[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.bo jakstanie na chwilę to już po mnie.Jest zle, a tu przychodzą te bankruc-twa i dorzynają mnie do reszty.Co za czasy! Na całą fabrykę, na tylemaszyn, na moją osobistą uczciwość do tego, nie można pożyczyćpiętnastu tysięcy rubli. Próbowałeś u Bucholca, on wczoraj podparł Wolkmana. Bo zrobił to na złość Szai, a zresztą, nie mogę za nie iść i prosićtego Szwaba o pomoc.Brzydzę się nim, to by mi wprost ubliżało.Cóż z tego, kiedy by cię to niewątpliwie uratowało.A nie, on wie, co ja o nim myślę.Mógłbym ci u niego pomóc.Dziękuję ci, nie mogę.to byłoby nie tylko wbrew moim zasadom,ale to byłoby wprost świństwem i poniżeniem iść o pomoc do człowie-ka, którego się nienawidzi i któremu się wprost lego nie żenuje wyra-żać.Szlachecka logika rzekł niecierpliwie Karol zapalając papierosa.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG150 Mam tylko jedną, nie jest to logika szlachecka, ale logika zwykłejetyki uczciwego człowieka. Nie zapominaj, że jesteś w Aodzi.A widzę, że wciąż zapominasz,że zdaje ci się, iż prowadzisz interes wpośród cywilizowanych ludziśrodkowej Europy.Aódz to las, to puszcza masz mocne pazury, to idzśmiało i bezwzględnie duś bliznich, bo inaczej oni cię zduszą, wyssają iwyplują z siebie.I długo jeszcze mówił, bo był poruszony jego niedolą, znał go do-brze, oceniał jako człowieka, ale równocześnie czuł do niego jakąśzłość pogardliwą za to polskie mazgajstwo, z jakim chciał prowadzićinteresy w Aodzi, za tę uczciwość, jaką uznawał, jakiej czuł potrzebę wstosunkach z ludzmi ale poza obrębem tego miasta, gdzie na nią niebyło miejsca prawie i gdzie co ważniejsza mało kogo stać było nato.W tym wirze szalbierstw i złodziejstw, kto nie chciał być po trochutym samym, czym byli wszyscy ten nie mógł marzyć o istnieniu ichoćby się zapracował i włożył w interes wielkie kapitały, musiał wkońcu być wyrzuconym, bo nie potrafił wytrzymać konkurencji.Trawiński milczał długo, przechylił głowę w tył na jakiś długi wa-lec i gonił oczami za Karolem, który wzburzony chodził prędko po wą-skim przejściu, jakie było pomiędzy półkami.Fabryka ze wszystkich stron szumiała głucho niby morze wiecznepracujące, ściany się trzęsły, a biegnące u sufitu przez salę pasy, prze-noszące siłę do sal sąsiednich, świstały ostro, a jeszcze ostrzejszyzgrzyt tokarni żelaznych przedzierał się z modelowni obok leżącej iprzenikał jego roztargane nerwy bólem głuchym. Co poczniesz? przerwał milczenie Borowiecki. Przyszedłem cię prosić o pożyczkę, wiem, że masz pieniądze.Wierz mi, że gdyby nie taka ostateczność, nie śmiałbym. Nie mogę, absolutnie nie mogę.Pieniądze mam, ale o ileś słyszał,sam zakładam fabrykę, a poza tym w tej chwili jestem grubo zaanga-żowany gdzie indziej. Pożycz mi z terminem miesięcznym, ubezpieczę ci tę sumę na fa-bryce, na wszystkim, co mam.Wystarczy z pewnością na pokrycie wnajgorszym razie. Wierzę ci, ale nie pożyczę.Ty jesteś człowiek, który nie maszczęścia; ja bym się wprost bał wchodzić z tobą w interes.Może sięutrzymasz, może padniesz kto to wie! a ja potrzebuję żyć i mieć fa-brykę.Tobie bym przedłużył egzystencję na rok, a sam bym zginął. Przynajmniej szczerym jesteś szepnął gorzko.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG151 Mój drogi, po cóż mam cię obełgiwać! Nie cierpię bezmyślnegokłamstwa, jak nie cierpię sentymentalnych roztkliwiań się nad każdąniedolą, której to tyle pomaga, że może sobie zdychać swobodnie, ob-lana łzami współczucia.Pomógłbym, gdybym mógł, a że nie mogę nie pomagam.Nie mogę przecież oddać własnego surduta nawet na-giemu wtedy, kiedy sam zmarzłbym bez niego. Masz słuszność.Nie ma co mówić więcej.Przepraszam, że cięnudziłem. Ty masz do mnie żal? zawołał tknięty akcentem jego głosu. Nie.Postawiłeś kwestię tak jasno, że rozumiem twoją odmowę,która może mnie boleć, to inna rzecz, ale którą dobrze rozumiem.Podniósł się do wyjścia. Nie myślisz się układać? Nie, plajty nie zrobię, mogę tylko uczciwie zbankrutować. Znalazłyby się jeszcze inne sposoby ratunku. Daj je, przyjmę z rozkoszą. Mocno asekurowany jesteś? Dosyć, bo się przeasekurowałem jesienią, po tym nieudanympodpaleniu. Szkoda jednak, żeś się wtedy nie spalił.Ten robotnik mszcząc sięzrobiłby ci naprawdę wielką usługę. Mówisz serio? Zupełnie serio, jak zupełnie serio zwracam ci uwagę, że w tejchwili pali się Grosman, w nocy spalił się Goldstand, jutro spali się napewno Feluś Fiszbin, A.Rychter, B.Fuchs i inni.Co na to mówisz? %7łe nie jestem i nie będę podpalaczem i złodziejem. Nie namawiam cię przecież do tego, pokazuję ci tylko współza-wodników, ich sposoby trzymania się na powierzchni; z takimi nie wy-trwasz. Ha, to zginę.Jak mi już braknie sił do walki, to palnę sobie w łeb. A żona! rzucił prędko, bo ujrzał w jego oczach jakiś stalowybłysk rezygnacji.Trawiński drgnął. Ale, przyszła mi myśl.Znasz starego Bauma? Jesteśmy sąsiadami, żyjemy nawet bliżej ze sobą. Idz do niego, powiedz mu otwarcie.To jest taki dziwny fabry-kant, że z pewnością ci pomoże.Dałbym głowę, że jeżeli cię tylko zna,to ci pomoże
[ Pobierz całość w formacie PDF ]