[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwieże rany na ciele sprawiaływrażenie wyciętych ostrym nożem przez jakieś okrutne dziecko.Był całkowicie nagi, cośjednak nie grało z jego skórą, wyglądała tak, jakby ktoś ją rozpruł, a potem wszył coś podspodem.Wszędzie nabrzmiewały potężne mięśnie, niektóre tak wielkie, że rozrywałyokrywającą je tkankę.Potwór zmęczony nieskutecznym waleniem o drzwi odwrócił się i spojrzał w drugikoniec celi.Znalezienie Kevina chowającego się za toaletą nie zajęło mu zbyt wiele czasu.Monstrum rzuciło się na ubikację z rykiem, który zmusił mnie do myślenia o smokach, iwyrwał ją z podłogi, jakby była zrobiona z papieru.Tryskająca na wszystkie strony wodajeszcze bardziej utrudniła mi obserwację, ale udało mi się zobaczyć, jak istota podrywaArnolda z podłogi i rzuca nim o przeciwległą ścianę.Kiedy zrobiła to po raz trzeci, krzykiKevina ucichły do ledwie słyszalnego jęku.Po piątym chłopak przestał się ruszać.Przyglądałem się, jak potwór podchodzi do ciała, ale mój mózg odmówił uczestnictwa wrejestracji dalszych wydarzeń, wycinając wszystko, co widziałem, tak jakby wiedział, żemoże mnie to doprowadzić do szaleństwa.Nie potrafiłbym wam powiedzieć, co tam sięwtedy działo, choć nie spuściłem wzroku nawet na sekundę.Jakiś czas pózniej strażnicy wezwali do ponownego otwarcia drzwi i z błyskiem iskierzaczepili metalowe pręty o obrożę zwierzęcia.Mordercze bydlę próbowało stawić im opór,nie potrafiło jednak pokonać obu olbrzymów, którzy wywlekli je spomiędzy krwawychstrzępów wypełniających celę.Pociągnęli je z powrotem w stronę schodów i sprowadzili nadół, gdzie zniknęło mi z oczu.Wcześniej jednak zobaczyłem coś, co zmroziło krew w moich żyłach.Na jednym z ramion zwierzęcia widniało znamię wielkości grejpfruta, zniekształcone ipobladłe, wciąż jednak zachowujące znajomy kształt serca.To był Monty.ROZPROSZENIE UWAGIResztę nocy zastanawiałem się nad tym, czy przypadkiem faktycznie nie znalazłem sięw piekle.Raczej nie zaliczam się do wierzących, zasadniczo olewałem lekcje religii inabijałem się z rozmodlonych dzieciaków.Zawsze mi się zdawało, że gdyby istniało coś wrodzaju Boga, to próbowałoby mnie powstrzymywać, nigdy jednak nie zauważyłem żadnychznaków czy sygnałów ostrzegawczych.Aż do teraz.Leżąc w absolutnych ciemnościach, wciąż słyszałem nieludzkie wycie Montyegozmieszane z płaczem i krzykami dochodzącymi ze wszystkich stron więzienia.W mojejgłowie pojawiła się myśl, że być może zginąłem tamtej nocy podczas włamania, złamałemsobie kark, wspinając się na okno czy coś w tym rodzaju.Może faceci w czerni byli po prostuaniołami śmierci, którzy pojmali moją duszę i zawlekli ją do piekielnych otchłani.Im dłużej tak leżałem krańcowo przerażony i wyczerpany, tym bardziej byłemprzekonany, że te deliryczne wytwory mojego umysłu mogą być prawdą, a Otchłań to kolejnanazwa dla Hadesu czy Gehenny, gdzie trafiały dusze grzeszników skazanych na wiecznepotępienie.Wszystko idealnie się zgadzało: Naczelnik i jego diabelskie spojrzenie, obdarzeninadnaturalnymi mocami faceci w czerni, charłaki przypominające duchy nazistowskichszturmowców oraz to, co zrobiono z biednym Montym, zmieniając go w morderczegodemona pozbawionego jakichkolwiek ludzkich cech.A co, jeśli nas wszystkich czeka ten samlos i skończymy pod postacią najprymitywniejszych stworzeń, jako najprawdziwsze wcieleniezła?Gdyby to na serio było piekło, to dokąd płynie ta rzeka? Wróciłem myślą do szkoły itych wszystkich rzeczy, których nas uczono o greckiej mitologii.W tamtych czasachmarzyłem o tym, żeby zostać iluzjonistą i wieść normalne życie, życie na wolności, dlategopochłaniałem te wszystkie opowieści z olbrzymią fascynacją.Uczyłem się o mitach,legendach i magii.Przypomniałem sobie obrazek, który przedstawiał Hades, greckiekrólestwo podziemi.Aby się tam dostać, należało przeprawić się przez rzekę, której nazwynie potrafiłem sobie przypomnieć, ale miała coś wspólnego ze stykiem.Na drugim brzeguzaczynało się piekło, ale jeśli udało ci się przeprawić z powrotem, mogłeś odzyskać wolność.Pogrążony w półśnie, zobaczyłem, jak zanurzam się w czyste, zimne wody, którepieniąc się i bulgocąc, poniosły mnie pomiędzy czerwonymi murami Otchłani gdzieś w górę,w stronę światła.Widziałem swoją radość, gdy znalazłem się na powierzchni, wypływającpod czystym, nocnym niebem pełnym gwiazd, i czułem chłodny wiatr, który niósł mnie corazdalej i dalej, zabierając do domu.Donovan obudził mnie o poranku, a ja wciąż cieszyłem się w duchu z tej cudownejwizji.Nie trwało to jednak długo.Wystarczyło, że otwarłem oczy, a wszystkie marzenia owolności zniknęły pomiędzy czterema ścianami naszej dusznej celi, zmuszając mnie do walkio kolejny oddech.Usiadłem na łóżku, trzymając się za gardło, i z trudem łapałem powietrze,zaszokowany gwałtownym powrotem za kraty po tak wyrazistym śnie.- Wyluzuj.- Donovan usiadł na pryczy i poklepał mnie po ramieniu.- Wez głębokioddech i nie panikuj.Wciągnąłem rozgrzane powietrze najgłębiej jak potrafiłem, czując, że moje ciało drżyod tego wysiłku.Płuca wypełniły się tlenem, strach z wolna mijał.Patrząc przez kraty,obserwowałem pozostałych więzniów, którzy bez entuzjazmu przygotowywali się dokolejnego dnia w Otchłani.- Przespałem syreny? - zapytałem, ziewając szeroko.Donovan skinął głową,naciągając kombinezon i zatrzymując się przy drzwiach.- Musiało ci się śnić coś bardzo przyjemnego - zauważył.- Całą noc cieszyłeś się jakdziecko, Bóg jeden wie czemu, po tym wszystkim, co.Ta chwila ciszy wystarczyła, żeby wrócił do mnie koszmar poprzedniej nocy.Wzupełnej ciszy pojawiły się kolejne obrazy oplatające mój umysł jak zwój drutu kolczastego iosadzające się w delikatnym wnętrzu żołądka.- To był Monty - stwierdziłem, przypominając sobie o bestii, która zdemolowała celę irozszarpała Kevina.- Ten potwór, to monstrum.Donovan wciąż stał, nie odzywając się ani słowem.- Wiem - westchnął wreszcie.- Nie pierwszy raz ktoś stamtąd wraca.- Co mu się stało?Odwrócił się do mnie i opierając plecami o kraty, ześliznął powoli na kamiennąposadzkę.Delikatnie przesunął ręką po włosach, wreszcie oparł głowę na dłoniach i popatrzyłmi w oczy.- Nie wiem - odpowiedział ledwie słyszalnym głosem.- Nikt tego nie wie.To niezdarza się zbyt często, może z pięć, sześć razy jak dotąd.Większość zabranych już nigdy niewraca, po prostu znikają.Najprawdopodobniej giną.Czasem jednak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]