[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałam, że pod pozoramipłaczliwości kryje się w nim klejnot prawdziwegoczłowieczeństwa.- Julia potrzebuje twojej pomocy, Romeo.Pomożesz jej?Długo czekałam na jego odpowiedz.Miałam nadzieję,że się zgodzi.Powinien się zgodzić.Nie miałam bladegopojęcia, jak wygląda świat poza Weroną.Gdybym towarzyszyłaJulii w jej ucieczce, schwytano by nas tak łatwo jak ślepeszczenięta.Ale moje nadzieje rozwiały się, kiedy potrząsnąłgłową, krótko i zdecydowanie.- Nie, nie mogę stąd wyjechać.Co będzie, jeśli Rozalinazmieni zdanie?Zerwałam się na nogi.Potrzebował słów, które nim wstrząsnąi obudzą go z tego snu.- O czym ty w ogóle mówisz? Zamierzasz dalej leżeć w tympokoju, wzdychając do dziewczyny, która nigdy na ciebie niespojrzy? Ona postanowiła poświęcić się Bogu! Nie rozumiesztego? Marnujesz życie, licząc na związek, który jest od początkuwykluczony! - Nie wiedziałam już, jak do niego dotrzeć.W tychczarno-pomarańczowych ścianach zaczynałam się dusić.A czasuciekał.- Czy nie mówiłeś, że czujesz się tu uwięziony? Tookropne być więzniem.Znam to uczucie aż za dobrze.Być możewszyscy troje jesteśmy więzniami.- Wszyscy troje więzniami?- Tak.Każde z nas tkwi w pułapce - powiedziałam.-Niewiemy nawet, czy kiedykolwiek uda nam się z Troyem wrócić dodomu.Być może przyjdzie nam zacząć nowe życie w okolicachWerony.Ale wiem na pewno, że Julia nie może tu zostać.Wyjazdjest jej jedyną szansą na prawdziwą wolność.Każdy, kto jej wtym pomoże, narazi się na niebezpieczeństwo.Nie mam prawanamawiać cię, żebyśściągnął je na siebie.Ale pomyślałam sobie, że dobrze by ci tozrobiło, gdybyś na jakiś czas wyniósł się z tego miasta.Gdybyśuciekł od nieszczęśliwej miłości.I od nienawiści.- Objęłamramionami kolana.- Jest taka młoda.Sprzedają ją temuczłowiekowi, a ona jeszcze nie skończyła czternastu lat.- Rozalina też ma czternaście lat - powiedział Romeo.Wstał iwyprostował się.Nigdy wcześniej nie wydawał mi się takiwysoki i barczysty.- Zabiłbym tego, kto chce ją sprzedać.Podszedł do kufra i wyciągnął z niego zamszową torbę, poczym napełnił ją złotymi monetami.Torbę przytroczył do pasa.- Pomogę jej.Kiedy wyruszamy?- Naprawdę? - szybko wstałam.- Naprawdę chcesz pomóc?Kiwnął głową.Uściskałam go.Romeo przemienił się namoich oczach z drugorzędnej postaci o niezbyt sympatycznychcechach w najprawdziwszego głównego bohatera.- Wyruszamy natychmiast.Trzeba poszukać Troya.Dziękigłosowi Merkurcja, który słyszałam z daleka,wiedziałam, gdzie znajdę ich obu.Jego falset dochodził zgłównego dziedzińca.Zorientowałam się, że zdążył już przerobićpiosenkę Troya na własną modłę.Dzieweczko, męczę się za dwóch, Dzieweczko, dla ciępuszczam w ruch, Dzwony miłości, dzwony miłości.Dzieweczko,dla cię wciąż układam, Dzieweczko, dla cię wypowiadam Rotęmiłości, rotę miłości.Dzieweczko, oooo, oooo, oooo, oooo, dzieweczko,0 tobie to śpiewam, waćpanna.Merkurcjo spowolnił hip-hopowe tempo i całkowicie zmieniłrytm.Kiedy przestał śpiewać, zagrał na flecie melodię, podczasgdy Troy brzdąkał w struny mandoliny.W czystych ciuchach iwygodnym obuwiu czułam się o niebo lepiej niż przedtem.Kiedyszłam w ich stronę u boku Romea, czułam, że mam szansę zewszystkim sobie poradzić.Nuciłam pod nosem piosenkę Troya.Ale nagle stało się coś takiego, że omal nie zemdlałam.UjrzałamBenwolia na ławce w kącie dziedzińca.Na jego kolanie siedziałakobieta.I Benwolio ją całował.Miłość prawdziwanie biegnie bitym gościńcem(Sen nocy letniej, akt I, scena 1)W świetle pochodni widziałam klasyczny profil Benwolia,gdy szeptał coś do ucha, które nie było moje.Kobieta chichotała.Stałam bez ruchu i jeszcze wciąż miałam nadzieję, że patrzę nakogoś, kto jest do Benwolia podobny.Może nawet podobny jakblizniak, jak sobowtór.Ale przecież nie może to być mójBenwolio.Z początku nie zwrócił na mnie uwagi, bo byłam przebrana pomęsku.Ale inni mnie zauważyli.- Romeo! Więc jednak wynurzyłeś się ze swojej jamy -zawołał Merkurcjo, kręcąc fletem, jakby to była pałeczkamagika.- A to kto? Ach, tak.Owieczka w wilczej skórze.- Mimi, to ty? - spytał Troy.Benwolio szorstko odepchnąłkobietę.- Idz - powiedział.Przestała chichotać i uciekła.Wtedy wstałpospiesznie i podszedł do mnie długimi krokami.Chwyciwszymoje dłonie, pocałował obie.Pozwoliłam mu na to, bo na plecachczułam palące spojrzenie Troya.Postanowiłam zagrać tę scenębez emocji.-Mimi - odezwał się Benwolio.- Twoja uroda zawstydzaświec jarzących blaski.Co takiego? Już raz mi to mówił - pomyślałam.Widocznie tojego stały greps.Szekspir napisał w Otellu, że zazdrość to zielonooki potwór,który pożerając ofiarę, jeszcze z niej szydzi.Inaczej mówiąc,zazdrość jest zdolna z rozsądnego człowieka zrobić idiotę.Więcopanowałam swój gniew i nie podniosłam głosu na Benwolia.Nie spoliczkowałam go.Bo czy miałam prawo do zazdrości?Przecież chyba nie mieliśmy jeszcze wobec siebie żadnychzobowiązań? Jasne, że nie.Rozmowa o ewentualnymmałżeństwie to nie to samo co oświadczyny.Zresztą wcale niekwapiłam się wychodzić za mąż.Chciałam tylko mieć chłopaka.Niechby nawet i takiego z szesnastego wieku.Miłego,kochającego, lojalnego chłopaka.Czyżbym oczekiwała zbytwiele?- Nie zauważyłem cię, kiedy nadeszłaś - powiedział tonemusprawiedliwienia.To było oczywiste.- Dlaczego włożyłaś ten strój? - Obszedł mnie dookołakrokiem dzikiego kota
[ Pobierz całość w formacie PDF ]