[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponownie wstał od biurka i zaczął przemierzać pokój.Maggie,kocham cię, powtarzał w myślach, ćwicząc to, co chciałby jejpowiedzieć.Kocham cię i pragnę cię poślubić.Nie, niedobrze.Hm,trzeba jakoś inaczej.Kocham cię, Maggie.Czy zgodzisz się wyjść zamnie za mąż, spędzić ze mną resztę życia, zostać matką trojga moichdzieci i urodzić mi czwarte? Wiem, że mam nie najlepsze notowaniajako mąż i bardzo się boję, czy podołam zadaniu, ale czy gotowabyłabyś zaryzykować i poślubić kogoś takiego jak ja.- Cholera! - zdenerwował się.- Nawet David potrafiłby się lepiejoświadczyć.Spojrzał na ekran; po niebieskiej tapecie pływały kolorowerybki.Pora kończyć, pomyślał.Dziś na pewno nic już nie wymyśli ani195Anulaouslaandcsw sprawie Maggie, ani w sprawie zadania, które Matt mu zlecił.Lepiej iść spać; kiedy rano się obudzi, będzie dokładnie wiedział, jaksię zachować i co powiedzieć.Jutro się wszystko rozstrzygnie.Jutro rano lub w ciągu dnia.Otak ważnych sprawach jak małżeństwo nie można rozmawiać póznąnocą, kiedy człowiek pada ze zmęczenia.Jutro, kiedy na kilka godzinpozbędą się z domu dzieci, będą mieli mnóstwo czasu.Jutro.Hm, jest takie powiedzenie.Zaraz, zaraz, jak ono brzmi? Harrison wyłączył komputer.Jutrojest pierwszym dniem reszty twojego życia? Jutro faktycznie będziepierwszym dniem reszty jego życia.Albo wspaniałego, cudownegożycia, które spędzi u boku wspaniałej kobiety, albo życia, w którymspełni się jako kochający ojciec, a w którym jako mężczyzna będzieczuł się samotny i nieszczęśliwy.Rano, o wpół do jedenastej, Harrison uchylił zasłonkę w okniegabinetu, żeby mieć lepszy widok na Maggie, która po odwiezieniudzieci do ich kolegów i koleżanek skręcała właśnie w podjazd.Pochwili cofnął się od okna.Serce waliło mu młotem, po plecachspływała strużka potu.Niestety, nie udało mu się wymyślić w nocy nic sensownego,podświadomość nie podsunęła mu żadnych genialnych rozwiązań.Może dlatego, że nie miała kiedy zadziałać, bo całą noc ciskał się zboku na bok.No cóż, będzie musiał improwizować, zdać się nawłasny rozum, serce, wyobraznię.196AnulaouslaandcsJutro nadeszło; stało się terazniejszością.Wziął głęboki oddech, po czym wolno wypuścił powietrze izbierając się na odwagę, ruszył na dół.Zastał Maggie w salonie, na kolanach, z dzbankiem w dłoni;napełniała wodą pojemnik, w którym umieścili drzewko.Po domuniosły się dzwięki kolęd.- Maggie?- O Boże! - Podskoczyła, omal nie upuszczając dzbanka.- Alemnie przestraszyłeś.- Wycofała się spod choinki i wstała.- Niesłyszałam, jak schodziłeś.Za głośno puściłam płytę, tak? Muzykaprzeszkadza ci w pracy?- Nie, nawet nie dociera do gabinetu.Chodzi o coś innego.Chciałbym z tobą porozmawiać, Maggie, i.Akurat nadarzyła się kutemu dobra okazja, bo dzieci wrócą dopiero za parę godzin.- To prawda.Słucham.- Możemy usiąść?Postawiła dzban pod ścianą, po czym przeszła na drugi koniecsalonu, usiadła na kanapie i utkwiła w Harrisonie wyczekującespojrzenie.Zajął miejsce w fotelu.- Zamieniam się w słuch - oznajmiła lekkim tonem, ale widzącwyraz powagi na jego twarzy, trochę się speszyła.- Ojej, coś mi sięwydaje, że nie chodzi o obiad z resztek świątecznego indyka, lecz ocoś znacznie ważniejszego.- Tak.- Harrison założył nogę na nogę, po chwili zestawił ją napodłogę, a potem znów powtórzył manewr.- Chcę omówić.Nie,197Anulaouslaandcschcę ci powiedzieć, że.Chodzi mi o to, że.Szlag by to trafił! -Kręcąc z rezygnacją głową, zaklął siarczyście pod nosem i ponowniewzbił wzrok w Maggie.- Harrison, co cię gryzie? - Zaniepokojona, wyprostowała się nakanapie.- No dobra.Zaczynam.Bo jutro nadeszło i stało się dzisiaj.- Co takiego? - spytała zdezorientowana.Potarł dłońmi twarz,starając się opanować zdenerwowanie.- Chyba się ze mną zgodzisz - rzekł w końcu - że dobrze namrazem, prawda? Zgadzasz się? Zwietnie.Wiem, że darzysz mniesympatią, bo inaczej.Bo nie poszłabyś.Bo.- Bo gdybym nie darzyła, nie poszłabym z tobą do łóżka? Toprawda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]