[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Alenajwięcej radości sprawiało jej bycie w jego ramionach.Widziała, jak inni tańczą, ale była zdziwiona, że to może być takosobiste uczucie, tak intymne.Kiedy byli blisko, mogła spojrzeć najego przystojną twarz, nie sprawiając wrażenia natrętnej.Podziwiałajego białe zęby, dołeczek w policzku i drobne zmarszczki w kącikachoczu, gdy się uśmiechał.Przyciągnął ją do siebie, aby uniknąć zderzenia z inną parą,i nagle Charlotte poczuła, że jej piersi dotykają jego torsu.Potknęłasię.On mocniej ją chwycił, przytrzymał i uratował odupokarzającego upadku.Zalała ją fala uczuć.Jej twarz płonęła.Miała nadzieję, że panTremaine nie zobaczy, jak jej policzki oblewa rumieniec.Znowu niązakręcił i przez suknię poczuła, że jego muskularne uda opierają sięo jej nogi.Charlotte z trudem chwyciła oddech.Powiedziała sobie, że tociasny gorset nie pozwala jej swobodnie oddychać, ale wiedziała, żeto kłamstwo.Wszystko przez to, że jest tak blisko pana Tremaine'a.Daniela.Spojrzała na niego, obawiając się, że zgadł, jak bardzo jejsię podoba.Odwzajemnił jej uśmiech.Rysy miał rozluznione i wydawał sięrozbawiony.Jeśli się czegoś domyślił, nie sprawiał wrażenia, żebygo to niepokoiło.Charlotte już prawie miała go o to zapytać, aleugryzła się w język.Stwierdzając, że to chyba bycie blisko niegoodbiera jej rozum, uznała, że najmądrzej będzie nic nie mówić.Zamiast tego pozwoliła sobie na luksus całkowitego skupienia sięna chwili, mówiąc sobie w duchu, że koniecznie musi zapamiętaćkażdy szczegół, tak aby móc rozkoszować się wspomnieniem tegotańca w nadchodzących dniach i tygodniach.Pani Halloway zakończyła walca imponującym crescendo.Wszyscy bili brawo z wyjątkiem Charlotte, która westchnęłaz autentycznym żalem.Z niechęcią pozwoliła się odprowadzić nasamotne miejsce w kącie sali.Zmusiła się, aby puścić ramię pana Tremaine'a i osunęła się nakrzesło.Usiłowała zebrać się na odwagę i zaprosić go, aby przy niejusiadł, ale nie śmiała się narzucać.Poza tym czułaby się winna, za-bierając mu okazję do zabawy.To, że była ułomna, nie dawało jejprawa by jego krępować swoimi ograniczeniami.Powinien cieszyćsię następnymi tańcami z innymi damami.- Kiedy schodziliśmy z parkietu, zauważyłem, że pani utyka.Czy coś się dziś pani stało? - zapytał.Serce w niej zamarło.Zamrugała szybko, aby powstrzymać łzy.- To bardzo stary uraz.Mam go od urodzenia.- Pięknie pani tańczy.Na pewno lepiej niż ja.Spojrzał na nią pytająco, a potem popatrzył w dół, na jej nogi,jakby chciał dokładnie ustalić, co jest nie tak.Udało jej się jakoś wydobyć z siebie uśmiech, aby mu pokazać,że się nie obraziła.Ale tak naprawdę całkiem struchlała na myśl, żemusi mu wszystko wyjaśnić.- Urodziłam się z wadą.yle się wykształcił staw biodrowy, a toma wpływ na moją lewą nogę.Jest nieco krótsza niż prawa.- I to wszystko? Myślałem, że stało się coś znacznie poważniej-szego.- Przekrzywił głowę z żartobliwym uśmiechem.- Czy czujesię pani zmęczona?- Nie - powiedziała cichutko.- Znakomicie.Może teraz spróbujemy kadryla?Charlotte stwierdziła, że kiwa głową, gdyż wydobycie z siebiegłosu było całkiem niemożliwe. Czy to wszystko? Naprawdę takpowiedział? Tak zwyczajnie, po prostu.Jakby to nic nie było.Jakbyjej kaleka noga była tylko niedogodnością, czymś mało istotnym,o niewielkim, prawie żadnym znaczeniu.Czymś, co się nie liczy.W piersi czuła ucisk, a jej serce waliło zbyt szybko.Ogarnęło jąuniesienie.Chciała je opanować, lecz nie potrafiła powstrzymaćserca, które wzbiło się aż do nieba.Dawno temu, kiedy skończyła osiemnaście lat, matka powiedzia-ła jej, że powinna unikać mężczyzn, wystrzegać się miłości.Tłuma-czyła, jak bardzo się obawia, że jej jedyna córka może być narażonana zranienie.Podejrzewała, że jeśli Charlotte kiedykolwiek się zako-cha, będzie to miłość bezgraniczna, pełna żywiołowej namiętnościsamotnej kobiety.Charlotte posłuchała rady matki.Od tamtego dnia zamknęła swójumysł na wszelkie myśli o tym, że może znalezć mężczyznę, któregopokocha i który także ją obdarzy uczuciem.W obawie, żezgorzknieje, bardzo się starała nie rozpaczać nad swoim losem, niezamartwiać się bez końca tym, czego nie można zmienić.Nieustannie czyniła wysiłki, aby zaakceptować przyszłość, na którąskazał ją los.Ale dziś wieczorem - cóż, dziś była gotowa położyć na szali swo-je serce i pozwolić sobie marzyć.Dziś wieczorem chciaładelektować się każdą minutą tego magicznego uczucia, pogrążyć sięw nim bez reszty.- Bardzo chcę z panem zatańczyć kadryla, panie Tremaine -powiedziała Charlotte.- Choć chwilami mogę być trochę niezręczna.- Jestem pewien, że będzie pani zwinna jak gazela, lady Char-lotte.- Pochylił głowę w jej stronę tak, że poczuła na policzku jegooddech, a ich usta były od siebie oddalone zaledwie o kilka cali.-Ale jeśli nawet tak nie będzie, wcale mi to nie przeszkadza.Charlotte szeroko się uśmiechnęła.Uśmiech ten był tak pogodny,że słońce mogło się schować.Potem z podniesioną głową pozwoliłapoprowadzić się na parkiet.Cameron dokończył swój trunek i postawił kieliszek na pobliskimstole, zastanawiając się, ile jeszcze razy okrąży salę, nie podszedłszydo panny Tremaine.Kiedy się nad tym zastanowił, żałował swegoporannego wybuchu.Spowodował on między nimi niezręcznenapięcie, które nikomu nie służyło.A już zwłaszcza jemu.Smutek i bezbronność na jej twarzy sprawiały, że czuł się jak naj-gorszy łajdak.Zrozumiał, jak raniące były jego słowa, jaką miałysiłę, kiedy wypowiedział je w złości.Odzywał się w nim jednak też głos, co prawda bardzo słabiutki,który usprawiedliwiał ostrą reakcję na krytykę panny Tremaine.Niemiała prawa mu dyktować, jak ma wychowywać Lily.On za toodpowiadał i był zadowolony z efektów.Był mężczyzną przyzwyczajonym do rządzenia, do tego, że spra-wy, którymi kierował, szły gładko i zgodnie z jego zamysłem.Małokto, a może nawet nikt, nie kwestionował jego autorytetu, jego za-chowania oraz prawidłowości działań, jakie podejmował.Nie byłjednak nadętym durniem, który nie przyjąłby krytyki, co niestetyczęsto zdarzało się innym dżentelmenom z jego kręgów.Nierazz własnej woli potrafił przyznać się do błędu i robił wszystko, cokonieczne, aby go naprawić.W tym właśnie tkwiło sedno jego dylematu.Szczerze sądził, żenie powiedział nic złego, a jednak ona sprawiła, że czuł się, jakby niemiał racji.Jak do tego, do diabła, doszło? Czy była jakąś wiedzmą,czarodziejką czy tylko bardzo bystrą kobietą?Cameron gotów był sam siebie przekląć za chwilę słabości, którasprawiła, że ona w ogóle tu jest.Koniec końców nie mógł jednakpotępić się za to, że zaprosił pannę Tremaine do Windmere
[ Pobierz całość w formacie PDF ]