[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Popatrzył bystro: - Trzeba by - hi, hi! - do Reutera zatelegrafo-wać, bo pierwszy to w świecie przypadek, że ginekolog płaciswojej pacjentce.- Skąd pan wie? - spytał Plemieński.- Ma się ten wywiad.Cóż, z zawodowego nawyku.A infor-mator - obrócił głowę - to ten sam, co twój, Ignasiu: Bylewicz.Lubię się wciąż jeszcze od czasu do czasu pobawić ludzmi.Aten Bylewicz zostanie ministrem, jeśli go wcześniej ktoś niezatłucze, śmierdziela.On, ten Bylewicz, poza tym.- Nie ma żadnych dowodów, że Korowska dostała odszko-dowanie z Kolei - ostro mu przerwał Trybun.- Nie ma też kon-kretnych dowodów, że ona pobiera apanaże od przyjaciela.Stary dziennikarz (ten zadymiony fajką, stonowany jak mu-zealne malowidło, sitzredacteur) z uśmiechem podszedł doPlemieńskiego, poprawił mu kołnierzyk i wyszeptał badawczo:- A teraz, kochanieńki, powiedz, no, powiedzże mi tu,przystojniaczku, kto był świadkiem twoich mediacyj z Korow-ską?141 - O tej porze w mojej redakcji jestem zupełnie sam.Normalnie w tym czasie piszę felieton, muszę mieć spokój i nieprzyjmuję interesantów, ale tym razem.Stary klasnął raz a ostro.- No, to nie ma żadnych dowodów! - Z satysfakcją spojrzałna panów, którzy zapomnieli języka w gębie.- A więc bijmypianę i smacznego, Ignasiu! W myśl twojej logiki spotkanieredaktora Plemieńskiego z panią Korowską odbyć się nie mo-gło - z braku świadków, z braku dowodów, rzecz jasna.Albomogło się odbyć, a i owszem - ale wyłącznie w wyobrazni panaredaktora Plemieńskiego.Fotografa bowiem przy tym nie było,moi panowie! No? I kto tu jest trzezwy jak świnia?56.Przybysze- Przeczytaj mi to, doktorze.Albo tak, tak, zastrzyknij miten specyfik przeciw bólom i dopiero wtedy przeczytaj.Towczoraj było? Którego to dziś mamy? A! Czwartego lipca.Roktysiąc dziewięćset ósmy.Aadna data.Nikt mi nie może takopowiedzieć, jak opowiadała mi ona.A ja - roztrwoniłem.Lekarz przerwał Gabrielowi i czytał:-  Po południu przechodnie znajdujący się na ulicy Duna-jewskiego i okolicznych Plantach byli świadkami dość niezwy-kłego zjawiska w Krakowie.Około godziny czwartej po połu-dniu od strony północno-zachodniej ukazała się wielka chmuraowadów, zbliżająca się z niezwykłą szybkością do Krakowa.Chmura ta przeciągała ponad miastem przeszło kwadrans, poczym część owadów opadła na Planty i niektóre ulice miasta.Opadłe owady miały wygląd ważek: przezroczyste, zielonkaweskrzydełka, krótki tułów i silnie wydłużony odwłok.Przelotławicy owadów wywołał w Krakowie, ze względu na wyjątkowąrzadkość zjawiska, usprawiedliwione zaciekawienie.Gabriel wydał krótki bolesny jęk.- Opadłe owady - mruknął lekarz.142 57.Słoneczna topielica i półnaga prawda- Przez telefon się nie da, musisz mimo wszystko przyje-chać, nie martw się o namiestnika, najprawdopodobniej i taknie uzyskasz tej nowej posady, a na razie wybij sobie z głowyawanse, myśl rozsądnie, pogorzelec, gdziekolwiek się zjawi,zawsze przyniesie ze sobą dym, teraz wszystko przeciwko nam,a prasa, wiadomo, to władza.Tyle ci tylko na razie mogę po-wiedzieć, że mecenas Gala po twoim wyjezdzie długo się zasta-nawiał i w końcu przyszedł taki moment, że zwolnił akta.- Zwolnił akta? Cholera! Do kogo by teraz? Jakoś nie wi-dzę!- Zwolnił akta, bo, mówił, z partią trudno będzie wojować.Partia, jak zwykle, podstawi fałszywych świadków, krzywo-przysięzców, którzy zaraz po procesie uciekną za granicę.Onitak zawsze robią, tak było, sam wiesz, w przypadku napadu naten kiosk w Nowym Targu.Socjalik przysięgnie na krzyż, co mutam.No.W końcu Gala namyślił się, z powrotem wziął akta,powiedział, że zaryzykuje.Postawił propozycję, a właściwiewarunek.- Chwileczkę, nie zapominaj, złotko, że ja cię oddałem ad-wokatowi Gali na badanie, jak lekarzowi.Wszyscyśmy się prze-cie zrozumieli, czy nie tak? Z pełnym zaufaniem do przyjętychprzez niego nowoczesnych metod analizy.- Przyjeżdżaj.Przez telefon nie można.Gdy przybył, odwykły od miejskiego kurzu, dymu i odgłosówzgiełku, zupełnie w dodatku trzezwy (po wyjściu z pociągu wbarze przepłukał tylko dokładnie usta śliwowicą, po czymwszystko to wypluł w toalecie), poczuł się w mieście niepewnie.- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał, bo sobie wymyślił,że tak właśnie powie, gdy się spotkali, jak było to umówione,na Plantach, na ławeczce opodal wzgórka z pomnikiem Jadwigii Jagiełły.Zdziwił go jej spokój, zatrwożyła pewna szlachetna wynio-słość (wszak to on miał być wyniosły), a w zupełne pomieszaniewprawiły słowa żony:143 - Gala mnie kocha.- A ty? - zdołał jakoś po chwili wybąkać._ prawdopodob-nie.Nie mógł złapać tchu.Sięgał po coś.Nie miał jednak czegoś,po co mógłby sięgnąć.- Mam rozumieć, że prawdopodobnie go kochasz? Skinęłagłową.- Jak ja mogłem? Uwierzyłem draniowi! Powinienem byłciebie strzec! A nie, jak głupi, stawać na głowie, żeby bijąc gło-wą o mur.co ja mówię.No, po com jechał do Lwowa? Papierymam, wykształcenie odpowiednie i staż, ale na sekretarza Uni-wersytetu wzięli takiego jak ja, tyle tylko, że z czystą kartą.Tamten nie ma powiązań z socjalikami, nie ma żony droma-derki ani wyroków partyjnych w rodzinie! To co, co teraz mamtutaj zrobić?- Jeżeli cokolwiek, to - rozejrzała się - to jeszcze nie teraz.Ja wiem, że to już nie przelewki.Spróbuj tutaj, jak chciałeś,zorientować się co do tej posady kustosza, oczywiście wątpię wskuteczność, choć trzeba kołatać, żeby nie przespać okazji, jamam jeszcze parę spraw.- Jakich spraw?- Nieważne.Nie będziesz mnie wlókł ze sobą po biurach ibibliotekach.Spotkamy się o szóstej wieczorem koło mostuPodgórskiego na Wiśle.Odwróciła się na pięcie.Ona, żona jego.I on nie miał sił, że-by się przeciwstawić!Dostał napędu, w Bibliotece Jagiellońskiej nie ustawał wwysiłkach, żeby zrobić jak najkorzystniejsze wrażenie, wszędziejednak rozpękał się na pół jak figura wyrzezbiona w niedo-schniętej lipie, kiedy padało nieodwołalnie pytanie o ewentual-ne powiązania z osobą tego samego co on nazwiska, z AnnąKorowską.Więc.Nic nie jadł, chodził pieszo, zakurzony wstę-pował do knajp, pił tylko herbatę, notował coś zawzięcie naserwetkach i w małym zeszycie pozbawionym okładek.Na czaspodreptał do mostu.144 Było ciepło, ale nie parno.Czekała już na niego, w pomarań-czowej narzutce.- Czemu nie odsłonisz woalki?Wskazała na niebo.Słońce nisko, ale będzie zachodzić możeza jaki kwadrans.Nad nimi, wysoko, gęste, splątane gałęzie idostojne liście akacji, jesionów i wiązów pierwszych dni paz-dziernika.Wzięli fiakra i jadąc przez most na drugą stronęKrakowa, słyszeli jeszcze, jak woda Wisły niesie głosy ptakówsadowiących się do snu na gałęziach drzew, które zostawiali zasobą.Drzewa oddalały się, głosy ptaków szły wodą, wydawałysię donośniejsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Bankowicz Bożena i Marek Dudek Antoni Leksykon historii XX wieku
  • Davis Lindsey Marek Dydiusz Falko 04 Å»elazna rÄ™ka Marsa
  • Lindsey Davis Marek Dydiusz Falko #4 Å»elazna rÄ™ka Marsa
  • Marek Krajewski, Mariusz Czubaj 2008 Aleja samobójców
  • Starowieyski Marek ks Apokryfy Nowego Testamentu
  • Chodakiewicz Marek Jan Po Zagladzie. Stosunki polsko z (2)
  • Marek Rymuszko Polskie życie po życiu
  • !JarosÅ‚aw Marek Rymkiewicz Å»mut
  • Marek KÄ™dzierski MÄ™ska sprawa
  • Curso de Esperanto Jorge Hess
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nowe.htw.pl