[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zobaczycie, jaki będzie ubaw. A co zrobimy z tym facetem z ambasady? zapytał młody człowiek.Przecież mieliśmy go sprzątnąć w hotelu. Drobnostka zaśmiał się fajczarz. Możemy go zahaczyć samochodemna szosie.Będzie nawet oryginalniej. Doskonały pomysł rzekła ruda. Zahaczymy go delikatnie, żeby moż-na upozorować wypadek. Zwietnie! fajczarz zatarł ręce.Wstał. A więc do roboty, bo szkodaczasu.W tej chwili życie dwóch ludzi faceta i sekretarza ambasady meksykań-skiej zawisło na włosku.Nie mogłem na to pozwolić, by wisiało na czymśtak nikłym i kruchym.Postanowiłem uratować obu.Ale jak? Przez chwilę w mo-im mózgu zapanowała zupełna pustka.Wnet wyobraznia ocknęła się i zacząłemmyśleć.Sam nie dałbym im rady.Musiałem więc zawołać na pomoc Meksykań-czyków, by udaremnić tak ohydnie i nikczemnie zaplanowaną zbrodnię.75Wycofałem się z kryjówki, potem, gdy już byłem w odpowiedniej odległościod szajki gangsterów, zerwałem się i zacząłem biec w stronę leśniczówki.Je-stem pewny, że w tej chwili nie dogoniłby mnie nawet mistrz świata w sprincie.Zdawało mi się, że mam wmontowany silnik odrzutowy i biegnę z szybkościąponaddzwiękową.Nie wiedziałem jedynie dokąd.Na szczęście, tuż za sosnowym lasem zobaczyłem dwa sombrera, pod którymikryli się Rudzielec i Dryblas. Na pomoc! zawołałem. Mordują!Myślałem, że zbledną i włos im się zjeży, a oni na mój widok roześmiali się. Panowie jęknąłem to nie żarty.Banda gangsterów chce schować trupado bagażnika, a sekretarza ambasady, który siedzi z Moniką w barze, przejechać peugeotem na szosie.Rudzielec spojrzał na Dryblasa. Słuchaj zapytał czy on nie dostał porażenia słonecznego? Nie! wrzasnąłem bliski płaczu. Słyszałem na własne uszy, jak sięzmawiali.Prędzej, bo może być za pózno. Na co za pózno? zapytał Dryblas. Oni tu niedaleko błagałem. Są peugeotem , mogą odjechać.%7łyciedwóch ludzi zależy tylko od nas.Musiałem wyglądać rozpaczliwie, bo wreszcie uwierzyli. Gdzie? zapytał Rudzielec. Chodzcie, to was zaprowadzę.Ruszyliśmy biegiem.Po drodze spotkaliśmy jeszcze dwóch Meksykańczykówi jedną Meksykankę.Przyłączyli się do nas.Teraz w szóstkę biegliśmy w stronępolany.W biegu wyłamywaliśmy tęgie kije, maczugi, wyjmowaliśmy finki, nożei scyzoryki.Uzbrojeni po same zęby, zjawiliśmy się na polanie. Peugeot stał jeszcze w cieniu dziewięćdziesięciodziewięcioletniej sosny,a cała szajka zbierała się właśnie do odjazdu.Odsapnąłem z ulgą.Wymachującmaczugą, zagrodziłem im drogę odwrotu. To oni! zawołałem dzikim głosem. Nie uciekniecie, mordercy! Tobanda gangsterów!Na mój widok i widok uzbrojonych w maczugi Meksykańczyków gangsterzyzbledli jak zgrzebne prześcieradła, oczy stanęły im w słup i daję słowo słyszałem, jak im się włosy jeżą na głowie, a najbardziej to tej rudej gangsterce.Zaskoczenie było tak nagłe, że stracili mowę i byliby jej nie odzyskali, gdyby nieRuda, która zdjęła z ręki złotą bransoletkę i rzuciła Dryblasowi pod nogi. Bierzcie wybełkotała tylko zostawcie nas w spokoju. A nie zamordujecie tego sekretarza meksykańskiej ambasady? rzuciłemim celnie, prosto w twarz.Spojrzeli po sobie porozumiewawczo i nagle zaczęli się śmiać.A ten z fajkązapytał:76 Przepraszam, ale to chyba pomyłka? Aadna pomyłka zawołałem oburzony. A ten facet, którego chcecieschować w bagażniku, to się nie liczy? To pies?Zdemaskowałem ich.Myślałem, że teraz rzucą się do ucieczki albo wyciągnąspluwy i zaczną pluć ogniem, ale oni zamiast tego roześmiali się jeszcze głośniej. Panowie! zawołał gangster z fajką. Zrozumcie, że my piszemy sce-nariusz kryminalnego filmu.Meksykańczycy zrozumieli, ale ja myślałem, że chcą nas okpić, zmylić nasząuwagę, a potem poczęstować nas ołowiem.Zawołałem więc do Rudzielca: Nie dajcie się zwieść, to chytre bestie.Myślałem, że nie dadzą się okpić.Tymczasem Rudzielec parsknął jak koń,a za nim roześmiali się wszyscy Meksykańczycy.Wyglądało na to, że śmieją sięze mnie.Nie wiedziałem tylko dlaczego.Dopiero gdy spojrzałem na maszynę dopisania, rozjaśniło mi się w głowie.Cóż miałem robić? Roześmiałem się sam z sie-bie.Ale, wierzcie mi, w tej chwili wolałbym być najsmrodliwszym sromotnikiembezwstydnym aniżeli Poldkiem Wanatowiczem.5Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.Kiedy już wszyscy wychachali się i wychichali, a ja zrozumiałem, że z tegowyszła dobra heca, zaczęła się przyjacielska rozmowa.Filmowcy wypytywali, czyjest dużo borowików w lesie, a Meksykańczycy jaki to będzie film i kiedy za-czynają kręcić? Jednym słowem, jak na froncie po zawieszeniu broni; częstowalisię nawzajem papierosami, wymieniali uśmiechy, uściski dłoni.Mało brakowało,a padliby sobie w ramiona.I wszystko było inaczej, niż sobie wyobrażałem.Ru-dowłosa piękność wcale nie była tą, która miała siedzieć w barze z sekretarzemambasady, tylko aktorką, fajczarz reżyserem, a ten młody literatem.Oni na-tomiast myśleli, że jesteśmy bandą, która w celach rabunkowych napada w lesiena turystów.Nie dziwiłem się.Ba, gdybym ujrzał przed sobą Dryblasa z maczu-gą w ręku, to też bym mu rzucił pod stopy złotą bransoletkę gdybym miał,oczywiście.Gwarzyliśmy przyjemnie, palili papierosy, zagryzali najlepszymi czekoladka-mi firmy 22 Lipca , a czas, który powinniśmy spędzić na zbieraniu grzybów,mijał bezpowrotnie.My gawędziliśmy, a grzyby rosły sobie spokojnie.I wszyscybyli zadowoleni.Zauważyłem, że reżyser przygląda mi się uważnie, jakbym miał brudne uszyalbo namalowane wąsy.Po chwili zwrócił się do mnie: Słuchaj, kawalerze, chciałbyś zagrać w moim filmie? Ja? W filmie? zdumiałem się.77 Podobasz mi się.Masz dużo fantazji i nadawałbyś się do mojego nowegofilmu.To, co usłyszałem, przechodziło wszelkie wyobrażenie.Przed chwilą jeszczemyślałem, że mnie oddadzą w ręce milicji za wywołanie najazdu na Bogu duchawinnych i posądzenie ich o Bóg wie co, a tu nagle taka propozycja.Zamurowałomnie, więc stałem z głupią gębą otwartą jak wrota i ani pary z ust. Zastanów się powiedział łagodnie reżyser.Wtedy ruda gwiazda filmowa zaznaczyła: Rzeczywiście, byłby świetny.Właśnie takiego szukamy. W porządku powiedziałem. Ciekaw jestem, czy zagrałbym sekretarzaambasady, czy tego faceta w charakterze trupa w bagażniku? Dowcipny zauważył literat.Reżyser poklepał mnie po ramieniu. Zagrałbyś po prostu siebie.Potrzebny nam właśnie taki chłopiec jak ty. Siebie to nie muszę grać. Rozsądny wtrąciła aktorka. I ma poczucie humoru dodał literat.Reżyser położył mi dłoń na karku. Więc zastanów się. Nie ma się nad czym zastanawiać powiedziałem. Tylko trzeba pod-pisać kontrakt i po krzyku.Wywołałem nowy wybuch humoru i śmiechu.Reżyser wyciągnął notes i dłu-gopis.Byłem przekonany, że za chwilę podpisze ze mną kontrakt na kilkaset ty-sięcy dolarów.Czytałem bowiem kiedyś w gazecie, że pewien pies, który grałgłówną rolę w filmie amerykańskim, dostał sto tysięcy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]