[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uśmiechnęli się do siebie.Nie wyróżniałaby się w swojej żałobnej sukniwśród zebranych tam kobiet, gdyby nie to, że ona jedna wychodząc na ulicę nie zasłaniałatwarzy gęstą czarną zasłoną.Inne zebrane na dachu szpitala kobiety stały w pewnym od niejoddaleniu, jakby bały się zarazić jej europejskim obyczajem.Towarzyszyli im niewolnicy -Rob poznał eunucha Wasifa stojącego za drobną postacią w nieforemnej czarnej sukni.Niewidział twarzy Despiny pod kwefem z końskiego włosia, dostrzegł jednak błysk jej oczu.Popatrzył w tym samym co ona kierunku i jego wzrok padł na Karima.Ale zobaczyłjeszcze coś, co niemal pozbawiło go tchu:Karim też zauważył Despinę i utkwił w niej spojrzenie, a mijając szpital, uniósł dłoń idotknął sakiewki zawieszonej na szyi.Dla Roba było to jak publiczne wyznanie, jednakże ton okrzyków i wiwatów się niezmienił.Rozglądał się po tłumie, gdy przejeżdżał obok madrasy, szukał wzrokiem Ibn Siny,lecz nie znalazł go wśród widzów.Karim starał się zapomnieć o bólu w boku, dopóki nie zelżał, i nie zważać na obolałestopy.Wyczerpanie już zaczęło się dawać we znaki wielu zawodnikom.Wzdłuż całej trasyzbierano na wozy zaprzężone w osły biegaczy niezdolnych do dalszej rywalizacji.Włożywszy do kołczanu trzecią strzałę, Karim pozwolił, aby Mirdin natarł go maściąz olejku różanego i muszkatołowego oraz z cynamonu, która zabarwiła jego jasnobrunatnąskórę na żółto, lecz skutecznie chroniła przed słońcem.Równocześnie Jesse wymasował munogi, na koniec zaś Mirdin przybliżył kubek do jego spękanych ust, podając mu więcej wody,niż sobie życzył.- Nie! Będę musiał sikać! - zaprotestował Karim.- Za bardzo się pocisz, żebyś sikał - odparł Mirdin.Karim wiedział, że przyjaciel ma słuszność, toteż wypił wodę i po chwili był jużdaleko.Kiedy tym razem mijał szkołę, wiedział, że ona widzi zjawę: topiący się na jego cieleżółty tłuszcz pożłobiły strumyki potu, oblepiła warstwa kurzu.Słońce stało już wysoko i paliło ziemię tak, że droga parzyła stopy przez skórzanepodeszwy butów.Stojący wzdłuż trasy widzowie podawali zawodnikom naczynia z wodą,czasem więc Karim na moment zwalniał, polewał sobie głowę, po czym mknął dalej bezsłowa podzięki.Jesse na chwilę zostawił go samego, kiedy do kołczanu włożył czwartą strzałę, i zarazpojawił się na czarnym wierzchowcu żony, niewątpliwie zostawiwszy kasztanka, żeby sięnapił i odpoczął w chłodzie cienia.Mirdin bez przerwy czuwał przy słupie ze strzałami,przyglądając się innym biegaczom, tak jak się umówili.Karim co rusz mijał teraz tych, którzy ustali: jeden z zawodników stał pośrodku drogizgięty w pół, szarpany torsjami, choć nic nie mógł zwrócić; to znów Hindus, który już zacząłutykać, wymamrotał coś pod nosem, zrzucił z nóg buty, przebiegł kilka kroków zostawiającczerwone ślady pokrwawionych stóp, po czym spokojnie stanął, by zaczekać na wóz.Gdy Karim za piątym okrążeniem przebiegał obok maristanu, Despiny nie było już nadachu.Może przestraszyła się jego wyglądu?.Nie miało to znaczenia, ponieważ ją zobaczyłi teraz od czasu do czasu zaciskał palce na sakiewce z kosmykiem jej gęstych czarnychwłosów, który własnoręcznie uciął.Miejscami wozy, biegacze i zwierzęta, na których jechali pomocnicy, wzbijałystraszny kurz.Karimowi ów pył wciskał się do nosa i gardła, wywołując kaszel.Coraztrudniej było mu znosić przykrą rzeczywistość, zaczął więc od niej uciekać, aż stłumiłwszelkie odczucia, dzięki czemu wszystkie siły mógł skupić na ciele, aby posłuszniewykonywało to, co już robiło tyle razy.Wezwanie do drugiej modlitwy wstrząsnęło nim do głębi.Na całej trasie biegacze i widzowie padli na ziemię twarzami w kierunku Mekki.Karim leżał wstrząsany dreszczem - jego ciało nie mogło uwierzyć, że nikt od niego nic nieżąda bodaj przez tak krótką chwilę.Marzyło mu się zdjęcie butów, ale wiedział, że już by ichnie włożył na spuchnięte stopy.Gdy modlitwa się skończyła, nie od razu zerwał się z ziemi.- Ilu? - zapytał.- Osiemnastu.Teraz to jest wyścig - odparł Jesse.Karim ruszył dalej, zmuszając się do biegu w skwarze, od którego powietrze ażdrżało.Cokolwiek mówił Jesse, on wiedział, że to jeszcze nie wyścig.Wzniesienia pokonał z większym trudem niż dotąd, ale nadal utrzymywał równetempo.W słońcu prostopadle prażącym głowę to właśnie będzie najtrudniejsze, gdy nadejdziechwila prawdziwej próby.Pomyślał o Zakim, wiedział, że gdyby żył, biegłby dalej, póki bynie zdobył przynajmniej drugiego miejsca.Ale Karim drugie miejsce zostawiał sobie na potem.Za rok jego ciało może się okazaćza stare na taką udrękę, musi zatem zwyciężyć dzisiaj.Ta myśl sprawiła, że uruchomił zapasy sił, których inni już z siebie nie potrafiliwykrzesać.Kiedy wsuwał szóstą strzałę do kołczanu, zapytał Mirdina:- Ilu?- Zostało sześciu - powiedział ze zdumieniem w głosie Mirdin, Karim zaś kiwnąłgłową i pobiegł dalej.Teraz to był wyścig.Miał przed sobą trzech biegaczy.Jednego, niskiego Hindusa drobnej budowy,zamierzał właśnie wyprzedzić.Jakieś osiemdziesiąt kroków przed Hindusem biegłmłodzieniec, w którym Karim rozpoznał żołnierza z gwardii pałacowej, ale nie wiedział, jakma na imię.Daleko zaś w przodzie, choć na tyle blisko, że dało się go poznać, prowadziłznany biegacz z Hamadanu, Karat.Hindus wyraznie zwolnił, odzyskał jednak wcześniejsze tempo, kiedy Karim się z nimzrównał, i pobiegli razem, ramię w ramię.Skórę miał bardzo ciemną, niemal hebanową, podnią przy każdym ruchu lśniły w słońcu długie płaskie mięśnie.%7łaki miał ciemną skórę, pomyślał Karim, co było dodatkowym atutem w palącymsłońcu, on za to potrzebował żółtej maści, jego bowiem skóra była w kolorze jasnegorzemienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]