[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A więc zmarnowałam wasz czas - powiedziała Thrace.- Jeżeli mój ojciec nie chce żyć,to nic go nie uratuje, żaden przedmiot z wieży.Hadrian pożałował, że się odezwał, i dodał:- Dopóki twój ojciec żyje, dopóty istnieje szansa, że odnajdzie nadzieję.- Twój ojciec dojdzie do siebie, Thrace - pocieszyła ją Lena.- Jest twardy jak granit.Zobaczysz.- Mamo! - zawołało jedno z dzieci z antresoli.Lena nie zwróciła na nie uwagi.- Nie powinnaś ich słuchać - doradziła.- Oni go nie znają.- Mamo!- Naprawdę, powiedzieć coś takiego biednej dziewczynie, która już straciła rodzinę…- Mamo!- O co, u licha, chodzi, Tad?! - Lena prawie krzyknęła na syna.- Owce.Spójrz na owce.Wtedy wszyscy to zauważyli.Stłoczone w narożniku pokoju owce, które zachowywałysię spokojnie w trakcie całego posiłku - ukontentowany kłąb wełny, pomyślał Hadrian -popychały się teraz wzajemnie, napierając na drewnianą przegrodę ustawioną przez Russella.Dzwonek zawieszony na szyi Mammy nieustannie dźwięczał, gdyż koza też wierciła sięniespokojnie.Jedna ze świń ruszyła do drzwi i Thrace oraz Lena zdążyły ją złąpać w ostatniejchwili.- Dzieci! Na dół! - nakazaia Lena głośnym szeptem.Cała trójka zeszła zwinnie podrabinie.Widać było, że ćwiczyła ten manewr wielokrotnie.Matka kazała dzieciom stanąćprzy niej na środku pokoju.Russell zaś wsta! z taboretu i zgasił ogień wodą pozostałą pozmywaniu.W izbie zaległy ciemności i cisza.Nawet świerszcze na dworze przestały cykać.Chwilępóźniej umilkły też żaby.Zwierzęta w środku dalej wierciły się i przepychały.Kolejna świniaruszyła pędem do drzwi.Hadrian usłyszał tylko tupot małych kopyt na klepisku, za to Roycesię poruszył i w izbie znowu zapadła cisza.- Niech ktoś ją weźmie - szepnął Royce.Tad ruszył na czworakach w stronę, z której dobiegł głos, i odebrał zwierzę.Czekali wmilczeniu.Z początku dźwięk był słaby i głuchy.Hadriano-wi przypominał sapanie, odgłospracującego miecha kowalskiego.Przybliżał się i narastał, a jednocześnie przybierał na głębi ipotężniał.Dochodził z góry i Hadrian odruchowo podniósł głowę, ale zobaczył jedynieciemny sufit.Położył ręce na głowicach mieczy.Frr.Frr.Frr.Siedzieli skuleni w ciemności i nasłuchiwali, jak dźwięk się oddalał, a następnie jeszczeraz zrobił się głośniejszy.W domu ucichł nawet odgłos ich oddechów.Trach!Hadrian podskoczył, słysząc silny trzask, jakby po drugiej stronie łąki rozerwało siędrzewo.Wybuchła wojna gwałtownych hałasów - odgłosów trzaskania, rozrywania,rozłupywania.A potem krzyk.Kobiecy głos.Z przeciwnej strony błoni doleciał ichhisteryczny i oszalały pisk.- Dobry Mariborze! To Mae.- Lena się rozpłakała.Hadrian zerwał się na nogi.Royce jużstał.- Szkoda waszej fatygi - powiedział Esrahaddon.- Ona nie żyje i nie możecie nic na toporadzić.Wasza broń nie zrobi krzywdy potworowi.To…Ale oni już wybiegli na dwór.Royce był szybszy i pędził przez łąkę w kierunku domku Mae Drundel.Hadrian nic niewidział, więc biegł na oślep za nim.Krzyki się urwały - nagle, raptownie.Royce się zatrzymał i Hadrian omal go nie staranował.- O co chodzi?- Dach jest zerwany, a ściany są umazane krwią.Nie ma jej.To coś też zniknęło.- Widziałeś coś?- Między liśćmi.Tylko przez sekundę, ale wystarczyło.Rozdział 5CytadelaRoyce i Esrahaddon wyruszyli o brzasku, podążając wąskim szlakiem prowadzącym zwioski.Od chwili przybycia do Dahlgrenu Royce stale słyszał jakiś odległy dźwięk, któryteraz, gdy zbliżyli się do rzeki, przerodził się w huk.Nidwalden była ogromną połaciąwzburzonej wody, która gnała i rozbijała się o wystające skały.Royce stał przez chwilę iprzyglądał się temu widokowi.Na środku nurtu dostrzegł gałąź, czarno-szary kłębek liści,który podskakiwał bezradnie, pędząc przed siebie i przemykając między głazami, aż zniknąłw białej chmurze.- Musimy pójść dalej w dół rzeki - wyjaśnił Esrahaddon.Na skraju wody rosła trawa, na której połyskiwała rosa.W porannym powietrzurozbrzmiewały piskliwe melodie wyśpiewywane przez ptaki.Nawet mimo grozy grzmiącejrzeki i ciągle żywego wspomnienia domu z zerwanym dachem i zakrwawionymi ścianami tomiejsce wydawało się Royce’owi oazą spokoju.- Jest - powiedział Esrahaddon głosem pełnym szacunku, gdy dotarli do skalistej polany,z której mieli dobry widok na rzekę.Była szeroka, a jej wody przetaczały się z wściekłą siłą, znikając za krawędziąwodospadu.Na jego środku niczym dziób ogromnego statku, który osiadł na mieliźnie tużprzed zsunięciem się w przepaść, wystawała masywna skalna półka, a na niej wznosiła sięcytadela Avempartha.Wyglądała jak trzpień, z którego wychodziły skierowane w górę ipodobne do kryształowych iglic lub odwróconych sopli smukłe odnogi.Jej podstawa zaśginęła w kłębach mgły i piany utworzonej przez piętrzącą się wodę.Na pierwszy rzut okabudowla wydawała się zwykłą skałą, ale przy dokładniejszych oględzinach można byłodostrzec okna, przejścia i starannie wkomponowane schody.- Jak mam się tam dostać?! - spytał Royce, przekrzykując huk wodospadu.Targany wiatrem płaszcz trzepotał mu jak skrzydła ptaka.- To jest pierwszy problem! - odkrzyknął Esrahaddon, nie oferując żadnej pomocnejwskazówki.Czy to jakaś próba, czy naprawdę nie wie? - pomyślał złodziej, schodząc po kamieniachdo miejsca, w którym ziemia opadała pionowo ponad sześćset metrów w dół.Miał przed sobąniezrównany widok.Wodospad był wspaniały, a czysta potęga jego niepohamowanych faldziałała hipnotyzująco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]