[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie drgnê³y rêce, ozdob-nie z³o¿one na porêczach, nie poruszy³y siê skrzy¿owane nogi, tylko spod powiek zaczê³ykapaæ na kolana ³zy pio³unowe, wielkie krople ¿a³oSci.Nikt na nie uwagi nie zwróci³ próczRafa³a.Po skoñczeniu Spiewu rozleg³y siê frenetyczne oklaski i proSby o now¹ piosenkê.Kiedy panna Mery na pozór wzdragaj¹c siê i wymawiaj¹c szuka³a nut w tece, stary pan Ce-dro wysun¹³ siê z t³umu.Szed³ omackiem, grzecznie uSmiechniêty, nikogo nie widz¹c.Przemkn¹³ siê wSród zgro-madzonych z uk³onami na prawo i lewo, nie wiedzieæ do kogo skierowanymi, i wyszed³ na451taras ogrodowy.Tam zatoczy³ siê bezw³adnie na ³awkê.Podniós³ oczy i spostrzeg³ siedz¹-cego Trepkê.- Ach, to waæpan!.- wysycza³ ze wSciek³oSci¹, z nienawiSci¹, przebijaj¹c¹ jak pchniêcieno¿em w serce.- Ju¿ci ja.- Dziecko mi zabra³eS! Zgubi³eS mi mêdrkowaniem syna!- Uspokój siê, panie, uspokój.- Tylu ich tu przyjecha³o, tylu nasz³o! Pe³en dom.Zdrowi, rumiani, weseli.A jego nie masz!Krzysia llie ma.Kaza³em ich wszystkich godnie przyj¹æ na jego czeSæ, ale có¿ mi z tego?.Krzysia nie ma.- Przyjedzie i on.Starzec podniós³ oczy sp³akane.Pokorne pytanie, jakoby ubogiego ch³opa, który siê doprasza³aski, s³owa-odpowiedzi od mo¿nego dziedzica, od jaSnie pana, wype³z³o z warg:- Kiedy¿ przyjedzie?- Przyjdzie taki czas, nadejdzie taki dzieñ, schyli siê ku nam taka b³ogos³awiona godzina, ¿eprzyjedzie niespodziewanie czerstwy i wesó³.- Sk¹d¿e to wiesz?- Tylu ich idzie na wojnê i tylu wraca.Czemu¿by on, najlepszy spomiêdzy wszystkich, niemia³ powróciæ?- Tyle wiesz! Ju¿em to sobie tysi¹c tysiêcy razy mówi³ i przegadywa³ po nocach, ju¿em w sie-bie stokroæ wmawia³ to wszystko.Czekam i czekam.S³ysz¹c, ¿e ktoS z pokojów nadchodzi, zeszli z balkonu na ulicê ogrodow¹ i wlekli siê obaj,ramieniem o ramiê oparci.Tu¿ za szpalerem i p³otem z tarniny ko³ysa³ siê ów ³an pszeniczny,bardzo rozleg³y; wiatr ju¿ po nim ciemne smugi przegania³, a po ga³êziach brzóz wzdycha³i smutne szumy przeci¹ga³.Wyp³ukana od zlewy gliniasta ulica ogrodu by³a twarda i niemalsucha.Nogi obudwu id¹cych stuka³y po niej jak po deskach.Przyszed³szy do koñca szpalerustary Cedro powiód³ oczyma i rêk¹ po widzialnych obszarach zbo¿a, po drzewach sadu, któ-rych ga³êzie giê³y siê ju¿ od owocowych zawi¹zków, i pocz¹³ bezsilnie narzekaæ:- Wszystko to jego, wszystko to mia³.Dla niego roSnie to zbo¿e, dla niego dojrzewaj¹ owo-ce, pachn¹ kwiaty.Jego ta glina, ten wiatr, ten szum.Ca³a tu ziemia na niego czeka, dzie-dzina pradziadowska.Czego¿ jeszcze chcia³? Czego polecia³ szukaæ?.- Pojecha³ szukaæ - mówi³ Trepka z uSmiechem dobrotliwym i nauczaj¹cym - ziemi innej, niemojej ani twojej, tylko naszej, gminnej, gromadzkiej.M³odemu Sni siê ta wielka ziemia, którado nikogo nie nale¿y, staremu Sni siê ma³a, która nale¿y tylko do niego.Choæby te¿ najmniej-sza, byle do niego tylko.A¿ przyjdzie taki wiek w ¿yciu cz³owieka, ¿e go ju¿ ¿adna nie nêci.- TyS to go wywiód³ z mojego domu tymi przem¹drza³ymi g³upstwami! tyS go podmówi³ dobuntu! - na nowo zacz¹³ u¿alaæ siê Cedro.- Nie jam go podmawia³, tylko ocknienie, przebudzenie, si³a ¿ywota.Jam winien, ¿em go niewstrzyma³, to prawda.Alem go nie wstrzymywa³, to wyznajê.- Wiedzia³em, ¿eS to ty sprawi³! Ty, nie kto inny! CzemuS go nie zwi¹za³ s³owami, skoro takiwp³yw na niego sobie wyrobi³es? Gdyby¿ choæ bi³ siê tutaj jak ci oto, którzy mój dom nape³-nili weselem.Ale gdzie¿ on jest? co czyni?- Nie wstrzymywa³em - mówi³ Trepka cicho, na po³y do s³uchacza, a w³aSciwie do siebie -bom nie móg³.Straci³em wiadomoSæ rzeczy.Nic ju¿ teraz nie wiem.Nic nie wiem! Zawio-452d³y miê wszystkie lekarstwa, wszystkie nadzieje rozbi³y siê i oszuka³y duszê.Widzia³emspodlenie wszystkich instynktów, powolne znikanie zmys³u plemiennego bytu.Poczucie hañ-by z¿ar³o miê ca³ego.Wspomnij, jak z pruskich banków brali pieni¹dze na ziemiê, wiedz¹c,¿e j¹ zaprzedaj¹ na wieki.Niemiec drwi³ z nas czynami, instytucjami, pobudzaniem do roz-pusty.Za piêædziesi¹t lat nogi by polskiej w tych Prusiech Po³udniowych nie by³o: ch³opówby zniemczyli szko³ami, kultur¹, szlachtê wysadzili z ziemi licytacjami, miasta zalali prze-mys³em i handlem.M³odzie¿ z³ajdacza³a, ga³gañstwo i g³upota pad³y na ca³y naród jak moro-we powietrze.- zacz¹³ szeptaæ staremu do ucha tak, ¿eby nikt nie s³ysza³.- Co mi ty bajesz! co opowiadasz! K³amstwa to twoje.- A w tej Galicji.- Przestañ!- Trzeba by³o ratowaæ.Honor plemienny za jak¹ b¹dx cenê musia³ siê obudziæ.Wola³bym,¿eby zamiast uprowadzenia Krzysztofa uciêto mi tê rêkê, tê nogê, ale musia³em, przyjacielu,podmawiaæ, ¿eby szed³.Zstêpowali w dó³, w najni¿sz¹ czêSæ ogrodu, ramieniem o ramiê oparci, ze zwieszonymi g³o-wami, szepc¹c do siebie wci¹¿ starcze pogawêdki-pociechy, zgrzybiali obadwaj, starzy i bez-silni od smutku.- Na có¿ mi siê to wszystko zda w mojej niedoli?.- mamrota³ Cedro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]