[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż większość z nas by�ła Holendrami, mieszkali tam też imigranci włoscy i rosyjscy.Co wieczór o zachodzie słońca nad pobliskie pagórki wzbija�ła się dzwięczna, niesamowita rosyjska piosenka.O tej porzepowietrze przepajał spokój, dzięki czemu dzwięk łagodniespływał z pagórka prosto do naszych pełnych zadziwieniauszu.Zachwycał nas ten śpiew, chociaż równocześnie prze-chodziły nas ciarki.Nigdy nie zobaczyliśmy mężczyzny, któryśpiewał.Ludzie mówili, że próbował wyśpiewać tęsknotę zadomem albo może miał złamane serce.Do naszej rodziny przyszedł z wizytą pewien holenderskikatolicki ksiądz z Victorii, ojciec Maas.- W klasztorze w Melbourne jest praca dla ogrodnika,może to sam Bóg ją panu zsyła, Johnie.Mój ojciec słuchał, oczy mu pałały.Praca na świeżym po�wietrzu! Nigdy się tego nie spodziewał.- Nie brak tam nawet domu dla całej rodziny.Ojciec i ksiądz pojechali razem sprawdzić wszystko namiejscu.Ten ogród" to było około osiemnastu akrów ziemi,zaniedbanych przez lata, otaczających wyniosły klasztor.Klasztor nosił nazwę Genazzano i znajdowała się w nim rów�nież szkoła dla dziewcząt z zamożnych rodzin.Domek stał na ziemi klasztornej, wciąż zajmował go po�przedni ogrodnik, który pracował tam od dwudziestu lati nie chciał przyjąć do wiadomości, że został wyrzucony,ani się wyprowadzić, chociaż pracy zaniechał.Otaczały gowysokie chwasty, dostarczając schronienia wężom i króli�kom.Niezrażona tym nasza rodzina zamieszkała w namio�tach, które zdesperowane zakonnice rozbiły tuż przezprzed domkiem ogrodnika, kiedy wyjechał z rodziną nawakacje.Pozwolono nam korzystać z toalety w jego domu.Po tej biwakowej przygodzie ulokowaliśmy się w przyjem�nym domu o nazwie Grange Hill na terenie klasztoru.Do�piero kiedy stało się oczywiste, że zamieszkaliśmy tam nadobre i że ojciec przejmuje obowiązki, które tak długo za�niedbywał stary ogrodnik, zdecydował się on wyjechać ra�zem z rodziną.Tego pierwszego dnia, kiedy wprowadziliśmy się do dom�ku wdzięczne zakonnice ugotowały dla nas obiad.Wielebnamatka zaszła do nas i podaliśmy sobie wszyscy ręce.Uśmiechniętą, sympatyczną zakonnicę moja matka z miejscapolubiła.Okazało się, że matka przełożona często bywa na�iwna i niepraktyczna, ale wybaczano jej wady, bo była istnymaniołem.Wyrażała się miękko i potoczyście.Z kolei towarzy-sząca jej zastępczyni - wysoka i wyprostowana - prezentowa�ła nieskazitelne wychowanie, ale bez cienia snobizmu.Posługiwaliśmy się łamaną angielszczyzną, ale rozumieliśmynie najgorzej.Ojciec otrzymał do dyspozycji cały teren i miałzrobić, co w jego mocy, żeby poprawić sytuację, korzystającprzy tym ze sporego budżetu, który przeznaczono na odtworze�nie klasztornych ogrodów.My, dzieci, miałyśmy chodzić doprowadzonej przez zakonnice szkoły podstawowej w parafiii byłyśmy zwolnione z opłat.Za domek nie pobierano czynszu,nie było też żadnych opłat za elektryczność.Miała nam zostaćdostarczona farba do odmalowania domu, żeby się milej miesz�kało, a poza tym trochę innych materiałów, na przykład płytagipsowa do załatania dużej dziury w jednej ze ścian.Zaraz po przybyciu rozejrzeliśmy się po domku i własnymoczom nie mogliśmy uwierzyć.- Spójrzcie tylko! Drewniane deski po wewnętrznej stro�nie ścian, nawet nieprzybite prosto, oblepione tłuszczem,a tłuszcz cały zakurzony!Te deski to był szalunek przeznaczony na ściany zewnętrz�ne.Podłogi pokrywały albo porysowane deski, albo przetartelinoleum.Na ścianach sypialni widać było paskudne plamy;okien najwyrazniej nikt nie mył od miesięcy, a może nawet lat.Moja matka, moja siostra Liesbet i ja miałyśmy wziąć na sie�bie większość roboty przy sprzątaniu.Przyglądałyśmy się oto�czeniu, wpatrując się w nie z niedowierzaniem i wzdychając.- Da się to wyszorować, żeby było przyzwoicie - filozofo�wałyśmy.Potrzeba było tylko trochę kobiecej pracy i kobie�cej wyobrazni; nic nowego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]