[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Godzinê póxniej na drodze stanêÅ‚a mu Sciana.MiaÅ‚ pewnoSæ, i¿ szedÅ‚ w dobrym kierunku i ¿e przeszkoda niejest lit¹ skaÅ‚¹, lecz prawdopodobnie półk¹.Jednak¿e nie potrafiÅ‚ do-siêgn¹æ jej koñcami palców.Rozwin¹Å‚ bat i machn¹Å‚ nim do góry, sprawdzaj¹c wysokoSæbariery.Bicz przez chwilê wisiaÅ‚, dopóki jego wÅ‚asny ciê¿ar nie Sci¹-gn¹Å‚ go leniwie w dół, owijaj¹c wokół gÅ‚owy i ramienia Indy ego. Aha powiedziaÅ‚ z satysfakcj¹.6 Indiana Jones& 81Kilkoma delikatnymi ruchami wyprostowaÅ‚ bat na podÅ‚o¿u zasob¹, po czym energicznie strzeliÅ‚ nim w ciemnoSæ.Koniec biczaowin¹Å‚ siê wokół podstawy stalagmitu.Indy kilkakrotnie sprawdziÅ‚ wytrzymaÅ‚oSæ tej prowizorycznejkotwiczki, a nastêpnie wspi¹Å‚ siê na samych rêkach trzy metry w gó-rê.Rzemienie trzeszczaÅ‚y i jêczaÅ‚y w proteScie, ale nie puSciÅ‚y.Kie-dy wreszcie wgramoliÅ‚ siê na półkê, zostaÅ‚ nagrodzony widokiemigieÅ‚ki SwiatÅ‚a migocz¹cej na przeciwnym koñcu tunelu.Deszcz sÅ‚y-chaæ tu byÅ‚o gÅ‚oSniej, zreszt¹ nie tylko deszcz; doÅ‚¹czyÅ‚ siê do niegoodgÅ‚os pêdz¹cej wody.Indy zwin¹Å‚ bicz i przez chwilê odpoczywaÅ‚ na kolanach, wpa-truj¹c siê w SwiateÅ‚ko. Jak to dobrze, ¿e na zewn¹trz jest nadal widno stwierdziÅ‚.Jednak¿e promyk SwiatÅ‚a zdawaÅ‚ siê tañczyæ, koÅ‚ysaæ na boki,podrywaæ ku górze i ponownie osuwaæ w dół.Indy potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹ i spojrzaÅ‚ ponownie.RwiateÅ‚ko znowu sprawiaÅ‚o wra¿enie, jakby siê poruszaÅ‚o. Autokineza powiedziaÅ‚ do siebie Indy. Zjawisko wzroko-we, w którym stacjonarne SwiatÅ‚o wydaje siê poruszaæ samorzutnie.Z pewnoSci¹ wÅ‚aSnie doSwiadczam tego fenomenu.PozbieraÅ‚ swoje rzeczy, z trudem stan¹Å‚ na nogi i zacz¹Å‚ ostro¿-nie posuwaæ siê w kierunku SwiatÅ‚a, które nadal siê huStaÅ‚o, jakbybyÅ‚o niesion¹ przez kogoS latarni¹. Halo! czyjS gÅ‚os rozniósÅ‚ siê echem po korytarzu. PanieJones, jest pan tam?Indy stan¹Å‚ jak wryty. Tak! odpowiedziaÅ‚. Tutaj! Nie jest pan ranny? Nie! W takim razie proszê tu szybko przyjSæ! zawoÅ‚aÅ‚ gÅ‚os. Grozinam niebezpieczeñstwo. Nie mam lampy! odkrzykn¹Å‚ Indy. Nie ma czasu do stracenia.Niech pan robi co mo¿e.RuszyÅ‚ szybko do przodu, macaj¹c przed sob¹ drogê.Po chwilizbli¿yÅ‚ siê do SwiatÅ‚a na tyle, by dostrzec przy jego blasku podÅ‚o¿ei Sciany tunelu oraz niewyraxn¹ sylwetkê.Wtedy uderzyÅ‚ gÅ‚ow¹ o niski strop, jednoczeSnie trac¹c gruntpod nogami i wpadaj¹c po pachy w dziurê w podÅ‚o¿u.PróbowaÅ‚ siêz niej wydostaæ, ale jego prawe ramiê byÅ‚o zbyt ciasno przyciSniêtedo ciaÅ‚a.82 Utkn¹Å‚em! zawoÅ‚aÅ‚. Niech pan siê trzyma! odpowiedziaÅ‚ gÅ‚os.RwiatÅ‚o w podskokach zaczêÅ‚o zbli¿aæ siê w jego kierunku.Wkrótce postaæ postawiÅ‚a latarniê na ziemi i para silnych, opa-lonych ramion chwyciÅ‚a go za paski plecaka.Indy zostaÅ‚ jednym ru-chem wydobyty z dziury i postawiony na nogach. Dziêkujê powiedziaÅ‚.Kiedy jego ratownik podniósÅ‚ latarniê i promieñ SwiatÅ‚a przelot-nie zagraÅ‚ na jego postaci, Indy spostrzegÅ‚ burzê blond wÅ‚osów i fi-gurê, która, chocia¿ odziana w d¿ins i flanelê, niezaprzeczalnie na-le¿aÅ‚a do kobiety. Kobieta wyrwaÅ‚o siê Indy emu. Nie ma czasu na rozmowy odparÅ‚a.RozlegÅ‚ siê gwaÅ‚towny rumor, jakby ktoS nagle spuSciÅ‚ wodêw gigantycznej toalecie.Zza pleców Indy ego doszedÅ‚ Å‚oskot popy-chanych siÅ‚¹ wody gÅ‚azów, uderzaj¹cych o Sciany korytarza.Kobieta zÅ‚apaÅ‚a go za rêkê i razem ruszyli w kierunku wyjScia.W miejscu, które dla niego niczym siê nie ró¿niÅ‚o od reszty tunelu,znalazÅ‚a otwór w sklepieniu i wci¹gnêÅ‚a go za sob¹ na górê.Pod nimi popÅ‚yn¹Å‚ z haÅ‚asem potok wody, bÅ‚ota i ¿wiru. BÅ‚yskawiczny przybór powiedziaÅ‚a kobieta. UratowaÅ‚a mi pani ¿ycie rzekÅ‚ Indy. Nonsens odparÅ‚a, odgarniaj¹c niepokorne kosmyki wÅ‚osówz niebieskich oczu. Sam siê pan uratowaÅ‚.Ja tylko wskazaÅ‚am panudrogê. Ale kim pani jest? zapytaÅ‚ Indy. Sk¹d zna pani moje nazwi-sko? I sk¹d pani wiedziaÅ‚a, ¿e tu jestem? Wy, Amerykanie szydziÅ‚a kobieta zawsze zadajecie bezczelnepytania.A jeszcze jesteSmy w lesie, jak mawiaj¹ pañscy ziomkowie. Pani jest t¹ duñsk¹ grotoÅ‚azk¹ Indy wreszcie skojarzyÅ‚ oso-bê. WspominaÅ‚a o pani Bertha z kawiarni. Wolê, kiedy nazywa siê mnie speleologiem powiedziaÅ‚a.GrotoÅ‚azka brzmi nieco groteskowo, nie uwa¿a pan? Jak jakaS miesz-kaj¹ca pod ziemi¹ wariatka.Proszê, to chyba nale¿y do pana.WydobyÅ‚a zza pasa jego kapelusz.ByÅ‚ mokry od deszczu i bez-litoSnie zmia¿d¿ony. WisiaÅ‚ na kiju na zewn¹trz wyjaSniÅ‚a. Od tego czasu zaczê-Å‚am pana szukaæ.Nazywam siê Ulla Tornaes.Z podpisu, który zna-lazÅ‚am wewn¹trz kapelusza wnioskujê, ¿e pan jest Jones.To pañskienazwisko, prawda?83 Prawda Indy wyprostowaÅ‚ kapelusz, staraj¹c siê nadaæ musensowny ksztaÅ‚t.Potem wcisn¹Å‚ go na gÅ‚owê. Bardzo dziêkujê. Chodxmy powiedziaÅ‚a schylaj¹c gÅ‚owê, gdy¿ korytarz robiÅ‚siê ni¿szy. Czeka nas jeszcze jedno wyzwanie, zanim bêdziemywolni.Apacze mówi¹, ¿e tych jaskiñ strzeg¹ gnie¿d¿¹ce siê w skal-nych szczelinach grzechotniki.Teraz jestem skÅ‚onna przyznaæ imracjê.Ile skarbów zdoÅ‚aÅ‚ pan zabraæ, panie Jones? Doktorze Jones sprostowaÅ‚ Indy z rozdra¿nieniem. Jest pan lekarzem? Nie, wykÅ‚adowc¹ na uniwersytecie.Ale sk¹d& Pañski plecak wygl¹da na niezwykle ciê¿ki wyjaSniÅ‚a. Pozatym najwyraxniej nie chciaÅ‚ siê pan z nim rozstaæ nawet wtedy, kiedymogÅ‚o to pana kosztowaæ ¿ycie.Czy bogactwo tak wiele dla panaznaczy? Nie odparÅ‚ Indy.CzoÅ‚gaÅ‚ siê w Slad za ni¹. Przynajmniejnie bogactwo samo w sobie.Wzi¹Å‚em jedynie to, czego potrzebowa-Å‚em. Pañskie potrzeby musz¹ byæ doSæ wygórowane powiedziaÅ‚a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]