[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Naprawdę nie uśmiecha misię stać tu przez resztę nocy.- A jak ty uważasz? - zapytał niepewnie Stanley.- Myślę, że powinieneś zrobić to, po coś tu przyszedł, szczególnie że ciągnąłeś zesobą mnie i Angie.Mówiąc szczerze, nie sądzę, żeby ktoś był w domu, Kaptur czy nieKaptur.Z pewnością jednak właściciel nie wygra konkursu na Najgustowniejszy DomRoku.- Te okna.- wyszeptał Stanley, przesuwając palcem po przerażających obrazach.Trzymał zapalniczkę bardzo blisko, tak że mógł rozróżnić kolory szybek.Brudny bursztyn,chorobliwe szarości i niezdrowe zielenie.- Z pewnością nie jest to piękne ani radosne, co? - zauważył Gordon.- No więc jak, pukasz czy nie? - zapytała Angie.Nawet ona zaczęła się niecierpliwić.Stanley sięgnął ostrożnie w kierunku ogromnej, przerażającej kołatki.- Tu jest dzwonek - powiedział Gordon, zanim Stanley zdołał zastukać.Stanley przycisnął mosiężny guzik.Dobiegł ich ostry dzwięk dzwonka z tyłu domu,gdzie (w dawnych czasach) służący mogli go usłyszeć. - Założę się, że nikogo nie ma - odezwał się Gordon.- Nie bądz taki pesymista - rzekła Angie.- Taki właśnie jestem - odciął się Gordon.- Radosny pesymista.Ale wyglądało na to, że Gordon miał rację: drzwi frontowe pozostały zamknięte iwewnątrz domu nie usłyszeli żadnych odgłosów ani kroków.Stanley z pewną niechęciąuniósł kołatkę i zastukał nią, ale ponownie nie było odpowiedzi.- No cóż, przykro mi, wygląda, że wyciągnąłem cię z łóżka na próżno - przyznałStanley.- Dalej, zastukajmy jeszcze raz - powiedział Gordon i zastukał gwałtownie jeszczetrzy razy.Po drugiej stronie ulicy zaczął szczekać pies.W domu obok zapaliła się nocnalampka, a potem odsunięto zasłony.- Nie musisz budzić całej tej cholernej okolicy - wysyczał Stanley.- W porządku,miałeś rację, tam nikogo nie ma.Jednakże kiedy to mówił, frontowe drzwi cicho zaskrzypiały i uchyliły się trochę, niewięcej niż na kilka centymetrów.Stanley i Gordon wpadli na siebie, kiedy obaj gwałtownieodskoczyli, spodziewając się ujrzeć przed sobą Kaptura albo coś jeszcze gorszego.- Chyba się nie boicie? - skomentowała to Angie.Stanley utkwił wzrok w lekko otwartych drzwiach.Wewnątrz było zupełnie ciemno io ile mógł się zorientować, nie było tam nikogo, choć dobiegał go niewyrazny, rytmicznyodgłos.Poczuł też chłód i zapach wilgoci, przegniłych dywanów, stęchlizny, nieużywanychkredensów porosłych grzybem.- Halo? - zawołał zduszonym głosem.- Halo?Gordon pchnął delikatnie drzwi.Uchyliły się szerzej, ukazując pogrążony wciemnościach korytarz ze schodami po prawej stronie.Na końcu korytarza były jeszcze jedneszeroko otwarte drzwi, za którymi mogli dojrzeć niewyraznie następne witrażowe okno wbladożółtawych kolorach, które również przedstawiało twarz kobiety z zawiązanymi oczami.Tym razem jednak nie miała korony z poskręcanych gwozdzi, a jej usta były mocnozaciśnięte.- Halo? - ośmielił się Gordon.- Jest tu kto?- U uuu! - zawołała Angie.- U uuu? - Gordon obrócił się i spojrzał na nią.- Na litość boską, chyba nie jest tonajlepszy sposób przywoływania chorego na coś maniakalnego gwałciciela.Angie spłoszyła się i wyglądała na zakłopotaną, dopóki nie poczuła, że Gordonszturcha ją w żebro.Wyglądało na to, że Gordon obudził się na tyle, by odzyskać swojezjadliwe poczucie humoru, i jeśli nie mieli przeżyć prawdziwej przygody, to mogliprzynajmniej trochę się pośmiać.- Jestem za tym, żeby wejść do środka i trochę się rozejrzeć - zaproponował.- Toznaczy, popatrzeć jak tu jest, bo nikt tu nie mieszka.Potem jeśli znowu spotkasz swoją panią,Madeleine Springer, czy jak jej tam, będziesz jej mógł powiedzieć, że coś się jej pieprzy wgłówce.- Prawdę mówiąc, ona powiedziała, że on tu nie mieszka - odparł Stanley znamysłem, przypominając sobie słowa Madeleine Springer.Gordon udając zdziwionego, przyłożył dłoń do ust.- Powiedziała, że on tu nie mieszka? W takim razie co my, u licha, tutaj robimy?Myślałem, że powiedziałeś, że.- Nie, nie - przerwał mu Stanley
[ Pobierz całość w formacie PDF ]