[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ben ujął mocno Willow i zaczął się wspinać. Questor musiał dokonać cudu, żeby. Przerwał, gdy do jego uszu dotarł nagle odgłoszbliżających się helikopterów.Wargi Strabo skrzywiły się pogardliwie na dzwięk trzepoczących śmigieł. Co znaczą te hałasy? syknął. Kłopoty odpowiedział Ben i podciągnął się szybko do góry za Questorem.Sylfidaotworzyła na moment oczy i z powrotem je zamknęła.Ben ścisnął jej ramiona i przyciągnąłbliżej do siebie. Pośpiesz się, Abernathy!Elizabeth ponownie uścisnęła psa. Nadal chcę z wami jechać! szepnęła z zawzięciem. Naprawdę! Wiem wyszeptał w odpowiedzi i szorstko się od niej uwolnił. Przykro mi, Elizabeth.Zegnaj.Pozostali wołali go.Był już przy połamanej furtce galerii, kiedy usłyszał dziki krzykElizabeth. Abernathy! Odwrócił się od razu. Wrócisz? Proszę! Wróć kiedyś!Odczekał chwilę, po czym skinął głową. Obiecuję, Elizabeth. Nie zapomnij o mnie! Nie zapomnę.Nigdy. Kocham cię, Abernathy powiedziała.Uśmiechnął się, próbował coś odpowiedzieć, ale tylko oblizał swój nos i ruszył pędem dalej.Płakał, kiedy wciągnął się i usiadł tuż za Benem. Przepraszam, panie powiedział po cichu. Do domu, smoku! zawołał Questor Thews.Strabo syknął w odpowiedzi i poderwał się nad zniszczoną salą sądową.Zerwał się wiatri zawirował kurz wraz z pierwszym uderzeniem skrzydeł olbrzymiej bestii.Nieliczne światław sali zaczęły migać, po czym zupełnie zgasły.Zdawało się, że smok wypełnia sobą całe nocneniebo.Postać z legend i opowieści czytanych do łóżka istniała naprawdę, jeszcze przez jednąchwilę, dla mężczyzny i dziecka, którzy na niego patrzyli.Potem wyleciała przez otwór w ścianiei zniknęła.Miles podszedł przejściem do Elizabeth, która wpatrywała się w ciemność.Stał koło niejw milczeniu, uśmiechając się, gdy poczuł jej rękę szukającą jego dłoni.Strabo wypadł z czwartego piętra budynku sądu przez otwór w ścianie i prawie się zderzyłz helikopterem.Maszyna i bestia zmieniły kierunki, unikając kolizji, przecinając chłodne nocnepowietrze i wąskie promienie kilku reflektorów ustawionych na ziemi.%7ładne z nich nie byłopewne, z czym się spotkało, gdyż oba stanowiły jedynie ciemny kształt na tle miasta.Zamieszanie było widoczne.Helikopter z rykiem silnika wspiął się ku niebu i zniknął.Straboopadał między budynkami, wyrównując lot.Rozległy się krzyki ludzi na ulicach. Do góry, smoku! Questor wołał jak oszalały.Strabo wzbił się ponownie w górę między dwoma wysokimi budynkami.Z jego pokrytejłuską skóry zaczęła się wydobywać para.Ben i jego towarzysze przywarli do niego, jak gdyby odtego zależało ich życie, choć czary Questora przywiązały ich bezpiecznie do swoich miejsc.Zzarogu budynku wypadł z rykiem helikopter z zapalonymi reflektorami, a za nim pojawił sięnastępny.Strabo ryknął. Powiedz mu, aby nie używał na nich swego ognia! krzyknął Ben do Questora,wyobrażając sobie płonące samoloty i budynki oraz Milesa i Elizabeth w więzieniu. On nie może! odkrzyknął Questor, nachylając głowę. Jego moc magiczna jest w tymświecie ograniczona, podobnie jak moja! Ma niewiele ognia i musi go oszczędzać, jeśli mamypowrócić!Ben o tym zapomniał.Strabo potrzebował swego ognia, aby otworzyć z powrotem przejściedo Landover.W ten sam sposób wyniósł ich z Abaddonu, kiedy zostali tam schwytani przezdemony.Skręcali i robili nagłe uniki, lecz helikoptery wciąż za nimi podążały.Strabo wykręcił za rógbudynku i pomknął w kierunku zatoki.Mijali pod sobą nabrzeża, przystanie i mola, stoczniez suchymi dokami, kontenerami i olbrzymimi dzwigami, wyglądającymi jak dinozauryo wydłużonych szyjach, oraz wiele statków różnych rozmiarów i kształtów.Daleko przed nimizamajaczyło na horyzoncie pasmo masywnych gór.Poniżej mrugały i błyszczały światła miasta.Nagle rozległ się przerazliwy gwizd, porażając ich swoją bliskością.Strabo wzdrygnął się,skręcił w lewo i zaczął się wznosić.Ben zmrużył oczy.Z tyłu za nimi ukazało się cośogromnego, mrugając czerwonymi i zielonymi światłami, i zaczęło szybko zniżać lot. Odrzutowiec! wrzasnął ostrzegawczo Ben. Uważaj, Questorze!Questor krzyknął coś do Strabo i smok skoczył w bok w tej samej chwili, gdy olbrzymisamolot przeleciał obok nich lotem nurkującym.Ryk silników i przerazliwy gwizd wiatruzatopiły wszystkie inne dzwięki w białej ciszy.Strabo jeszcze raz zawrócił, odsłaniając sczerniałe zęby i ruszył z powrotem do miasta. Zawracaj! ryknął Questor. Leć do góry, smoku! Zabierz nas do domu!Strabo był zbyt rozjuszony, aby go posłuchać.Chciał zmierzyć się z tym kimś lub z czymś.Z nozdrzy buchały mu strumienie pary, a z gardła dobywały się dziwne, grozne dzwięki.Minął ponownie port i napotkał helikoptery.Ryknął, zachęcając przeciwnika do walki,a między jego szczękami zapłonął czerwony ogień.Ben był bliski obłędu. Zawróć go, Questorze! Jeśli zużyje cały swój ogień, zostaniemy tutaj uwięzieni na zawsze!Questor krzyknął ostrzegawczo na smoka, ale Strabo go zignorował.Leciał prosto nahelikoptery, runął między nie tak, że musiały jak oszalałe nagle rozjechać się na boki, abyuniknąć zderzenia, a potem popędził ponownie w gąszcz miejskich budynków.Zwiatłareflektorów przecinały niebo w poszukiwaniu smoka.Ben mógłby przysiąc, że słyszał krzykludzi.Był pewien, że słyszał odgłosy strzelania.Niech Bóg ma ich w opiece, pomyślał.Straboleciał na oślep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]