[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieumiem sobie wyobrazić.Ma pan dzieci, Antonio?Tak mnie zapytała Maya.Był niedzielny poranek, dzień nazywany przez chrześcijanWielkanocą, w którym świętuje się zmartwychwstanie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego dwadni wcześniej (mniej więcej o tej porze, kiedy zaczynałem pierwszą rozmowę z córką RicardaLaverdego) i od tej chwili objawiającego się żywym: matce, apostołom i kobietom wybranymprzez wzgląd na ich przymioty. Ma pan dzieci, Antonio? Zniadanie zjedliśmy wcześnie: dużo kawy, dużo soku ześwieżych pomarańczy, dużo plastrów papai, ananasa i zapote, i ciepła tortilla, którą zbyt szybkowpakowałem do ust i oparzyłem podniebienie, a oparzenie to przypominało potem o sobie zakażdym razem, kiedy dotykałem zębów językiem.Nie było jeszcze gorąco, ale cały światpachniał roślinnością, wilgocią i barwami; i tam, przy stole na tarasie, kiedy otoczeni wiszącymipaprociami rozmawialiśmy nieopodal pnia porośniętego kwiatami bromelii, poczułem się dobrze,pomyślałem sobie, że w tę Niedzielę Wielkanocną jest mi po prostu dobrze. Ma pan dzieci,Antonio? Pomyślałem o Aurze i o Leticii, a właściwie to o Aurze prowadzącej Leticię donajbliższego kościoła, żeby pokazać jej świecę symbolizującą Chrystusa.Skorzysta z mojejnieobecności, mimo kilku prób nigdy nie udało mi się odzyskać wiary, jaką miałem wdzieciństwie, ani tym bardziej zaangażowania, z jakim w mojej rodzinie celebrowało się rytuałytych świątecznych dni, od popiołu na czole w pierwszy dzień Wielkiego Postu aż doWniebowstąpienia (które ja zawsze wyobrażałem sobie tak jak na ilustracji z encyklopedii: byłtam obraz pełen aniołów, ale nigdy pózniej na niego nie trafiłem).I przez to nigdy nie chciałem,żeby moja córka dorastała w tej tradycji tak dla mnie dziwnej.Gdzie teraz jesteś, Auro?,pomyślałem.Gdzie jest teraz moja rodzina? Podniosłem wzrok, oślepiła mnie jasność bijąca znieba, poczułem ukłucie w oczy.Maya patrzyła na mnie, czekała, nie zapomniała pytania. Nie odpowiedziałem nie mam.To musi być dziwne, posiadać dzieci.Też sobie tegonie wyobrażam.Nie wiem, dlaczego tak powiedziałem.Być może było już za pózno, żeby wprowadzaćtemat rodziny czekającej na mnie w Bogocie, takie rzeczy mówi się na samym początkuznajomości, kiedy człowiek się przedstawia i dostarcza dwóch czy trzech skrawków informacji,żeby stworzyć pozór intymności. Kiedy człowiek się przedstawia , to właśnie o to chodzi, nie owypowiedzenie własnego nazwiska i wysłuchanie nazwiska drugiej osoby oraz uściśnięcie jejdłoni, nie o ucałowanie policzka bądz obu albo wykonanie ukłonu, tylko o te pierwsze minuty,kiedy pewne przypadkowe informacje, pewne nieistotne ogólniki dają tej drugiej osobiewrażenie, że nas zna, że nie jesteśmy już sobie obcy.Człowiek mówi o swojej narodowości, oswoim zawodzie, czym się zajmuje, żeby zarobić pieniądze, bo sposób, w jaki zarabiamy, jestwymowny, określa nas, ustawia; człowiek mówi o swojej rodzinie.No więc ten moment wrozmowie z Mayą już minął i gdybym zaczął opowiadać o mojej żonie i córce, dwa dni poprzyjezdzie do Las Acacias, to by wzbudziło niepotrzebne podejrzenia i wymagało długichwyjaśnień bądz idiotycznych usprawiedliwień albo po prostu zabrzmiałoby dziwnie i wszystkoostatecznie skończyłoby się bez żadnych konsekwencji.Maya straciłaby dotychczasowezaufanie, a ja straciłbym to, co udało mi się uzyskać, ona przestałaby opowiadać i przeszłośćRicarda Laverdego znów stałaby się przeszłością, ukryłaby się w cudzej pamięci.Nie mogłem nato pozwolić.A może i był inny powód.Bo trzymanie Aury i Leticii z daleka od Las Acacias, z daleka od Mai Fritts i jejopowieści, od tych dokumentów, jednym słowem, z daleka od prawdy o Ricardzie Laverdem,oznaczało ochronę ich czystości albo raczej niedopuszczenie do tego, żeby się tym skaziły, takjak ja skaziłem się pewnego popołudnia 1996 roku, a powody tego dopiero teraz zaczynałempojmować, a niespodziewana intensywność tego doznania zaczęła mi się objawiać tak, jakobjawia się jakiś przedmiot spadający z nieba.Moje skażone życie należało tylko do mnie, mojarodzina była jeszcze bezpieczna, nie groziła jej zaraza mojego kraju, jego pokręcona historianajnowsza, nie groziło jej to wszystko, co osaczało mnie, tak jak wielu innych ludzi mojegopokolenia (innych też, owszem, ale mojego przede wszystkim, pokolenia, któremu od urodzeniatowarzyszyły samoloty, loty pełne worków z marihuaną, pokolenia, które urodziło się razem zwojną z narkotykami i potem poznało jej konsekwencje)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]