[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że naj-lepszym sposobem na ucieczkę z Nowego Jorku jest pozostać wmieście, i ograniczył się do zmiany dzielnicy z Manhattanuprzeniósł się do Bronksu.Posługując się nową tożsamością, dotej pory wymykał się z sieci.W jego apartamencie przy Sto Dwudziestej Trzeciej Za-chodniej na Manhattanie FBI znalazło jedną z ostatnich ofiar młodą dziewczynę, studentkę Uniwersytetu Columbia, którejrozpruto brzuch.Przybijając jej jelita do ściany, wielebny napi-sał: Szatan mnie chroni.Policja potraktowała to jako czyngroznego szaleńca.To był błąd: Szatan naprawdę chroniłGardnera, czego dowodzi fakt, że siedem lat po wyważeniudrzwi i wejściu policji do jego mieszkania, gdzie widniał ównapis, wielebny spokojnie chodził po Nowym Jorku! Oczywi-ście, nie miał już tak pięknego apartamentu, ale jakie to miałoznaczenie, skoro Szatan go chronił?Przez całe lata robił, co w jego mocy, żeby zwrócić na siebieuwagę Szatana, i oto wreszcie, jak dobry uczeń, otrzymał z rąkuwielbianego Pana dar, o którym zawsze marzył ujrzeć Jegooblicze, czuć, jak spływa na niego miłość Pana.Czegóż więcej201pragnąć? Oświadczył, że gotów jest złożyć dla Niego w ofierzewłasne życie, ale Pan rzekł: Jeszcze nie czas, synu! Zaczekaj!.Zrozumiał, że jego misja nie dobiegła końca, że ma jeszcze cośdo zrobienia, że wiele jeszcze otrzyma.Zrozumiał, że policjanigdy go nie schwyta.Zostawił studentki w spokoju.Trzymałsię w cieniu.Czekał.Bo tego życzył sobie Pan: żeby czekał.Trzewia studentek śniły mu się niemal co noc, ale przysiągłposłuszeństwo Szatanowi, więc żył w abstynencji.Nowy Jorkstał się jego klasztorem, Central Park refektarzem tego klaszto-ru.Co rano czytał darmową prasę.Nie tracił zainteresowaniaświatem.Czekał na nowy znak, w każdej chwili gotów do naj-wyższej ofiary, z sercem pełnym wdzięczności.Aż któregoś dnia odwiedził go pewien mężczyzna.Emisa-riusz.Pan życzył sobie, aby Gardner nawiązał kontakt z dwomadawnymi uczniami, Eliotem Marchem i malarzem ForrestemMagnusem.Pierwszy wciąż był mu wierny, drugi, gdy zyskałsławę, porzucił go, wyparł się jak święty Piotr Syna Bożego. Nie wiem, gdzie rozpierzchły się moje owieczki odpo-wiedział wysłannikowi Pana. Jestem złym pasterzem.Był pełen pokory i smutku.Mężczyzna z uśmiechem sięgnął do kieszeni i wyjął kartkę. Teraz już wiesz wszystko, co powinieneś, wielebny.Na kartce spisano adresy i telefony Eliota i Forresta.Najpierw zadzwonił do Toronto.Dla Eliota ten telefon po la-tach był wstrząsem i radością.Dzielny, wierny Eliot! PotemGardner wysłał kuriera do Forresta.Trzeba było użyć grozby,żeby ściągnąć malarza do Nowego Jorku, w końcu jednak usłu-chał i wrócił.Od blisko roku wielebny mieszkał w ruderze w Morrisami,202jednym z najnędzniejszych zakątków Bronksu, a jego kompa-nem z pokoju był młodzieniec tak szczupły, że mogłaby mupozazdrościć niejedna top modelka.Nazywał się Michael Wel-ling.Wylądował w tej dziurze po wielu wędrówkach i równiewielu metamorfozach wewnętrznych.Wielebny natychmiast otoczył go przyjaznym zainteresowa-niem.Domyślał się, że Pan wiąże z Michaelem wielkie plany.Gardner zawsze wyczuwał takie rzeczy.Nie pytajcie jak.O, jak-że kręte bywały ścieżki Lewej Ręki!Czekając na powrót Eliota Marcha, którego wysłał do Forre-sta, Gardner gawędził z Michaelem Wellingiem przy oponie,która paliła się na podwórzu rudery, wydzielając kłęby czarne-go, duszącego dymu.Broniąc się przed zimnem, mężczyznitrzymali dłonie nad płomieniami. Wierzy pan w zło jako cel i kres mówił Michael powol-nym, refleksyjnym głosem, jak zawsze, gdy dyskusja dotyczyłapoważnych kwestii. Ale tak nie jest.Moim zdaniem.Moimzdaniem to tylko dzwignia.tak, dzwignia, która sprawi, że tozasrane społeczeństwo przejdzie na dobrą stronę.Dzwignia starego Marksa wysiadła.Społeczeństwo odzyska-ło równowagę.Nieco je uniesiono, potem pozwolono opadać.z braku sił.Dlatego potrzebna jest nowa dzwignia, rozumiepan.I.i nowe ramię, nowa wola, aby ją poruszyć.Tym razemz całą pewnością się uda.Ramię musi być silne, wola niezłom-na, bez komunistycznych bzdur i nieśmiałego walca socjali-stów.A poza tym.Poza tym sądzę, że uda się to wszystko po-derwać.Zresztą, gdyby ktoś naprawdę chciał, można by to za-kończyć już teraz.Wielebny Jack W.Gardner gładził brodę.Zapytał z zacieka-wieniem: Dlaczego właśnie teraz? Po co ta ciągła niecierpliwość?203Wiara, że rewolucję można wszcząć dekretem, jest naiwna powiedział, strzelając z palców. Nie, ale ona tak się rozlewa.Chata Thoreau to.rewolu-cyjny hormon.Mówi się, że ten człowiek odizolował się odświata, ale nie.to świat milczy przy Thoreau.Banalny fakt, żeja.że istnieję i myślę tak, jak myślę.powoduje uprawdopo-dobnienie tej perspektywy.Bo jestem żywy, rewolucja jest wzasięgu ręki.Proszę tylko nie dopatrywać się w tym pychy, boto nie pycha.To tylko wiara. Skoro jest w zasięgu ręki, to miewa się raczej kiepsko, tatwoja rewolucja drwił Gardner, wskazując skinieniem głowypłonącą oponę. Co do Thoreau, to jeśli mnie pamięć nie my-li, jego chata była niezbyt oddalona od domu rodziców.A kie-dy skończył pisać Walden, czyli życie w lesie, błyskawicznie sięz niej wyniósł dodał, pozwalając sobie na uszczypliwość. Racja.Thoreau.Nie udało mu się, ale wskazał nam dro-gę.Wydaje mi się, że jeśli jednostka, jeden jedyny człowiek,tak, jeden człowiek osiągnie samowystarczalność, kapitali-styczny świat runie jak domek z kart.Totalna wolność tegojedynego człowieka położy kres niewolnictwu wszystkich.Au-tomatycznie.Automatycznie. To dlatego chcesz wyjechać z Nowego Jorku i przenieśćsię nad twój Walden? Koniec z manifestacjami! Odwracasz sięplecami do brutalnych działań przyjaciół.Michael patrzył na niego bez słowa.Zastanawiał się, jak mógł dzielić się z Gardnerem rozczaro-waniami i planami.Wiedział, że to człowiek bardzo inteligent-ny, a w związku z tym szczególnie niebezpieczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]