[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oddziałowa najczęściej przyspiesza zegar wtedy, gdy któryś z pacjentów ma gościa albo gdy Związek Kombatantówściąga dla nas z Portland jakiś bombowy film, a więc w takich chwilach, w których chciałoby się zatrzymać czas lub zwolnić.Wtedy właśnie go przyspiesza.Na ogół jednak woli zwalniać tempo.Nastawia pokrętło na zero i unieruchamia słońce na ekranie, tak że przez długietygodnie nie przesuwa się nawet o włos, a liście i zdzbła trawy nie drgają na wietrze.Zatrzymuje wskazówki zegara na za dwietrzecia i często trzyma je tak, dopóki nie pokryje nas rdza.Człowiek nie może wstać z miejsca ani się przejść, żebyrozprostować kości, nie może odetchnąć ani przełknąć śliny.Może jedynie poruszać oczami, ale w zasięgu wzroku ma tylkoskamieniałych Okresowych przy stoliku po drugiej stronie świetlicy, którzy wciąż czekają, aż jeden z nich rzuci kartę.Siedzącyobok mnie stary Chronik umarł sześć dni temu i zaczyna się rozkładać.Zamiast mgły oddziałowa wpuszcza czasem przezwentylatory bezbarwny sztuczny gaz, który z wolna zastyga, zatapiając cały oddział w przezroczystym plastyku.Bóg jeden wie, jak długo tak trwamy.Potem oddziałowa przesuwa tarczę o milimetr, co jest jeszcze gorsze.Wolę już ten martwy bezruch od patrzenia naScanlona, któremu potrzeba trzech dni, żeby - jak w gęstym syropie - opuścić rękę i położyć kartę.Z trudem wciągam w płucagęste plastykowe powietrze; mam wrażenie, że oddycham przez dziurkę o przekroju szpilki.Muszę iść do toalety, ale czuję się,jakby przygniatała mnie tona piasku; miażdży mi pęcherz, przed oczami widzę syczące zielone iskry.Napinam wszystkie mięśnie, żeby wstać z fotela, wytężam je i wytężam, aż dygoczę jak osika i bolą mnie zaciśniętezęby.Mimo ogromnego wysiłku podnoszę się zaledwie o centymetr.Opadam więc znów na skórzane obicie, poddaję się isiusiam pod siebie; ponieważ jednak na lewej nodze mam czujnik reagujący na mocz, natychmiast rozlega się upokarzającewycie syren alarmowych, błyskają reflektory, wszyscy wrzeszczą, biegają, a dwaj rośli czarni roztrącają tłum na boki i pędzą domnie, wymachując okropnymi mokrymi zmywakami z miedzianych drutów, które syczą i trzeszczą pod działaniem wody.Jesteśmy wolni od manipulacji szybkością upływu czasu tylko wówczas, gdy oddziałowa i czarni włączają mgielnicę;wtedy czas nic nie znaczy.Znika we mgle, tak samo jak wszystko.(Ale przez cały dzień, odkąd przybył McMurphy, niepróbowali tak naprawdę napuścić mgły do świetlicy.Dopiero by im zrobił awanturę!).Kiedy nic innego się nie dzieje, gnębią nas albo mgłą, albo zmianami czasu, ale dzisiaj coś się musiało stać: całydzień, od rannego golenia, mieliśmy prawie zupełny spokój.Po południu też nie próbują żadnych numerów.Kiedy przychodzipielęgniarka i czarni pracujący na wieczornej zmianie, zegar - tak jak powinien - wskazuje wpół do piątej.Wielka Oddziałowapuszcza do domu sanitariuszy i po raz ostatni rozgląda się po oddziale.Wyciąga z siwego koka długą srebrną szpilę, zdejmujeczepek i wkłada go ostrożnie do tekturowego pudełka z kulkami naftaliny, po czym jednym silnym pchnięciem znów wbijaszpilę we włosy.Widzę, jak za szybą mówi personelowi dobranoc.Następnie wręcza kartkę papieru dyżurnej pielęgniarce z fioletowymznamieniem, dotyka tablicy kontrolnej na stalowych drzwiach i skrzeczy przez głośnik:- Dobranoc, chłopcy.Bądzcie grzeczni.I nastawia muzykę jeszcze głośniej, niż grała dotychczas.Następnie pociera nadgarstkiem szybę.Czarny grubas, którywłaśnie stawił się na swoją zmianę, widzi wyraz niezadowolenia na twarzy oddziałowej i wie, że czym prędzej powinien sięzabrać do mycia okna; nie tracąc czasu, zaczyna je pucować papierowym ręcznikiem, nim Wielka Oddziałowa zamknie zasobą drzwi.Maszyneria w ścianach gwiżdże, sapie i zwalnia obroty.My zaś idziemy na kolację, bierzemy prysznic i znów siadamy w świetlicy.Stary Blastic, najstarszy z Roślin, trzyma sięza brzuch i jęczy.George, którego czarni przezywają Czyściochem, myje ręce pod strugą pitnej wody.Okresowi grają w kartyalbo starają się uzyskać obraz na telewizorze; przenoszą go z miejsca na miejsce, o ile im tylko pozwala na to sznur, i szukająnie zakłóconych fal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]