[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnąłem klingę z pochwy.Wysmarowana była brudnąmieszaniną oliwy i węgla drzewnego.Po wytarciu okazała sięgodna swego imienia, lśniła jak błyskawica.Po bliższych oględzinach okazało się, że była to oryginalnaklinga z indyjskiej stali z Golkondy, wypalona w żarzewielbłądziego nawozu, a potem hartowana w oliwie.Na jednejstronie widać było wyraźnie napis: „Dir balak–strzeż się!”, nadrugiej zaś: „Iskini dem — daj mi pić krew!” Klinga była takgiętka, że prawie mogłem ją owinąć wokół uda.— No, Halefie, czy ta klinga rzeczywiście nie pasuje dopozostałych rzeczy?— Kto by pomyślał! — odpowiedział.— Ona z pewnościąjest autentyczna.— Naturalnie.I ma o wiele większą wartość niż to wszystko,co się znajduje w tym dole.Zaprzecza też błędnemumniemaniu, jakoby tego rodzaju oryginalnych kling niewyrabiano w Damaszku, lecz tylko w Meszedzie, Heracie,Kirmanie, Szirazie, Isfahanie i Chorassanie.Pokażę wam, jaksię poddaje próbie taką stal.Obok nas leżał pniak, który chyba służył za stołek.Położyłemna nim kamień wielkości dwu pięści, aby go przeciąć szablą.Próba udała się za pierwszym cięciem, przy czym ostrze niedoznało najmniejszego uszczerbku.— The devil! Jest prawdziwa! — zawołał Anglik.—Dokonaliście cennego odkrycia.Odkupię od was tę szablę.Ilechcecie za nią?— Nic.— Jak to? Nic? Nie wezmę jej za darmo!— Nie mogę jej ani sprzedać, ani darować, ponieważ szablanie należy do nas.— A czy pan zna właściciela?— Musimy spróbować to wykryć.— A jeśli go nie odnajdziecie?— Wtedy sprawę oddamy władzom.Zbroja zostałaprawdopodobnie skradziona; jej prawny właściciel powinien jąodzyskać, sir David.Nie wątpię, że jest pan tego samegozdania.— Jestem innego zdania! Chcecie może miesiącami szukaćpo całym kraju właściciela? A może przekazać to jakiemuśurzędnikowi? On wyśmiałby was i zatrzymał te rzeczy dlasiebie.Yes!— Tego się nie obawiam.Mówiąc o władzy, w żadnym razienie miałem na myśli tureckiego „wali” i jego podwładnych.Ciludzie nie mają tu w górach najmniejszej władzy.Plemionagórali są całkowicie niezawisłe, zarówno od siebie nawzajem,jak i od tureckich urzędników.Na czele każdego plemienia stoi„bajraktar”, który z pomocą kilku niższych rangą rządzi tąspołecznością.Wszelkie przestępstwa, jakich dopuściłby sięczłonek plemienia, karane są nie przez państwo, ale przezposzkodowanego i jego krewnych, dlatego też tu krwawazemsta jest w pełnym rozkwicie.Jeśli więc przekażęrynsztunek takiemu „bajraktarowi”, to jestem pewien, że nieprzywłaszczy go sobie, nawet wówczas, gdyby był onwłasnością członka innego plemienia.— A gdzie można znaleźć takiego „bajraktara”?— Tego się dowiem w najbliższej wsi.Zresztą wcale niemuszę zadawać sobie takiego trudu.Każę, aby tu powiedzianomi nazwisko właściciela.— Komu?— Węglarzowi.On ukrył rzeczy, musi zatem wiedzieć, komuzostały one zabrane, Halef, Osko i Omar niechaj go zarazprzyprowadzą.— Nie da się, sihdi — odpowiedział Hadżi.— A to dlaczego?— Bo właśnie rozpaliłem ogienek przed jaskinią.Niemożemy teraz tam wejść.— To wygaś ten ogienek, mój drogi!— Dobrze, ale potem znów podpalę.Cała trójka odeszła, a po chwili przynieśli węglarza.Położyligo na ziemi niezbyt delikatnie, przy czym pojmany głośnokrzyknął, nie tyle z bólu wskutek szorstkiego potraktowania, ileze strachu na widok tego, co tu zobaczył.Wdarliśmy sięprzecież do jego skarbca.Szarka zazgrzytał zębami i omiótłrozwścieczonym spojrzeniem nas i leżące wokół rzeczy.Kiedyzatrzymał wzrok na otwartym dole, dostrzegłem dziwnyskurcz, jaki przebiegł po jego twarzy, co wytłumaczyłem sobietym, że w dole musiało znajdować się jeszcze coś, czego nieznaleźliśmy.— Kazałem cię sprowadzić — powiedziałem — żebyuzyskać informacje o tych rzeczach.Do kogo należały?Węglarz milczał, nie odpowiedział nawet wtedy, gdypowtórzyłem pytanie.— Połóżcie go na brzuchu i bijcie pejczem tak długo, pókinie zacznie mówić! — nakazałem.Błyskawicznie ułożyli go we właściwej pozycji i Halef wyjąłpejcz.Szarka, widząc, że nie żartujemy, wrzasnął:— Stać! Ta zbroja należy do mnie.— Możesz to udowodnić?— Tak.Zawsze ją miałem.— I zakopujesz ją? Swojej własności nie trzeba ukrywać.— Jak się mieszka samotnie w lesie, to trzeba z obawy przedzłodziejami.— Ci złodzieje są przecież twoimi przyjaciółmi, nie musiszwięc ich się obawiać.W jaki sposób stałeś się właścicielem tejzbroi?— Odziedziczyłem ją.— Po twoich przodkach? Czyżby przodkowie węglarzanależeli do tak możnego i znakomitego rodu?— Tak, moi przodkowie byli sławnymi bohaterami.Z ichbogactw przypadła mi w udziale, niestety, tylko zbroja.— A innych skarbów nie masz?— Nie.— Zobaczymy!Zapaliłem smolną trzaskę i oświetliłem wnętrze dołu.Wjednym rogu leżały tam dwie owinięte szmatami paczuszki,ukryte pod workiem.Halef musiał zejść tam i podać nam je.Potrząsnął zawiniątkami; coś w nich zabrzęczało jak monety.— Ciężkie są — stwierdził.— Myślę, że jest tam niecopiastrów.Węglarz zaklął siarczyście i krzyknął:— Nie ważcie się ruszać tych pieniędzy! To moja własność!— Milcz! — powiedziałem.— Nie mogą należeć do ciebie,bo sam przed chwilą oznajmiłeś, że prócz rynsztunku nieposiadasz innych skarbów.— A czy muszę wam wszystko wyjawiać?— Nie, ale byłoby wskazane, żebyś mówił prawdę.Twojekłamstwa świadczą o tym, że te rzeczy nie należą do ciebie.— Mam pokazać wam swój majątek, żebyście mi gozrabowali?— Jesteśmy uczciwymi ludźmi i nikomu nie zabralibyśmyani para, gdybyśmy byli przekonani, że pieniądze rzeczywiściedo tego kogoś należą.Zresztą powinno ci być obojętne, czyzagarniemy te rzeczy, czy nie.I tak nic ci już z tego nieprzyjdzie, bo teraz czeka cię pewna śmierć.Tymczasem odwinęliśmy szmaty i otworzyliśmy sakiewkę.Sakiewka zrobiona była z zamszu i ozdobiona pięknym haftemz perłami, w którego środkowym motywie odczytaliśmy imię„Stojko Vites”.słowa wyhaftowane były cyrylicą, literamialfabetu używanego też w Serbii i sąsiednich krajach.„Vites”znaczy rycerz.Z tego łatwo było domniemywać, żewłaścicielem pieniędzy był człowiek, noszący nazwisko Vites,ponieważ jego przodkowie byli rycerzami.Zbroja pochodziłazapewne z ich czasów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]