[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ja się w tobie zakochałem, jak tylko cię zobaczyłem.Uśmiechnęła się.Musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć, ile włożyła wto wysiłku.- Przysięgam.Przymknęła powieki.Tymon rozluznił uścisk i pozwolił, by ludzie, którzyod kilku chwil kręcili się przy nich, ułożyli ją na noszach i ponieśli w dół.Podniósł się z trudem.Elsy i Luciena nigdzie nie było - pewnie zabrano ichjuż wcześniej.Jeden z sanitariuszy czekał, obserwując go uważnie.Upew-niwszy się, że Tymon nie potrzebuje pomocy, zaczął schodzić, oglądając sięjednak raz po raz.Berg dał mu znak, że wszystko w porządku, i powlókł sięza nim ścieżką Nietzschego, który tutaj podobno obmyślał dalsze częściZaratustry, zanim popadł w obłęd.Zcieżką, która okazała się zresztą jakimścholernym Chinatown.Choć bez Chińczyków.EpilogSławomir Dębczak nie musiał się długo rozglądać.Zaparkowana po dru-giej stronie ulicy lancia zamrugała światłami, a kierowca wysiadł, by otwo-rzyć mu drzwi.Przejście dla pieszych było kilkanaście metrów dalej, aleDębczak poczekał na lukę między przejeżdżającymi samochodami i nonsza-lancko przekroczył jezdnię.Wymienił uścisk dłoni z kierowcą, młodymurzędnikiem w idealnie dopasowanym garniturze, i zamiast zająć miejsce ztyłu, usiadł obok niego.Chłopak włączył silnik, a zaraz potem kierunkow-skaz.- Jak tam, panie Sławku, wszystko w porządku?- Co ma nie być.Odpocząłem se, przemyślałem, wie pan, parę rzeczy.- To się świetnie składa, bo właśnie o paru rzeczach pan ministerchciałby z panem porozmawiać.- Czemu nie, czemu nie.No, tematy są, panie Arturze.Nie omieszkał zauważyć, że Artur Drobnicki, asystent ministra, sam po-jawił się za kierownicą lancii, co rzadko mu się zdarzało; widać krąg wta-jemniczonych miał być jak najwęższy.Zwolnieniu Nadolnego towarzyszyłykamery, Dębczak opuszczał więzienie po cichu.Co nie znaczy, że bez czy-jejkolwiek wiedzy.- Pan minister pomyślał, że najchętniej poszedłby pan teraz na dobryobiad.Dlatego nie oczekuje pana u siebie, ale w restauracji.Miejsce jestmiłe, dyskretne, niedaleko Warszawy.Za pół godzinki tam będziemy.Rzeczywiście, więzienny wikt nie służył Dębczakowi - po długich tygo-dniach przymusowego postu dobry posiłek niewątpliwie mu się należał.A idyskrecja była wskazana.Domyślał się, że to, co minister ma mu do powie-dzenia, powinno zostać wyłącznie między nimi.- Za rok wybory, panie Sławku.A pan minister ceni sobie ludzi z do-świadczeniem.I z wiedzą.Być może częściej będziemy się teraz spotykać.No tak, a więc nie prośba i nie grozba, lecz handel wymienny.On zacho-wa dla siebie informacje o pewnym koncie bankowym - dziś już raczejopróżnionym - a w zamian otrzyma ciepłą posadkę, która może się okazaćcałkiem przyzwoitą trampoliną.Po epizodzie więziennym opieka ministrabędzie niezbędna, a jak sprawy przycichną, powrót do wielkiego biznesustanie się tylko kwestią czasu.Ten nieszczęsny głupek Paprocki, który przy-pisywał sobie wiedzę absolutną o mediach, nie mógłby chyba mieć wątpli-wości, że jego byli koledzy po fachu raz-dwa znajdą sobie nowe ofiary.Ktoby tam pamiętał o bohaterach czołówek sprzed roku albo dwóch! Zresztąwybory zmiotą wszelkie inne tematy.A o Paprockim zapomnieli już pewniewszyscy oprócz rodziny.Węszyli, węszyli, ale nic nie wywęszyli.Czwartawładza.Zmiechu warte.- Wie pan, panie Arturze, ja to myślę, że będzie nam się super razempracowało.No, ja zawsze uważałem, że panu dobrze z oczu patrzy.Oj, maoko do ludzi ten pana szef, ma oko, nie?Drobnicki uśmiechnął się.Dlaczego szef upierał się, by wyciągnąć z ba-gna tego buraka o podejrzanych powiązaniach, tego nie wiedział i na raziewolał nie dociekać - znał swoje miejsce.Nie jemu oceniać posunięcia perso-nalne pana ministra.Na razie.A potem, kiedyś.Kiedyś się zobaczy.Nadolnego wypuszczono z aresztu za kaucją.Nie bez znaczenia było teżpewnie poręczenie, jakiego udzielił mu przeor słynnego na cały kraj - a takżepoza nim - klasztoru.Wszystkie programy informacyjne pokazywały milio-nera, jak uśmiecha się z satysfakcją, układając palce w kształt litery V. Cobyło dla pana najtrudniejsze za kratami? - pytała młodziutka dziennikarka. Bezczynność - odpowiadał.- I jeszcze.nie najpiękniejsze zapachy.I wiepani co? - Dziennikarka wpatrywała się w niego jak w obraz.- M jak miłość.Taki serial.Co za bzdury!. Czy to prawda, że kupił pan wszystkim towa-rzyszom z celi dunhille? Bo nie mógł pan znieść tego, co palili? - chuderla-wy młodzieniec podsunął mu dyktafon niemal pod sam nos. Ależ wieściszybko się rozchodzą.- Nadolny wyglądał na rozbawionego.- Jest panznakomicie poinformowany. Co pan robił całymi dniami? - pytał jeszczektoś. Czytałem.Człowiek ma tyle zaległości! Grałem w ping-ponga.No iprzygotowywałem biznesplan. O! To jakie są pańskie plany na przy-szłość?. Cóż, na razie nie wolno mi podróżować.więc skończę budowędomu pod Warszawą.Myślę też o zaangażowaniu się w politykę.I postaramsię pić dużo kakao.Wyzwala endorfinę, hormon szczęścia.Jego żona Dagmara zapewniała w wywiadach, że mąż zawsze kierowałsię wyłącznie dobrem kraju. To typ romantyka, który wierzy, że ludzie sądobrzy - przekonywała.- A jeśli coś komuś dał, to dlatego, że jest wielko-duszny.Nie umie odmówić pomocy.Utyskiwała na medialną nagonkę: Serce mi krwawi - mówiła z bólem - gdy widzę, w jakim stylu gazety roz-prawiają się z kimś, kogo jeszcze tak niedawno uwielbiały.I dodawała: Mam nadzieję, że kiedy Zbyszek uzna za stosowne zdradzić, kto go wrobił,ci, którzy zawiązali przeciwko niemu spisek, poniosą surową karę.Adwokaci Nadolnego byli dobrej myśli; miał odpowiadać z wolnej stopyi było wielce prawdopodobne, że uniknie odpowiedzialności karnej.Prasapisała o wątłym materiale dowodowym, zaginięciu części dokumentacji ibraku liczących się świadków oskarżenia.Prokuratura narzekała z kolei nanieudolność policji, która zbyt pózno dokonała przeszukania i nie dostarczyłamocnych dowodów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]