[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł jednak usnąć.Nie dawała mu spokoju ta myśl, że Józefina Balsamo uwięziła go podstępem, aby zbierać owoce jego trudu.Musiała jednak stać na czele potężnej organizacji, jeśli w tak szybkim czasie udało się jej zorganizować tę całą zasadzkę.Raul domyślał się teraz, iż Leonard, wraz z jakimś pomocnikiem, szedł za nim aż do mieszkania Beaumagnana; później, korzystając z nieobecności Raula, porozumiał się ze swoją panią i natychmiast ułożyli plan dalszego działania.Dom przy ulicy Caumartin był najwidoczniej siedliskiem bandy.Co mógł począć on, tak młody i sam jeden przeciw tylu i to tak potężnym wrogom? Zjednej strony Beaumagnan, wspierany przez dwunastu przyjaciół i potężny zakon jezuitów, z drugiej – Józefina Balsamo z doskonale zorganizowaną bandą.Raul powziął decyzję:— Czy wrócę na drogę cnoty, w co bardzo wątpię, czy dalej iść będę manowcami, co jest bardziej prawdopodobne, w każdej z obu tych ewentualności muszę zapewnić sobie niezbędne środki.Biada ludziom samotnym! Tylko przywódcy dochodzą do swych celów.Zwyciężyłem Józefinę, a jednak to ona posiądzie drogocenną skrzynkę.Uczucie gwałtownych mdłości przerwało jego rozmyślania, poczuł słabość we wszystkich członkach, zawrót głowy i niezwyciężoną senność.Chcąc walczyć ze snem, powstał i zacząłchodzić, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i znów upadł na łóżko.Straszna myśl błysnęła mu w głowie: przypomniał sobie, że w karecie Józefina Balsamo wyciągnęła z kieszeni maleńką bombonierkę z cukierkami, które jadła często i biorąc jeden, poczęstowała go machinalnie.Całe ciało jego oblało się potem: cukierek, który wziął, musiał być zatruty!Nie mógł zastanawiać się dłużej nad tym przypuszczeniem; miał wrażenie, że leci w przepaść i stracił przytomność.Ale myśl o śmierci była tak silna, że gdy po upływie niejakiego czasu otwarł oczy, nie mógł uprzytomnić sobie, czy istotnie żyje.Odetchnął parę razy głęboko, uszczypnął się i przemówił, aby usłyszeć swój głos.Żył! Z dala dobiegał głuchy szmer ulicy.— Stanowczo nie umarłem, ale doprawdy, co za zdanie wyrobiłem sobie o tej, którą kocham.Z powodu narkotyku, jaki mi dała (co było jej zupełnym prawem), posądzam ją zaraz o zbrodnię.Nie mógł zdać sobie sprawy, jak długo spał.Dzień? Dwa może?Głowa mu ciążyła, a wszystkie kości bolały.Pod ścianą dostrzegł koszyk z prowiantami.Lufa zniknęła.Był głodny i spragniony.Jadł więc i pił, nie zastanawiając się nad skutkami, jakieto mogło pociągnąć.Narkotyk czy trucizna, było mu to obojętne.Nie myślał, czy uśnie na zawsze, czy tylko na chwilę.Położył się znów i znów usnął na długie godziny, na dnie, na noce.Aczkolwiek sen jego był głęboki, jednak Raul odczuwał wokół siebie pewne zmiany.Zdawało mu się, że przesuwają się przed nim gorączkowe widziadła; coś go kołysało z cicha i łagodnie, dobiegał go jakiś miły szmer rytmiczny.Niekiedy, podnosząc powieki, widział przed sobą, jakby w jakiejś ramie, zmieniające się pola, łąki, lasy złote w słońcu, rozwiane.Wystarczyło mu wyciągnąć ramię, aby dosięgnąć pożywienia.Wydawało mu się corazsmaczniejsze.Czuł zapach wina, a gdy je pił, zdawało mu się, że wstępują weń siły.Patrzył już przytomniej; rama przedzierzgnęła się w okno, za którym migały coraz to inne krajobrazy.Znajdował się teraz w innym pokoju, który znał już dawniej.Naokoło dostrzegł swoje książki, ubrania, bieliznę.Przed sobą dostrzegł schody w formie drabiny.Czemużby nie miał wyjść z pokoju, skoro czuł się tak silny? Wystarczyło chcieć.Więc podniósł się i zaczął iść po schodach.Znalazł się na pokładzie barki, mając z obu stron szeroką, błękitną wstęgę rzeki.Zrozumiał: to była Bystra.brzegi Sekwany.Postąpił jeszcze kilka kroków.Józefina Balsamo siedziała przed nim w wygodnym trzcinowym fotelu.Nie było w duszy jego żadnego przeskoku od nienawiści ku miłości.Czy kochał ją, czy nienawidził kiedy w ogóle? Nie odczuł ani żalu, ani gniewu, nic oprócz ogromnej fali namiętnego pożądania, która wstrząsnęła nim od stóp do głów, prócz nieodpartego pragnienia ujęcia jej w ramiona,Zbrodniarka? Złodziejka? Wróg zacięty? Nie.Tylko i wyłącznie kobieta.Co za kobieta!Tak jak zwykle była ubrana z ogromną prostotą.Włosy jej zakrywał zwiewny szalczyniący ją tak podobną do dziewicy Bernardina Luiniego.Odsłonięta jej szyja lśniła przedziwną bielą, wąskie, delikatne dłonie spoczywały nieruchomo na kolanach.Przyglądała się wybrzeżom i nie było nic łagodniejszego, nic czystszego nad tę twarz piękną a tak tajemniczą w jej obojętnym a mądrym uśmiechu.Dostrzegła Raula wówczas dopiero, gdy stanął przy niej.Zaczerwieniła się z lekka, opuszczając na oczy długie ciemne rzęsy.Wydawała się onieśmielona i pełna lęku, jak dziewczątko nieświadome swych powabów, drżące wobec miłości.Uczuł się dziwnie wzruszony.Lękała się tego pierwszego spotkania.Lękała się jego wyrzutów, jego gwałtowności, a może wzgardy.Stał przed nią, drżąc jak dziecko.Wszystko między nimi było zapomniane.Nie istniało nic, prócz pocałunku, prócz uścisku, prócz wiecznego szaleństwa dwojga kochanków.Upadł przed nią na kolana.OKALECZONA RĘKAOkupem podobnej miłości jest milczenie, na jakie bywa skazana.Złączeni najgorętszym uściskiem, Raul i Jozyna, nie mogli nic sobie powiedzieć; myśli ich rozmaitymi drogami biegły do tego samego tematu, którego nigdy nie poruszali w rozmowie.Słowa, jakie zamieniali ze sobą, padały w próżnię, niezdolne nawet ukryć tego, co się działo w duszach obojga.Raul, ekspansywny i szczery, cierpiał niezmiernie nad tym stanem rzeczy, ale cierpiała nad nim i Jozyna.Wydawała mu się niekiedy przygnębiona, zdenerwowana, na ustach jej drżały słowa tych zwierzeń, które zbliżają kochanków bardziej jeszcze niż pieszczoty.Raz, leżąc w ramionach Raula, wybuchnęła tak rozpaczliwym łkaniem, że młody człowiek sądził, iż chwila przełomowa nadeszła.Ale Jozyna nie tylko, że uspokoiła się prawie natychmiast, ale stała się bardziej jeszcze nieufna, bardziej daleka, niż dotychczas.— Nie umie, nie może być szczera — myślał o niej Raul — należy do tych natur skrytych i podejrzliwych, które żyją tylko same z sobą.A przy tym zrosła się zanadto z tą atmosferą tajemniczości, która ją otacza.Jako rzekoma córka Cagliostra zaplątała się w cały szereg intryg, komplikacji, robót podziemnych związanych ściśle ze sobą.Odkryć komuś jedną z tych intryg, to dać mu nitkę, po której dojdzie do kłębka.Boi się, więc i milczy.I on też milczał, nie wspominając ani słowem o tym, co między nimi zaszło, ani nie pytając, jakim skutkiem uwieńczone zostały poszukiwania.Czy odnalazła szkatułkę? Czy odczytała słowa, będące jakby kluczem do zamkniętego zamka? A może była już w posiadaniu skarbca mnichów, czerpała jedną ręką z dziesięciu tysięcy klejnotów?Nie zamieniali w tej kwestii ani jednego słowa.Szał ich nieco ostygł, gdy minęli Rouen; na pokładzie pojawił się znów Leonard.Wyraźnie unikał Raula, ale za to toczył długie rozmowy z Józefiną i towarzyszył jej w wycieczkach, jakie odbywała bryczką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]