[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rufe'a * mianował na to stanowisko burmistrz.Wszyscy w mieście uważali go za fajtłapę.Na domiar złego nigdy nie chodził w kompletnym mundurze, a kaburę z pistoletem przywiązywał do rzemienia wiszącego na szyi.Na szczęście nie zdarzyło mu się postrzelić siebie ani nikogo innego w nogę lub inną część ciała.- Ciekawe, co trzeba zrobić, żeby zostać szeryfem - odezwał się Knute.Jerry nie był pewien, ale zakładał, że należy zdać jakiś egzamin, mieć czystą kartotekę i przejść szkolenie w akademii policyjnej w Burien.Nie mieściło mu się w głowie, że miejscowy szeryf spełnił te wszystkie wymogi.Półżartem odpowiedział:- Nie znam się na prawie, ale poradziłbym sobie lepiej niż Rufe.Knute zasugerował mu, żeby zgłosił swoją kandydaturę.James Roberts, burmistrz Mossyrock, nie miał własnego biura -miasteczko było na to zbyt małe.Mężczyzna prowadził sklep mono-polowy, gdzie stojąc za ladą, przyjmował nie tylko klientów, ale i obywateli, którzy chcieli porozmawiać z burmistrzem.Berry udał się do niego, a po wejściu instynktownie wstrzymałoddech, czując gęsty dym z cygara, otulający butelki na półkach, reklamy i wystawę.Ani razu nie zdarzyło mu się wejść do sklepu burmistrza i nie dostrzec szarej mgiełki wypełniającej pomieszczenie.Podszedł do lady i oznajmił, że chce ubiegać się o stanowisko szeryfa lub raczej szefa policji - ten termin wydawał się bardziej odpowiedni u progu dwudziestego pierwszego wieku.Szeryf kojarzył się raczej z Dzikim Zachodem i światem westernów.Roberts zmierzył go wzrokiem, wyjął cygaro z ust i zapytał:- Masz doświadczenie?- Nie - odparł szczerze Berry - ale mam niezłą kondycję i poradzę sobie w szkole policyjnej.Po tym, jak biuro szeryfa hrabstwa Lewis sprawdziło jego dokumenty i nie znalazło w nich żadnych niechlubnych incydentów z przeszłości, burmistrz Roberts zgodził się wysłać go do akademii.Przyszły detektyw nie miał problemów z zaliczeniem przedmiotów oraz treningów siłowych i wytrzymałościowych, mimo to jednak stał się obiektem drwin.Poprzedni kandydat z Mossyrock (nie Rufe) okazał się bowiem nieuczciwy - w życiorysie, który umieścił w formularzu zgłoszeniowym, nie było ani słowa prawdy.Jerry Berry rzeczywiście był w dobrej formie, jak na czterdziesto-latka, i choć pozostali kadeci - dwa razy młodsi - przezywali go„dziadkiem”, dotrzymywał im kroku.Noga powinęła mu się na dzień przed końcowym egzaminem sprawnościowym zaliczającym całe szkolenie w akademii.Doznałtak poważnej kontuzji lewej kostki, że każdy krok sprawiał mu ból.Koledzy chcieli powiedzieć o tym szkoleniowcom i zawieźć go do szpitala, ale to by oznaczało zakaz przystąpienia do egzaminu koń-cowego.„Chciałem ukończyć akademię ze swoim rocznikiem” -wspominał.„Kazałem im obiecać, że nie puszczą pary z ust”.Nazajutrz usztywnił spuchniętą kostkę, owijając ją ciasno banda-żem.Gdy zauważył, że ktoś mu się przygląda, za wszelką cenę usi-łował nie kuśtykać.Na egzaminie każdy kadet miał przebiec na czas jedno okrążenie stadionu.W połowie długości toru stała dwumetro-wa przeszkoda, na którą trzeba było się wdrapać.Za nią znajdowałsię tunel, przez który należało przeczołgać się na brzuchu.Na końcu czekał ich trzymetrowy płot z siatki, a za nim sprint do mety.Berry poradził sobie na drewnianej ścianie i zdołał wylądować na zdrowej nodze, z przyjemnością też przeszedł do pozycji leżącej, kiedy musiał się czołgać przez tunel.Po wyjściu z niego popełniłjednak błąd, zaczynając bieg od lewej nogi.„Kostkę przeszył potworny ból - opowiadał - jakby ktoś włożyłmi w nią rozżarzony pręt”.Biegł najlepiej, jak potrafił, ale wszyscy zauważyli, że mocno ku-leje.Na ostatniej prostej wyrósł przed nim trzymetrowy płot, który wydawał się nie do pokonania.Berry ostatkiem sił podciągnął się na rękach, aby przełożyć lewą nogę przez krawędź.W połowie drogi w dół puścił się i wylądował na prawej nodze.Utykał, ale zdołał dobiec do mety, zanim upadł.Ukończył akademię ze swoim rocznikiem.Od tego czasu o Mossyrock mówiono z nieco większym szacunkiem.Miasteczko mogło się wreszcie pochwalić szeryfem, który ukończył akademię policyjną.Berry zatrudnił jedną osobę - dwudziestojednoletniego kolegę z roku - Ericka Hendricksona.Chłopak miał blond włosy, mierzył sto osiemdziesiąt siedem centymetrów i ważył prawie sto kilogramów.W akademii przezywano go Mały Huey 1, co nie było wcale lepsze od „dziadka”.Być może nawet gorsze.1 Baby Huey - postać rysunkowa; niesforna, przerośnięta kaczka chodząca w pieluszce i czepku niemowlęcym, często wyśmiewana przez rówieśników (przyp.tłum.).Jerry mógłby być ojcem Ericka, ale stanowili zgrany zespół.Zamierzali być stróżami prawa z prawdziwego zdarzenia.Zaczęli od regularnych kontroli dwóch lokalnych pubów, gdzie zwykle zaczynały się wszystkie kłopoty w miasteczku.Jazda samochodem pod wpływem alkoholu to ulubiona rozrywka wielu mieszkańców Mossyrock.W pierwszym roku pracy duetu Berry - Hendrickson aresztowania za to wykroczenie wzrosły o czterysta procent.Nowy szeryf obiecał, że pozostanie na tym stanowisku co najmniej przez rok.Wiedział, że nie ma tam możliwości rozwoju, lecz przez dziewiętnaście miesięcy, które tam spędził, dawał z siebie wszystko.W tym czasie odkrył, że prawo i działania śledcze to coś, czym chciałby się zajmować, i postanowił dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej.Gdy w 1991 roku zaoferowano mu posadę funkcjonariusza policji w hrabstwie Lewis, przyjął ją.Dzięki tej wielkiej szansie, jaką otrzymał od losu, Berry z entuzjazmem patrzył w przyszłość.Nawet kiedy w zimne, zamglone noce zatrzymywał kierowców, wręczając im mandaty za przekrocze-nie prędkości, jazdę pod wpływem alkoholu czy bez pasów, nadal uwielbiał swoją pracę.Postawił sobie za punkt honoru zawsze pracować nieco ciężej, niż musi, a to nie zawsze podobało się innym funkcjonariuszom z biura szeryfa.Starał się ignorować komentarze na temat swojego wieku, choć puściły mu nerwy, kiedy pewien porucznik - niemal jego rówieśnik - spytał go, czy nie uważa, że wiek może utrudniać mu pracę.Jerry Berry dążył do jednego celu: chciał jak najszybciej zostać detektywem.Zaczynał od zera i z dwudziestoletnim poślizgiem.Choć dopiero niedawno przekroczył czterdziestkę, młodsi oficerowie nieustannie wypominali mu jego wiek.Starał się nadrobić brakujące dwie dekady doświadczenia, które spędził na budowie.Zapisywał się na każde możliwe szkolenie.Większość z nich dotyczyła prowadzenia śledztwa w sprawie zabójstwa.John McCroskey, ówczesny szeryf hrabstwa Lewis, zgodził się częściowo sfinan-sować jego dokształcanie: zapłacił za organizowany przez FBI kurs przesłuchiwania świadków i podejrzanych, jak również za jedenasto-tygodniowy kurs zaawansowanych technik prowadzenia śledztwa w sprawie morderstwa, prowadzony przez Roberta Keppela, jednego z głównych śledczych zajmujących się sprawą groźnego seryjnego mordercy, Teda Bundy'ego.Berry jeździł raz w tygodniu do Bellevue - podróż w obie strony to ponad 250 kilometrów - na wykłady dla detektywów z wydziałów zabójstw.Od byłego szeryfa hrabstwa Multnomah, Roda Englerta, który stał się jednym z najbardziej cenionych specjalistów w Ameryce, nauczył się interpretować rozpryski krwi.Brał także udział w zajęciach prowadzonych przez Vernona Gebertha, geniusza w dzie-dzinie prowadzenia śledztw, który przed odejściem na emeryturę piastował stanowisko szefa wydziału zabójstw w Bronksie.Jeśli szeryf nie miał pieniędzy na pokrycie kosztów szkoleń, Berry chętnie płacił za nie z własnej kieszeni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]