali przecie, mówiąc ze sobą, grzecznego usted lub caballero.Sądząc, że nie rozumiem pohiszpańsku, nie chcieli się przedstawiać grzeczniejszymi, niż byli w istocie, nie było więc nicudanego w ich rozmowie.Trzymali się jednak razem i jakby w pewnym oddaleniu odShrewsburych, Dżaka, a nawet i Plesenta, zachowując zresztą w stosunkach z nimi zwykłągrzeczność.Było to nawet trochę śmieszne, rubaszni bowiem Amerykanie widocznie nie bylizdolni ocenić jak należy ani tej towarzyskiej polityki, ani owych uprzejmości, i ze swej stro-ny, jako bogatsi, uważając się za coś lepszego obchodzili się cokolwiek protekcjonalnie zczarnowłosymi rycerzami.Zresztą harmonia panowała między obiema stronami jak najlepsza,tym bardziej że nie licząc pani Refugio, żaden z Meksykanów nie umiał po angielsku, skwate-rowie zaś północni bardzo mało po hiszpańsku.Na koniec wieczerza była gotowa.Zasiedli-śmy do niej pod werendą, nie na krzesłach, ale na starych ulach mających kształt skrzynek.Lucjusz, ciągnięty przeze mnie za język, począł opowiadać swoje myśliwskie przygody. By God!  mówił  rok temu niedzwiedz miał mnie już pod sobą, i gdyby nie Sam, przy-sięgam na tę prawą rękę, że nie siedziałbym tu w tej chwili.152  Well  odrzekł na to flegmatycznie Sam gładząc podgardle  opowiedz dżentelmenowiswoje wyprawy do Arizony.Weszliśmy więc na Arizonę.Lucjusz znał, jak utrzymywał, każdy jej zakątek, zwiedzał jąbowiem ze starym awanturnikiem nazwiskiem Rub.Wypytywałem go o Indian tamtejszych,Apaczów i Komenczów, o których dzikości i męstwie wiele słyszałem.Ale Lucjusz nie po-dzielał tego zdania.Apaczowie nie są wcale w Arizonie tak dzicy, jak o nich myślą, mówił.Często zachodzą do miast tamtejszych, Prescot i Tuscon, za kupnem różnych towarów, którewymieniają za skóry, w ogóle przy tym obawiają się białych ludzi.Dawniej było co innego:napady, grabieże i mordy zdarzały się codziennie.Nawet osady o znacznej stosunkowo lud-ności bywały zagrożone.Lucjusz pamiętał jeszcze dobrze te czasy.Opowiadał mi np., że za-szedłszy raz z Rubem do dwóch górników Francuzów, zastał ich obydwóch zamordowanych ioskalpowanych.Lucjusz także brał niejednokrotnie udział w walkach z czerwonymi.O ichmęstwie mówił z lekceważeniem i pogardą.Twierdził, że, w otwartej bitwie nigdy nie umielidotrzymać białym i że wszystkie napady odbywały się nocą, niespodzianie, z zasadzki.Zresztą obecne pokolenia, żyjące w pobliżu osad, uspokoiły się już zmuszone do tego krwa-wym doświadczeniem.Przed paru laty odkryto w górach, przebiegających we wszystkich kierunkach kraj ten, ob-fite pokłady srebra, za którym to odkryciem nastąpiło zaraz obfite przesiedlenie się górnikówz Kalifornii, a w miarę zwiększania się ludności  i większe stosunkowo bezpieczeństwo.Tylko pokolenia mieszkające na stepach, w górach, zwłaszcza ku wschodowi i południowi, sąjeszcze dzikie i drapieżne.Szczególniej odznacza się tym pokolenie Moave mieszkające nagranicy Sonory.Wypytywałem się o te szczegóły bardzo dokładnie, miałem bowiem zamiarpuścić się do Arizony, z pierwszą lepszą karawaną górników lub osadników szukających roli.Obecnie dosyć to łatwo doprowadzić do skutku, w całej bowiem południowej Kalifornii pa-nuje dość ożywiony ruch emigracyjny w tamtą stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Kraszewski Józef Ignacy 1 KawaÅ‚ literata naiwny poeta; 2 DziÂœ i lat temu trzysta czasy Reja;
  • Kraszewski Józef Ignacy Adama Polanowskiego dworzanina króla JegomoÂœci Jana III notatki
  • Kraszewski Józef Ignacy 1 JermoÅ‚a czyli porzucone dziecko; 2 Justka uparta sierota
  • Kraszewski Józef Ignacy 1 Rzym za Nerona; 2 Caprea i Roma Cezarowie i chrzeÂœcijanie
  • Kraszewski Józef Ignacy Sieroce dole doktor kanalia i kochajÅ¡ce rodzeÅ„stwo
  • Kraszewski Józef Ignacy Sfinks czyli smutne życie biednego malarza
  • Kraszewski Józef Ignacy Z siedmioletniej wojny czasy Sasów i szpieg Bruhla
  • Kraszewski Józef Ignacy Raptularz pana Mateusza Jasienieckiego; PamiÄ™tnik Mroczka
  • Niestety wszyscy sie znamy Anna Karolina Klys;Bohdan Smolen
  • Mengestu Dinaw Wszystkie Nasze Imiona
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ayno.opx.pl