[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to, gdy Kesmore pochylił się nad jej dłonią i poszedł się męczyćna stojąco w drugi koniec sali, pewnie przez następną godzinę,zorientowała się, że znowu przebiega oczyma salę, by ujrzeć choćbyprzelotnie postać markiza Deene'a.- Chodz, Deene.Deene o mało się nie przewrócił, gdy Kesmore złapał go za ramię ipociągnął ku schodom w rogu sali balowej.- Branie do niewoli angielskich parów przestało być modne parę lattemu, Kesmore, nawet u Francuzów.- Nie biorę cię do niewoli, ale jeśli mamy wyruszyć z samego rana, tonie możemy tu tkwić do póznych godzin.- Więc to nie tylko niewola, ale i porwanie?Zresztą nie miał nic przeciwko wyjściu z balu.Przy kolacji MildredStaines bezwstydnie gapiła się na jego spodnie.Zaczął współczućnieszczęsnemu pieczonemu prosięciu, które podano w całości wśródinnych dań na bufetowym stole.- Wyjeżdżasz na odpoczynek na wieś, musisz dokonać inspekcjiposiadłości i tak dalej przed siewami.Potem będzie ci wolno wrócić domiasta, które wybierze twoja narzeczona.Deene zatrzymał się u szczytu schodów.- O ile dobrze pamiętam, to mężczyzna powinien się oświadczyćdamie, a nie odwrotnie.- Znij dalej, jeśli cię to pociesza, a tymczasem jutro wyjeżdżamy nadwa tygodnie do Kent.Odpowiedz zamarła Deene'owi na wargach.Kolejne dwa tygodnie patrzenia, jak byle kto ślini się na widok EveWindham, gapi się na nią, potyka się o jej nogi i tańczy z nią wzdłuż i wpoprzek całej balowej sali, bez wątpienia przyprawiłyby go o obłęd.- Zobaczę się z zarządcą i pokażę się dzierżawcom.Doskonałypomysł.Rwał się do wyjścia z sali, choć przyzwoitość kazała pożegnać sięwpierw z gospodynią.- Możemy się już pożegnać, Kesmore?Kesmore nie odpowiedział od razu.Deene przyjrzał mu się i zobaczył,że spojrzenie jego towarzysza skierowało się ku lady Louisie, którawirowała po parkiecie z wdziękiem sylfidy, w ramionach przystojnegomłodego kawalera.- Każ zajeżdżać.Ja zabiorę żonę i zakończę męki tego nieszczęśnika,który z nią tańcuje.Deene patrzył, jak Kesmore schodzi po schodach zdecydowanymkrokiem.Ciekaw był, czy lady Louisa zaprotestuje, choćby dlaformalności, że tak wcześnie wychodzą z towarzyskiego spotkania.Evie dawno temu doszła do wniosku, że Ich Książęce Wysokościmusiały wydać jakiś edykt, stanowiący, że żadnemu powozowiWindhamów nie wolno stawać na popas ani nawet poić koni wmiejscowości Bascoomb Ford.Czyniła zadość temu książęcemunakazowi, zabierając ze sobą jakąś książkę do poczytania w podróży alborobótkę, by zająć ręce.Poza tym zawsze mogła się zdrzemnąć.Siedząc razem z siostrami w ładnym, wygodnym powozie, nie miałażadnego powodu, by przypuszczać, że tego dnia podróż do Morelandsbędzie się różniła od poprzednich.Oznaczało to, że znowu mogła odsunąć od siebie dręczącą myśl, żekiedyś, w odpowiednim momencie, kiedy będzie podróżować sama,zajedzie do Bascoomb Ford, by odwiedzić miejsce, z którym wiązały sięnajgorsze wspomnienia jej życia.- Zastanawiam się, czyby nie wykręcić się od tegorocznego sezonu.-Wypaliła nagle Louisa, przerywając kojącą ciszę.Jenny podniosła wzrok znad robótki na drutach.- Ten pomysł zawsze ma słodki smak zakazanego owocu, prawda?Tylko że mama musiałaby się za nas tłumaczyć.My możemy zrezy-gnować z bywania, ale jej nie wolno.Takiej bezpośredniej wypowiedzi Jenny nie można było zlekceważyć.- Papa też nie zrezygnował - dodała.- Musi powydawać za mąż swojeukochane dziewczynki.Louisa ukryła uśmiech.- Albo zaaranżować dla nich małżeństwa z rozsądku.Widziałam, jakiedogłębne poszukiwania prowadziłaś wczoraj na balu, Eve.Jakieśpostępy?W oczach Louisy było zrozumienie.Ani śladu docinków albo kpin.Eve wyjrzała przez okno.Bascoomb Ford było już za pagórkiem, nałagodnie opadającym stoku doliny.Doskonale znała drogę do miasteczka,ale gospoda, łąka i kościół.ledwo majaczyły w pamięci, choć zarazemwryły się w nią z niesłychaną ostrością.- Powinnam rozszerzyć listę.Zastanawiam się nad kilkunastomainnymi kandydatami.Powinnyśmy zacząć od zwolenników greckiejmiłości.Ciche podzwanianie drutów Jenny ustało.- Takie upodobania mogą zaprowadzić mężczyznę na szubienicę,moja droga.Oznaczają też kasatę tytułu i konfiskatę dóbr.Dlaczegochcesz się narażać na coś takiego?No właśnie dlaczego? I kto by pomyślał, że Jenny może wygłosić takąpraktyczną, bezpośrednią poradę?- Mam największe szanse na białe małżeństwo, jeśli mężczyznazobaczy w nim korzyść dla siebie.Alternatywą są łowcy posagu, cozresztą nie gwarantuje, że mój małżonek dotrzyma umowy.- %7ładne prawo tego nie zagwarantuje - zgodziła się Louisa.Eve utraciła niewinność, przekonując się, że mężczyzna, zamierzającyją wykorzystać, by dorobić się majątku, nie zważa na nic - na jej czystość,ufność oraz na to, że potem przez długie miesiące nie mogła chodzić, anawet stać bez odczuwania straszliwego bólu.- Moje panie - powiedziała Jenny, odkładając robótkę do koszyka.-Muszę was poprosić o zgodę na przerwanie podróży w najbliższymzajezdzie.Natura wzywa mnie z niezwykłą determinacją.Louisa tylko ziewnęła.- Nie obrażę się na możliwość rozprostowania nóg, a konie chętnienapiją się wody.Tak więc, bez większego zamieszania, po siedmiu latach, w czasiektórych oglądała to miejsce tylko w koszmarach sennych, Eve Windhamznalazła się po raz drugi w skromnej pocztowej gospodzie w BascoombFord.- Za minutę wrócę - powiedziała, widząc zajeżdżający z turkotemdrugi powóz z pokojówkami i lokajami.- Też mam ochotę się przejść.Nawet po sobie nie spojrzały.Jenny wzięła Louisę pod rękę i zniknęływ gospodzie Pod Myśhwskim Psem.Eve dotarła aż do trawnika zagospodą, choć nawet to nie było łatwe.Nogi się pod nią uginały, oddy-chała urywanie.Usiadła na przygodnej ławeczce, bo nie mogła iść dalej.Niewielki budynek gospody po drugiej stronie pełnej kolein drogi -wiosna zawsze była porą kolein i śliskiego błota - wyglądał obskurnie iprzytulnie zarazem.Przy frontowych drzwiach pyszniła się kępa bratkóww białej, błyszczącej donicy, tak jak siedem lat temu.Byłyfioletowo-żółte, z jednym pomarańczowym buntownikiem na środku.Pomarańczowego wtedy nie było, ale poza tym nic się nie zmieniło.Biała glazura doniczki była tak samo przybrudzona, skrobaczka dobutów zardzewiała i oblepiona błotem, a rosnący na środku dziedzińcaolbrzymi dąb obiecywał cień w letnie dni.Taka zwykła, nic nieznacząca gospoda, a jednak.Eve nie widziała jejścian, tylko to, co zaszło w środku, w tamtej sypialni na górze.Canby nawet nie zaciągnął zasłon, nie wynajął dla nich zacisznegopokoju z tyłu.Wsadził krzesło pod klamkę, mrucząc, że nie ufa zamkomw takich starych dziurach.Zapomniała o tym.Zapomniała, jak taszczył to krzesło, zapomniała,jaka była wtedy zemocjonowana i przestraszona, wiedząc, co się zarazwydarzy.Tylko że tak naprawdę nic nie wiedziała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]