[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie wrzeszcz tak, Roderick, coś taki delikatny? gderał. Och! przestań mnie tak gnieść poderwał się wreszcie poszkodowany. Chyba nie zaczniecie znowu się bić wtrąciła się Pol. Chodzmy lepiej na mały spacer. Niepodobna odpowiedzieli chórem musimy ruszać dalej.Wpadliśmy tylko złożyć ciuszanowanie, a przed nocą trzeba nam stanąć w Londynie. No to spieszcie się, przyjaciele.Wyściskali ją mocno na pożegnanie, po czym dosiedli wierzchowców w wartowni, z którejkonie wypadły ślizgając się, tak je popędzali.Pol machała im ręką, dopóki nie zniknęli jej z oczu.Przez długą chwilę stała jeszcze w sieni,zastanawiając się, czy to przypadkiem nie był sen.Wokół panował bowiem znowu spokój i cisza,a jedynym śladem odwiedzin były rozsypane na kamiennej posadzce kawałki szkła, w którychbłyskały promienie słońca.40Noc minęła Pol niespokojnie.Kilka razy budziła się, sięgając ręką do ciągle pustego miejscaRonalda.Wreszcie niepokój nie pozwolił jej długo zasnąć i zdrzemnęła się jeszcze dopierobladym świtem.Około dziesiątej turkot kół karety poderwał ją na nogi.Bez wielkiej nadziei wyjrzała nadziedziniec przez okno swej sypialni.Kareta stanęła przed wejściem do zamku. O Boże,Ronald!.Ależ tak, to on!"Wpadła do antyszambru, spiesznie naciągnęła peniuar z różowej koronki i wybiegła nagalerię. Ronald, kochany, taka jestem szczęśliwa, kocham cię, najdroższy! myślała, zbiegającschodami po dwa stopnie.Tak, powie mu to wszystko, i jeszcze to, jak bardzo jej go brakowało, iże już nigdy więcej nie pozwoli mu tak odejść, bo za bardzo go kocha i nie może bez niego żyć. I jeszcze będę musiała powiedzieć mu o moich planach politycznych, które zrealizujemywspólnie.Och, najdroższy, jak bardzo."W luzno zawiązanym peniuarze, z czarnymi włosami rozsypanymi na ramionach, już miałasię rzucić mężowi na szyję, gdy naraz stanęła: jej poryw zahamowała obecność sześcioletniegochłopczyka o blond włosach i szafirowych oczach, który trzymał Ronalda za rękę.Z tyłu Brumal,ciemnoskóry induski sługa, zdejmował z karety kufry. Pol, przedstawiam ci małego diuka.mojego syna!Poczuła, że nogi się pod nią uginają.Mierzyli się z Ronaldem wzrokiem, lecz w oczach Pol było jeszcze zdziwienie,niezrozumienie.Dziecko wyciągnęło do niej rączki.Szybko się wzięła w garść, lecz nie zdołała opanowaćbladości. Jak ci na imię? spytała, całując chłopca w policzek. Aylmer, pani.To pani" zmroziło ją do szpiku kości.Czuła, że coś się z nią dzieje, jak gdyby jakaś część jejsamej spadała gdzieś w czeluść, w otchłań bez dna.jak we śnie, który dręczył ją czasem oddzieciństwa.Po raz pierwszy na jawie zaznawała strachu przed próżnią. Mów do mnie Pol rzekła cicho.Wstrzymywane łzy paliły jej oczy.Za mężem weszła z Aylmerem i Brumalem do westybulu. Muszę zachować godność powtarzała sobie muszę przy tym dziecku okazać się dorosła, niewolno mi płakać.Gdybyś mi tylko wytłumaczył, Ronaldzie, gdybyś mi powiedział choć jednomiłe słowo!.Nie zostawiaj mnie samej."Weszli na pierwsze piętro. Synku, twój pokój jest piętro wyżej powiedział Ronald. Nie ma mowy! sprzeciwiła się Pol. Mimo wszystko nie chce go wyrzucić na strych pomyślał diuk. %7łeby tylkozaakceptowała to dziecko.Ona jest zdolna do wszystkiego, nawet do tego, żeby mi wmówić, żego kocha, a potem znienawidzić.Nie, to niemożliwe.Nie chce mi przecież dokuczyć, to idlaczego by miała oszukiwać?" Aylmer, będziesz spał na tym samym piętrze co my!. mówiła Pol. Nie w małympokoiku na górze.Anno! zawołała. Zaprowadz małego diuka do komnaty w południowymskrzydle.Piastunka rozpłynęła się w zachwycie nad chłopcem. Jaki śliczny, taki cherubinek! A gdzież to jego mama? spytała rozczulona.Kiedy wzięła na ręce dziecko, zbyt ciężkie zresztą dla niej, Brumal wyrwał jej chłopca. Ja jestem nianią małego diuka warknął, tuląc go do siebie. To mój syn, Anno wyj aśnił Ronald a Brumal, mój naj wierniej szy sługa, zajmuje sięnim od urodzenia.Niech mu Anna nie ma za złe tej porywczości, ale nie zna Anny.Teraz będziejuż uprzejmiej szy.Annie najwyraznej to wszystko nie mogło pomieścić się w głowie.Oniemiała, wolała niepatrzeć na Pol. Proszę za mną! rzuciła sucho do Brumala, myśląc: Dochodzi już do tego, że dzikusywychowują dzieci.Ach, w jakich czasach przyszło nam żyć!"Pol i Ronald patrzyli za nimi, jak oddalali się galerią.Mały diuk dreptał za Brumalem. Pójdę.pójdę się ubrać szepnęła Pol.Z godnością pomaszerowała galerią wprzeciwnym kierunku i weszła do swojej komnaty, cicho zamykając za sobą drzwi.Rzuciła się nałóżko, wstrząsana szlochem, którego nie byław stanie dłużej pohamować. Och! jakżebym chciała nie żyć i być z tobą, ojcze.Niech Bógmi wybaczy.taka jestem nieszczęśliwa.To dziecko.och, jakżebym chciała, żeby było moje!Tak bardzo marzyłam o tym, żeby dać syna mężczyznie, którego kocham.naszego syna, dzieckomiłości.Ale nawet to zostało mi odmówione.Bo on już ma syna, i to od kobiety, która widać niezajmuje się nim.Mój Boże, przez całe życie między mną a Ronaldem będzie stało dziecko innejkobiety powtarzała. I z czasem będzie odnajdywał w chłopcu coraz większe podobieństwodo tej, którą kochał przede mną."Płakała tak bardzo, aż myśli się jej splątały.Podniosła się z łóżka, żeby przemyć zimną wodątwarz napuchniętą i poczerwieniałą, po czym położyła się z powrotem.Starała się myśleć o czyminnym, o swoich ziemiach, o Paryżu, o koniach; stale jednak wracała do swego strapienia.Do komnaty cicho weszła Anna i przysiadła na łóżku.Pogładziła ją po głowie, tak samo jak wdzieciństwie, kiedy Pol miała jakieś zmartwienie. Nianiu.nianiu.taka jestem nieszczęśliwa! Wiem, skarbie rzekła piastunka, sama bliska łez ale przecież diuk nadal cię kocha, ajeżeli i ty go kochasz, to musisz zaakceptować to dziecko. Ale.ale. zanosiła się szlochem Pol dobrze wiesz, że już je pokochałam.Jakbyłam mała, marzyłam o braciszku, a odkąd jestem kobietą, jedynym moim marzeniem zawszebyło.zostać matką.Tyle się wycierpiałam z braku uczucia matki.Pewnie, że byłaś ty, nianiu,ale to nie to samo, rozumiesz, prawda? A dla tego dziecka, przerzucanego między ojcem i matką,którzy nie żyją razem, to.to może na nim zostawić trwały ślad.no i przecież on dobrze wie, żenie jestem jego matką! Och, nianiu, to, co czuję, to nie jest zazdrość, to.to coś, czego mniepozbawiono.Nawet jeśli kiedyś urodzę Ronaldowi dziecko.i tak coś mi odebrano!Pol wstała i podeszła do okna.Oparta o szybę, patrzyła niewidzącym wzrokiem.Nie słyszała,kiedy do komnaty wszedł mąż i Anna wyszła.Ronald tkwił w miejscu.Zakłopotany patrzył nanieruchome plecy żony. Pol!. szepnął wreszcie.Nie odpowiedziała. Sposób, w jaki przywiozłem tu mojego syna nie mówiąc ci o nim wcześniej, jest brutalny,przyznaję.ale. Głos mu zamarł.Po chwili mówił dalej: Długo się wahałem i muszęprzyznać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]