[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragnął jej, i to coraz bardziej, lecz to, co czuł tej nocy, nie było zwyczaj-nym, krótkotrwałym, nieukierunkowanym pożądaniem266seksualnym po zużyciu dużych ilości energii psi, ale czymś silniejszym, potężniejszym, skupionym tylkona niej.Nie chciał po prostu uprawiać seksu.Chciał uprawiać seks z Lydią.Zastanawiał się, czy zrozumiałaby, jak istotna to różnica.On na pewno to rozumiał.Aż uginały się podnim kolana.Wziął głęboki oddech i spróbował zapanować nad hormonami.Za jakąś godzinę znikną ostatnie efektywypalenia energii, a wtedy zapomni o seksie z Lydią czy z kimkolwiek innym.Będzie marzył tylko otym, żeby zasnąć.Potrzeba snu stanie się silniejsza niż chęć pójścia z kimś do łóżka.Ale na razie musiałto jakoś wytrzymać i skupić się na Ryanie.Słuchając, jak Kelso opowiada o wydarzeniach tego wieczoru, przyglądał się grzbietom książek naregale.Wiele z tych tytułów widział na półkach u Lydii, i w jej mieszkaniu, i w biurze.Były tamosławiony Zwit w Wymarłym Mieście Caldwella Frosta, Paraarcheologia.Teoria i praktyka Arrioli i kilkaroczników Dzienników Paraarcheologii".Patrząc na książki Lydii, chaotycznie upchnięte, miało sięwrażenie, że je rzeczywiście przeczytała, tymczasem w bibliotece Kelsa panował rygorystycznyporządek.Emmett odwrócił się powoli i rozejrzał po pokoju.Staromodne skórzane meble, rzezbione dębowe biur-ko i ciemny dywan z misternym, harmonijnym wzorem, wszystko to krzyczało wielkimi literami: Jestem ważniakiem z uniwersytetu!" Mieszkanie wyglądało tak, jakby przygotowano je dofotoreportażu o mieszkaniach profesorów w Przeglądzie Architektury Harmonijskiej".Co, u diabła,Lydia widziała w tym palancie?267Z trudem skupił się na najistotniejszym problemie.Spojrzał na Ryana.Kelso chyba mówił prawdę,przynajmniej taką, jaką znał.Wykończony, wciąż przerażony i w szoku, zdawał sobie sprawę, co tymrazem mu groziło.- Ktoś próbował cię zabić dziś w nocy - wyrąbał bez ogródek Emmett.- A co najmniej tak cię przysmażyć,żebyś zapadł w krótkotrwałą śpiączkę.Ten twój tak zwany klient zwabił cię do Zielonego Muru.Dlategomusimy założyć, że to on chciał cię podsmażyć.Ryan skrzywił się nad kieliszkiem brandy.- Co sugerujesz?- %7łe na pewno coś wiesz.- Nie wiem - wyszeptał Ryan.- Przysięgam.Wiem tylko tyle, że facet do mnie zadzwonił.Twierdził, żejest kolekcjonerem, mówił tak, jakby się znał na sztuce.Powiedział, że słyszał plotkę o obrobionymonirycie i że ty przyjechałeś do miasta go szukać.No i że wynająłeś Ly-dię, żeby ci w tym pomogła.- I to wszystko? - spytał Emmett.- To wszystko.Nikt nie zamierza usmażyć człowieka tylko dlatego, że słyszał jakąś plotkę o onirycie.Cholera, opowiadano o nim niestworzone historie, odkąd go odkryto.To woda na młyn kolekcjonerów.Emmett zaczął krążyć po pokoju, by pozbyć się resztek adrenaliny.- Opowiedz mi dokładnie, co powiedział twój klient tego popołudnia, kiedy go poinformowałeś, żeLydia odmówiła współpracy z tobą.Ryan wzruszył ramionami.- Oświadczył, że chce pogadać o sposobach namierzenia onirytu.Zaproponował, żebym spotkał się znim w tej tawernie o jedenastej.Kiedy tam dotarłem, barman271dał mi karteczkę z informacją, że mój klient chce się ze mną spotkać w uliczce na tylach knajpy.- I nie wydało ci się to trochę podejrzane? - protekcjonalnym tonem spytała Lydia.Ryan się skrzywił.- Facet od początku dawał do zrozumienia, że bardzo mu zależy na dyskrecji.Pomyślałem, że po prostunie chce, by go widziano w tym barze.- Spotkanie w ciemnej uliczce w Starych Dzielnicach to rzeczywiście szczyt dyskrecji - mruknęła Lydia.Ryan zacisnął zęby.- No to nazwij mnie głupcem.- Skoro nalegasz.- Ucieszyła się.Emmett jęknął.- Chyba się świetnie bawicie, ale nie mamy czasu na docinki.Ryan, musisz wyjechać z miasta.Ostatni lotpasażerski do Rezonansu jest za niecałą godzinę.- Co takiego? - Ryan nagle się wyprostował.Twarz mu poszarzała.- Nigdzie nie jadę.- Owszem, jedziesz, jeśli wiesz, co dla ciebie dobre.-Emmett zerknął na zegarek.Złocistożółta tarcza byłazamglona od potężnego wypalenia.Musi pamiętać, żeby ją jak najszybciej zastąpić świeżym,dostrojonym bursztynem.- Masz pięć minut, żeby się spakować.Potem zabierzemy cię na lotnisko.- Ale.- Ktoś wyjdzie ci na spotkanie na lotnisku w Rezonansie - ciągnął Emmett.Ryan się irytował.- Kto?- Paru łowców z Gildii w Rezonansie.272- O nie! Wielkie dzięki.- Ryan walnął kieliszkiem w stół.- Bez obrazy, ale dziś w nocy nie zamierzam jużpoznawać kolejnych łowców.- Ktokolwiek próbował cię dzisiaj usmażyć, spróbuje pewnie znowu.I to całkiem szybko.- Emmett niedawał za wygraną: - Potrzebujesz ochroniarzy.W normalnych okolicznościach zadzwoniłbym doMercera Wyatta i załatwiłbym ci ochronę tutaj w Kadencji, okoliczności nie są jednak normalne.Miejscowa Gildia ma problemy.Lydia się skrzywiła.- Można tak powiedzieć.Emmett ją zignorował.- Jeśli nie wsiądziesz do tego samolotu, Kelso, będziesz musiał bez przerwy oglądać się przez ramię,dopóki to się nie skończy.- A co z Lydią? Jeżeli coś mi grozi, to jej też.Emmett zerknął na Lydię.- Nawet o tym nie myśl - syknęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]