[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jerzy nauczył nas, że należy układać drwa w kolejności odwrotnej do ich roz-miaru.Wiele razy widział, jak to się robi.Tłumaczył, że najcieńsze drwa układa się na dole,żeby od nich zajęły się grubsze pnie.Kiedy wreszcie skończyliśmy, kazał nam opasać stosbardzo długim powrozem, umocować go, a za pomocą drugiego, wolnego końca podnieść cia-ła naszych nieboszczyków na sam szczyt.Wkrótce mieliśmy wykonać rozkazy przeora i po-wrócić do klasztoru, nim zapadnie ciemna noc, zaś trabanci księcia il Moro zamkną bramyprowadzące do miasta.- Wiecie, co jest najlepsze w tej pracy? - wysapał Benedetto, gdy ułożył ciało Gibertana szczycie stosu.Jednooki wdrapał się wraz z grabarzem na sam wierzchołek, by przyśpie-szyć wciąganie brata Alessandra i umieścić go w odpowiednim miejscu.- A jest w niej w ogóle coś dobrego?- Najlepsze jest to, bracie Mauro - usłyszałem donośny głos Benedetta - że przy odro-binie szczęścia prochy tych nieszczęśników opadną na ukrywających się tu w górach katarów.- Katarzy tutaj? - zdziwił się Mauro.- Bracie, wy wszędzie ich widzicie.- I na dodatek przypisujecie im niezwykłą bystrość - wtrąciłem z dołu, obwiązującrównocześnie liną brata Alessandra.- Naprawdę wierzycie, że będą w stanie rozróżnić te pro-chy od popiołu z własnych ognisk? Wybaczcie, to niemożliwe.Jednooki milczał.Poczekałem chwilę, aż powróz się napnie i zacznie podnosić biblio-tekarza, lecz nic takiego się nie stało.Mauro Sforza nie wykorzystał okazji, by odparować jakzawsze zgorzkniały komentarz asystenta przeora, i na polanie zapanowała przejmująca, długacisza.Zdziwiony, cofnąłem się o krok, by zobaczyć, co też się dzieje w górze.Brat Benedet-to stał nieruchomo niczym słup soli, z odwróconą głową i wzrokiem wbitym w skraj lasu.Po- wróz wypadł mu z rąk.Mauro pozostawał poza zasięgiem mojego wzroku.W końcu, gdy gozobaczyłem, zauważyłem, że jego siwa bródka drży.Z trudem łapał powietrze, niczym jakiśmistyk w obliczu ekstatycznej wizji niebios.Nie zamrugał ani razu i wydawało się, że jest zu-pełnie niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.Po chwili zrozumiałem dlaczego.Jed-nooki, sparaliżowany jakimś widokiem, najwyrazniej wskazywał na coś ruchem brody uno-szącej się w nieregularnych spazmach i podskakującym w powietrzu czubkiem nosa.Gdy od-wróciłem się i wychyliłem w stronę, którą wskazywał, z wrażenia omal nie ścięło mnie z nóg.Nie ma w tym żadnej przesady.Tuż pod lasem, jakieś dwadzieścia metrów od miejsca, w którym się znajdowaliśmy,grupa piętnastu zakapturzonych postaci, milcząc, obserwowała nasze poczynania.%7ładen z naswcześniej ich nie zauważył.Od stóp do głów spowici w czerń, z dłońmi ukrytymi w ręka-wach, zdawali się stać tam już od dawna, obserwując polanę Santo Stefano.Nie sprawialiwrażenia wrogo nastawionych - zresztą nie mieli przy sobie broni ani też niczego, czym mo-gliby zrobić nam krzywdę - ale muszę przyznać, że ich obecność była wielce niepokojąca.Przyglądali nam się spod kapturów, milcząc i nie czyniąc nic, by zbliżyć się do nas lub nawią-zać z nami jakiś kontakt.Skąd się tu wzięli? W pobliżu nie było żadnego klasztoru ani pustel-ni, nie był to również dzień liturgiczny, co mogłoby tłumaczyć obecność mnichów na otwartejprzestrzeni.A zatem o co chodziło? Czego chcieli? Czyżby przybyli, aby uczestniczyć w po-śmiertnej egzekucji naszych heretyków?Mauro Sforza pierwszy zszedł ze stosu drewna i z rozłożonymi ramionami skierowałsię ku zakapturzonym postaciom, lecz jego gest został przyjęty z obojętnością.%7ładen spośródprzybyłych nawet nie drgnął.- Boże Zwięty! - wykrzyknął w końcu jednooki.- Przecież to odstępcy!- Odstępcy?- Nie widzicie, ojcze Leyre? - wymamrotał Benedetto niepewnym, ale zarazem lekkourażonym głosem.- Mówiłem wam.Chodzą w czarnych habitach bez ozdób, zupełnie jak cikatarzy, którzy mają nadzieję stać się Doskonałymi.- Katarzy?- Nie są uzbrojeni - dodał.- Ich wiara na to nie pozwala.Mauro, słysząc te słowa, po-stąpił jeszcze krok w stronę nieznajomych.- Naprzód, bracie - zachęcił go jednooki.- Nic ci się nie stanie, jeśli ich dotkniesz.Skoro nie są w stanie zabić kury, to jak mogliby zrobić wam krzywdę?- Laudetur Jesus Christus.Przybyli tu po swoich zmarłych! - wykrzyknął Jerzy, który gdy tylko zorientował się, co się dzieje, dygocząc ze strachu, wczepił się w mój habit.- Chcą,abyśmy im ich zwrócili!- I to was tak bardzo przeraża? Nie słyszeliście, co powiedział brat Benedetto? - szep-nąłem, prosząc go, by się uspokoił.- Ci ludzie nie użyją przeciwko nam przemocy.Nigdy nie dowiedziałem się, co brat Jerzy zamierzał mi odpowiedzieć, ponieważ w tejwłaśnie chwili intruzi zaintonowali przejmujące Pater Noster, które rozniosło się po całej po-lanie.Ich męskie głosy wypełniły Santo Stefano, odbierając nam mowę.A zatem Jerzy był wbłędzie.Bonhommes nie przybyli, aby odebrać ciała współwyznawców.Nigdy nie zrobilibyczegoś takiego.Oni gardzili cielesnością.Uważali ciało za więzienie duszy, diabelską prze-szkodę, oddalającą ich od czystości ducha.Jeśli tu przyszli, ryzykując aresztowanie i wtrące-nie do więzienia, to dlatego, że postanowili pomodlić się za dusze zmarłych współwyznaw-ców.- Bądzcie wszyscy przeklęci! - złorzeczył brat Benedetto, wymachując pięściami zeszczytu stosu.- Przeklęci po tysiąc razy!Zachowanie jednookiego zaskoczyło wszystkich.Brat Jerzy i brat Mauro nie posiadalisię ze zdumienia, gdy Benedetto jednym susem znalazł się na ziemi i w dzikim szale pognał wstronę heretyków.Poczerwieniał ze złości tak bardzo, a żyły na szyi miał tak obrzmiałe, iżzdawało się, że za chwilę dosłownie wybuchnie.Z furią rzucił się na pierwszego zakapturzo-nego, który znalazł się na jego drodze.Mężczyzna padł na twarz, a oszalały jednooki rzuciłsię przy nim na kolana i zaczął dzgać go raz po raz sztyletem, który, Bóg jeden wie skąd, na-gle dobył.- Nie macie prawa żyć! Wszyscy! Nie wolno wam tutaj być! - krzyczał.Nasz brat, nim go powstrzymaliśmy, zanurzył swą bron aż po rękojeść w plecach od-stępcy.Rozległ się przerazliwy krzyk bólu.- Idzcie do piekła! - krzyknął Benedetto.To, co się pózniej wydarzyło, nadal jest dla mnie niejasne.Zakapturzeni spojrzeli po sobie, po czym rzucili się na Benedetta.Odciągnęli go odswego rannego brata, z którego pleców krew lała się strumieniami, i przycisnęli go do pniajednej z sosen.Jednooki nadal złorzeczył napastnikom.Jego oko płonęło wściekłością.To, co się stało z pozostałymi, pamiętam jeszcze słabiej.Osiemdziesięcioletni brat Je-rzy puścił się biegiem w kierunku miasta.Nigdy nie podejrzewałem go o taką zwinność.Na-tomiast brata Maura straciłem z pola widzenia, gdy jeden z mężczyzn zarzucił mi na głowęworek i obwiązał go sznurem wokół mojej szyi.W tym worze musiało być coś dziwnego, po-nieważ wkrótce zdałem sobie sprawę, że tracę przytomność.W ciągu kilku sekund przestałem słyszeć krzyki rannego, zaś moje członki zaczęło ogarniać niezwykłe uczucie lekkości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Intrygi i tajemnice 08 Dwa Âœwiaty, jedna miÅ‚oœć Merrill Christine
  • Smith Lisa Jane Wizje w mroku 01 Tajemnicza Moc
  • Intrygi i tajemnice 04 Wilson Gayle CygaÅ„ska księżniczka
  • Roberts Nora Niebieski diament 03 Tajemnicza gwiazda
  • Johansen Jorunn Tajemnica Wodospadu 10 MgÅ‚a opada
  • Johansen Jorunn Tajemnica Wodospadu 26 Czarna KsiÄ™ga
  • § Gardiner Meg Jo Beckett 01 Klub tajemnic
  • Johansen Jorunn Tajemnica Wodospadu 23 ZaklÄ™ta sosna
  • Long Max Freedom Wiedza Tajemna W Praktyce
  • Knight, Angela A Candidate for the Kiss
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • helpmilo.pev.pl