[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kisiel liczył, że przyjaciel pomoże muominąć kolejkę i nadać wiadomość dla wywiezionej z Warszawy do Niemiec Lidii, że żyje iżeby jak najszybciej wracała do Polski. I stał się doprawdy cud: głos słabiutkiej, radzieckiej z demobilu radiostacji dotarł wsamą głąb Niemiec - pisał Waldorff.Ktoś powtórzył jego treść Lidii, która wróciła już nie doWarszawy, ale do Krakowa, gdzie tymczasem znalazł zajęcie Kisielewski.Odwdzięczył się Waldorffowi, ściągając go do Krakowa i do Przekroju , z któregowłaśnie przechodził do Tygodnika Powszechnego.Znalazł przyjacielowi nie tylko dobrzepłatną i prestiżową pracę, ale i mieszkanie, o co nawet w niezniszczonym przez wojnęKrakowie wcale nie było łatwo.A zanim Waldorff przyjechał, Kisiel próbował jeszczeumieścić jego opowiadanie %7łaby na placu Wareckim w tygodniku Odrodzenie.Kiedy sięnie udało ( %7łaby odebrałem od Kuryluka [Karola - M.U.], bo powiedział, że wydrukuje, alenie wie kiedy - informował przyjaciela), zaproponował je redakcji katolickiego tygodnika Dziś i jutro. Również powieść [prawdopodobnie chodziło o Godzinę policyjną - M.U.]mógłbyś im złożyć bezpośrednio - powołaj się na mnie - pisał Kisielewski.W Krakowie spotykali się często.Waldorff zachodził do Lidii i Stefana na Krupniczą,do tzw.Domu 40.Wieszczów, gdzie ludowa władza skoszarowała po wojnie literatów.Mieszkali przy Krupniczej w różnych okresach: Jerzy Andrzejewski, Jalu Kurek, KonstantyIldefons Gałczyński, Kazimierz Brandys, Wisława Szymborska, Tadeusz Różewicz,Sławomir Mrożek, Jerzy Zawieyski i wielu jeszcze innych, bez dzielenia według poglądów italentów.Wieczorami, przy kieliszku, Kisiel i Waldorff zabawiali się wymyślaniemkomentarzy do przekrojowych historyjek o Auguście BęcWalskim, symbolu burżuazyjnegozacofania i niechęci do ludowej Polski.Im więcej wypijali, tym podpisy stawały się corazbardziej zabawne i coraz mniej cenzuralne.- Panie BęcWalski, zbieramy na Gwiazdkę dla żołnierzy polskich.- A co, to orzełków już nie będzie?Ku rozpaczy Lidii Kisielewskiej i szwagierki Stefana, cioci Heleny, dziennikarze,muzycy i intelektualiści prywatnie posługiwali się językiem raczej koszarowym, co zdaniempań było zdecydowanie niepedagogiczne wobec kilkuletniego Wacka, syna Kisielewskich.Zażądały powściągnięcia języków, więc przeklinali odtąd w językach obcych. Zamiastwięc Job twoju mać - z angielska: Dżob your mother, zamiast Ty ch.- z francuska: Tybuiżu - wspominał Waldorff.A Wacek i tak wkrótce zaczął przynosić ze szkoły wyrażeniaznacznie gorsze.Kisiel, pisał Waldorff, występował niejako w dwu osobach.Jako ten, od któregofelietonu zaczynało się cotygodniową lekturę Tygodnika Powszechnego , uważnyobserwator, wnikliwy analityk i surowy krytyk coraz bardziej dokuczliwej rzeczywistościrealnego socjalizmu.I jako kompan do wieczornych eskapad, kieliszka, a zwykle butelkiwódki, opowiadacz niecenzuralnych dowcipów i autor nierzadko przekraczających granicędobrego smaku żartów.Ale nie można było obrazić się na siebie nawet o najbardziej psiefigle, jak choćby ten z felietonami podpisywanymi J.E.Baka. Po krótkim wymyślaniu zmojej strony, a zdziwieniu z jego, poszliśmy, kwicząc ze śmiechu, na wódkę - napisałWaldorff.Jerzy Waldorff wrócił do Warszawy pierwszy, Kisiel przeprowadził się dopiero w1961 roku.Po latach spędzonych w Krakowie wracali do zupełnie obcego miasta. Wróciliśmy do Warszawy jak do dziczy.Sowieckie miasto.Tym bardziej staraliśmy sięrazem trzymać.To były czasy, kiedy byłem najbliżej Kisiela - opowiadał Waldorff.Właśniewtedy widywali się najczęściej.W domach, u Waldorffa na Koszykowej, a potem w aleiPrzyjaciół, i u Kisielewskich w alei Szucha. U Literatów na pl.Zamkowym, u Dziennikarzyna Foksal, w kawiarni Na Rozdrożu , w SPATiF-ie w Alejach Ujazdowskich. Za naszychczasów to była elegancka restauracja, gdzieśmy chodzili i upijali się - wspominał Waldorff.Ale i tak najczęściej i najwięcej rozmawiali przez telefon.Czasem po kilka godzin, prawiekażdego dnia. Bo jeśli on napisał coś frapującego, to ja telefonowałem.A jeśli ja, to ontelefonował - opowiadał Waldorff.Spotykali się także u znajomych.Janowi Majdrowiczowi robili dowcipy dośćryzykowne.- Przychodzili do nas na Mokotowską i jak już wypili po parę kieliszków, stawali podżyrandolem i zaczynali wywrzaskiwać obelgi pod adresem ustroju - wspomina Majdrowicz.-Kisiel mówił: Ty jesteś ważny dyrektor, na pewno masz podsłuch.Majdrowicz był w latach sześćdziesiątych dyrektorem artystycznym firmy Artos,organizującej w całej Polsce imprezy na święta 1 Maja czy 22 Lipca.- A Kisiel i Waldorff wrzeszczeli w stronę tego mojego żyrandola: Mamy was wdupie! - wspomina.Zbiór publicystyki muzycznej Zbuntowane uszy, który ukazał się w 1962 roku,Waldorff zakończył zapisem swej rozmowy z Kisielem.Przed wydaniem książki dał jąprzyjacielowi do przeczytania, .parsknął rechotem diabła, którego cieszy kompromitacjajednego więcej anielskiego idioty.- Zwariowałeś? - rzekł.- Chcesz kompromisu zmłodymi?.Przecież muszą nas nienawidzić i wpędzać do grobu, dlatego właśnie, że sąmłodzi - pisał Waldorff.- Ojciec uwielbiał Waldorffa prowokować - mówi Jerzy Kisielewski.Pewnego razuKisiel wpadł na Koszykową i zaczął bardzo uważnie przyglądać się portretom przodków naścianach, z charakterystycznymi waldorffowymi nosami.Wreszcie zapytał:- Jerzy, a właściwie czemu tu u ciebie wiszą te wszystkie %7łydy? To Waldorff jeszczezniósł.Ale po którychś imieninach omal nie dostał apopleksji.Podczas biesiady Kisiel nagleoświadczył:- Wiesz, muszę się na chwilę położyć.- To idz do drugiego pokoju - zgodził się Waldorff.Po jakimś czasie poszedł sprawdzić, co się z przyjacielem dzieje.W gabineciezobaczył Kisielewskiego wyciągniętego na sofie i przykrytego ściągniętymi ze ścianportretami przodków.Jerzy Kisielewski: - Waldorff się wściekł, a ojciec otworzył tylko oko i powiedział: Wiesz, Jerzy, było zimno, a przodki grzeją.Innym razem spotkali się na pl.Na Rozdrożu.Kisiel z młodszym synem, Waldorff zPuzonem.Ale napatoczył się jeszcze ktoś znajomy, kto o coś Waldorffa zagadnął.Kisielwykorzystał okazję i niepostrzeżenie odpiął Puzona ze smyczy.Jamnik pognał za sukami, aWaldorff zakończył rozmowę i powiedział:- Chodz, mój drogi Puzonie, wracamy do domu.Długą chwilę ciągnął samą smycz, zanim zorientował się, że Puzona nie ma.Kiedy w latach siedemdziesiątych Waldorff rozpoczął w telewizji cykl audycji Zmuzyką przez lata, Kisiel zatelefonował (.po roku chyba milczenia - napisał) z pretensją,że przecież to plagiat, bo taki tytuł nosiła jego książka z roku 1957..ale się moją tytularnąrewindykacją zgoła nie przejął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]