[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Fakt, że rozpoznał Zuhira i zain-teresował się celem jego podróży, nie był dla mnie dobrymznakiem.Musiałem rzucić na tę sprawę nieco światła.- Pozdrów ode mnie Moussę.- Nie pracuję z nim.- Mousa jest szefem ochrony w Europie, tak więc, jeśli254 wspomnisz mnie w raporcie, przy okazji prześlij mu po-zdrowienia.Zaufaj mi, na pewno je dostanie.Przy okazji,przyleciałeś czy odlatujesz?- Ani jedno, ani drugie.Wyszedłem po żonę.Wracadzisiaj z podróży do Izraela.Zbliżała się moja kolej przy stanowisku, gdzie na podstawiebiletu i paszportu wydawano przepustki pokładowe.Z radoś-cią słuchałem słów Rolly'ego:- O, jest! Właśnie przyleciała.To na razie.Cześć!Uścisnąłem jego dłoń na pożegnanie, a zaraz potemwręczyłem bilet strażnikowi.Odebrałem przepustkę, prze-szedłem przez bramkę wykrywacza i zatrzymałem się przedwejściem do korytarza odlotów.Zuhir zauważył mnie, ale,zgodnie z umową, nie zwrócił na mnie uwagi.Po jego miniepoznałem, że jest ciekaw, kogo przed chwilą spotkałem.Po krótkim przelocie z Waszyngtonu i lądowaniu w porcielotniczym Kennedy'ego, odszukałem stanowisko Air France.Zapadł już zmierzch.W pobliżu stanowiska linii El Alkręciło się mnóstwo ludzi i modliłem się, żeby nie byłowśród nich jakiegoś dawnego znajomego.Miałem nadzieję,że samolot El Al startuje przed samolotem linii Alia.Wprzeciwnym wypadku musiałbym udać się na pokładjordańskiego samolotu paradując przed trzema setkamiIzraelczyków.Kiedy opowiedziałem Zuhirowi o spotkaniu z kolegą, zpoczątku był zaniepokojony, ale pózniej rozpogodził się.- %7łeby akurat w tym miejscu i w tym czasie spotkaćprzyjaciela.- Roześmiał się.- Przeznaczenie, to przeznacze-nie.Nic nie możemy na to poradzić.Jesteśmy w rękachAllaha i będzie tak, jak On sobie życzy.- Jestem pewien, że jest dzisiaj w dobrym humorze.255 Kolo Fortuny ciągle toczy się po mojej myśli, jak tomawiają.- W moich stronach tak nie mawiają.Ponownie roześmiał się; był w wyjątkowo dobrym na-stroju.Nie dziwiłem się, ostatecznie wracał do domu z cennązdobyczą, agentem izraelskich służb wywiadowczych.Mogłem sobie wyobrazić, jak by to było, gdybym to ja wiózłgo do Izraela.Prawdopodobnie byłbym w siódmym niebie.Przebywaliśmy w hali odlotów ponad godzinę.W końcunadeszła pora wejścia na pokład samolotu.- Nie wiesz, czy samolot El Al już wystartował? - zwró-ciłem się do generała, zniżając głos do szeptu.- Nie.Planowo wystartuje dopiero w godzinę po naszym.- Domyślał się, o co mi chodzi.- Chciałbyś coś na siebiewłożyć? Zamaskować się?- Masz zapasową kafię?Otworzył aktówkę i wydobył z niej biało-czerwone na-krycie głowy.- Czy to rozwiąże problem?Owinąłem głowę.Z boku na pewno nikt nie mógłby mnierozpoznać.Trochę mi ulżyło.- Dzięki.To wystarczy.Kiedy mijaliśmy pasażerów czekających na lot El Al,niemal wszyscy bacznie nam się przyglądali.Nie codzienniewiduje się wroga z tak bliska.Rozpoznałem w tłumieznajomego z Holon i byłem prawie pewien, że on równieżmnie rozpoznał.Nie przejąłem się.Dopóki nie pracował dlaMosadu lub Shaback, nie miał nikogo, komu mógłby o mnieopowiedzieć.Poza tym wiedział, że pracuję przy jakichśtajnych projektach, więc chyba przyszło mu do głowy, żewykonuję kolejne zadanie.Zaczeka na dzień, kiedy spotkamnie na ulicy Holon.Wtedy wróci do dnia, gdy widziałmnie wsiadającego na pokład jordańskiego samolotu i po-256 chwali się, że nie zrobił nic, co mogło zniszczyć mójkamuflaż.I tak w końcu wkroczyłem na pokład samolotu, któryokazał się samolotem włoskich linii Alkalia, czarterowanymprzez Alia i obsadzonym przez jordańską załogę.Kiedyoderwaliśmy się od ziemi, uświadomiłem sobie, że tymrazem naprawdę nie ma odwrotu.Następny przystanek -Amman. 20Wtorek, 20 maja 1986 r.Długi lot dobiegał końca, kończył się również dzień.Samolot lekko pochylił się na prawo; dojrzałem ląd.Kiero-waliśmy się na wschód.Minęliśmy linię brzegową i poczułemnieprzyjemny ucisk w dole brzucha.Pilot ogłosił, gdzie sięznajdujemy, ale ja wiedziałem to już wcześniej: tym wielkim,szarym lądem pod nami, skąpanym w ostatnich promieniachzachodzącego słońca, była Syria.Wciąż nie mogłem oswoić się z sytuacją.Ja, obywatelIzraela, siedziałem w przedziale pierwszej klasy samolotujordańskich królewskich linii lotniczych, znajdując się nadterytorium Syrii, w towarzystwie jordańskiego attache wojs-kowego w Stanach Zjednoczonych.Niewiele brakowało,żebym zawisł za to na najbliższym drzewie.Po kilkunastu minutach samolot zrobił następny zwrot.Teraz kierowaliśmy się na południe, powoli opadając kustolicy Jordanii, Ammanowi.Okrążyliśmy Izrael.Z oknawidziałem, jak moja ojczyzna zostaje w tyle, znika z oczutam, gdzie słońce skrywa się za szczytami gór Moab.Byłemtak blisko Belli, prawie mogłem jej dotknąć, lecz taknaprawdę byłem od niej i dzieci dalej, niż kiedykolwiekprzedtem.Zacząłem wówczas rozumieć, co znaczy powiedze-nie, iż człowieka ogarnia czarna rozpacz.Kiedy koła dotknęły pasa międzynarodowego portu lot-niczego Queen Alia, było już ciemno.Samolot zatrzymał się.258 Stewardesa, która gorliwie obsługiwała nas przez całą drogęod Nowego Jorku, stanęła za nami i zablokowała przejście zjednej strony, a oficer nawigacyjny stanął po drugiej stronie.Zostaliśmy skutecznie odcięci od pozostałych pasażerów.- Nikt nie wyjdzie z samolotu dopóki nie opuścimyterminalu - wyjaśnił Zuhir, wskazując na otwarte drzwi.Skierowaliśmy się do wyjścia, gdzie oczekiwał nas pilotsamolotu.Zuhir uścisnął dłoń mężczyzny, który uśmiechałsię tak promiennie, jakby spotkał samego króla.Po drugiejstronie, na dole podstawionych schodów, natknęliśmy się nakilku oficerów w paradnych mundurach, wyprężonych nabaczność i salutujących na widok towarzyszącego mi generała.Ten oddał honory i każdemu uścisnął rękę.Było dla mnieoczywiste, że oficerowie nie reagują tylko na rangę Zuhira;szczerze go podziwiali, darzyli szacunkiem.Szybko prze-szliśmy przez niewielki terminal.Mój paszport przez całyczas tkwił w dłoni generała, nie został ostemplowany -standardowa procedura w tym zawodzie.Wprowadzono nas do przestronnego pokoju dla VIP-ów,gdzie przywitała nas - a raczej Zuhira - grupa umun-durowanych oficerów.Kilku z nich posiadało stopień gene-rała, większość - pułkownika.Mój towarzysz zmieszał się zoczekującymi, ja zostałem na uboczu.Podszedł do mniewysoki, szczupły dżentelmen, czarnowłosy, z drobnym,czarnym wąsikiem i szerokim uśmiechem.- Poznać cię, Isa, to prawdziwy zaszczyt.Nazywaj mnieAlbert.Odwzajemniłem uśmiech i uścisnąłem wyciągniętą domnie rękę.- Cała przyjemność po mojej stronie, Albert.- Mówisz choć trochę po arabsku, przyjacielu?- Obawiam się, że nie.- W takim razie, mam nadzieję, że wybaczysz mi mój259 łamany angielski i pozwolisz, że będę pytał o znaczeniesłów, których nie zrozumiem.- %7ładen problem - odparłem.- Nie masz za co prze-praszać, mówisz nie gorzej niż niektórzy Anglicy.- Jesteś zbyt uprzejmy - stwierdził z uśmiechem.Nie miałem zamiaru zaczynać gry w tym dziwnym miejscu,nie rozeznawszy się lepiej w prawidłach rządzących tutej-szymi rozgrywkami.Uśmiech mógł być zwodniczy, mógłukrywać nieskończone pokłady cynizmu.Kątem oka przy-glądałem się Zuhirowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Huff Tanya Victoria Nelson 01 Cena krwi (3)
  • Huff Tanya Victoria Nelson 03 Linie krwi (3)
  • Huff Tanya Victoria Nelson 01 Cena krwi (2)
  • Pade Victoria Rod Coltonow 05 Romans z szefem
  • Huff Tanya Victoria Nelson 02 ÂŒlad krwi (2)
  • Victor Appleton Tom Swift and His Electric Runabout
  • Christopher Fowler [Bryant an The Victoria Vanishes (v5.0) (e
  • Wireless.A.to.Z Nathan.J.Muller McGraw.Hill 2003
  • Heather Cox Richardson West from Appomattox, The Reconstruction of America after the Civil War (2007)
  • Olivia Cunning Ich noce 02 Ostra gra
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.pev.pl