[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jechałam wolno, żeby nie musieć się cofać, jeślinawierzchnia jeszcze bardziej się pogorszy, ale także dlatego, by łatwiej zapanować nadgwałtownymi emocjami, jakie mogły mnie w każdej chwili ogarnąć.Minęłam starą brukowanąszosę i dotarłam do kolejnego skrzyżowania z drogą Burnt Bridge, nazwaną tak po pożarze lasu,który doszczętnie zniszczył pierwotny szlak.Skręciłam w lewo i po kilku kilometrach dotarłamdo celu.Nie byłam pewna, jak dalece zmienił się las od czasu, kiedy byłam tu ze swoim chłopakiem,nie wiedziałam więc, czy rozpoznam zjazd z szosy, ale spostrzegłam wciąż wiszącą na pniu jodłydrewnianą tablicę z poczerniałym napisem RZEKA %7łYCIA oraz wizerunkiem dwóch dłoniwyciągniętych ku górze.Tablica była podniszczona i rozmyta przez deszcze, lecz mimo to na jejwidok przeszedł mi dreszcz po plecach.Byłam zaskoczona, że przez tyle lat nikt jej nie zdjął,ciekawiło mnie, czy została tu przez szacunek, czy z powodu strachu.U wylotu leśnej drogi ktośustawił trzy wielkie głazy uniemożliwiające wjazd samochodów.Aż przyszło mi na myśl, żemoże to nie jest już grunt państwowy, na którym komuna samowolnie rozbiła obozowisko.Zatrzymałam auto na poboczu.Donośny szum rzeki, na pewno wezbranej po wiosennychroztopach, było słychać nawet przez zamknięte okna.Zaczerpnęłam głęboko powietrzai wysiadłam, zadowolona, że wybrałam buty na płaskim obcasie i dżinsy.Cały miniony tydzieńbył słoneczny, lecz wciąż jeszcze panowały chłody, zwłaszcza tutaj, w gęstym lesie, w którymczuć było wilgoć.Owinęłam szal wokół szyi i wyjęłam ze schowka rękawiczki, zanim ruszyłamleśną drogą prowadzącą w dół zbocza, a dalej ku rzece i terenowi zajmowanemu kiedyś przezkomunę.Droga nie była używana przez lata, bo poza koleinami pozostawionymi przez koła motocyklazdążyła pośrodku zarosnąć gęstą trawą i młodymi samosiejkami.Stary las robił niesamowitewrażenie, bo każdy pniak pochylony ku ziemi wydawał się przyczajoną, porośniętą mchembestią, zatopioną w mroku, głębokim cieniu i ciszy, a tę iluzję jedynie pogłębiała świadomość, żepoza mną nie ma tu żywej duszy.Tę myśl zburzył warkot pojazdu nadjeżdżającego szosą.Przystanęłam i zaczęłam nasłuchiwać, czy się zatrzyma, lecz pojechał dalej.Toteż i ja poszłamdalej w głąb lasu.Drzewa potężne jodły, choiny i czerwone cedry tworzyły tu gęsty bór, pod zbitą powłokąkoron panował mrok i cisza.Strach zaczynał mnie ściskać za gardło wzięłam więc kilkagłębokich oddechów, próbując się skupić nie na nim, tylko na pięknie przyrody: omszałychpniach, gęstym poszyciu z paproci i golterii.Ten krzew o grubych, mięsistych i błyszczącychliściach był dość rozpowszechniony na całym północnym zachodzie wybrzeża Pacyfiku, leczchyba tylko na wyspie używaliśmy jego wysuszonych granatowych jagód do słodzenia napojów.Długosz zaczynał wypuszczać poskręcane młode listki, które często smażyliśmy na maśle,zwykle dla wzbogacenia smaku duszonych leśnych grzybów.W naszym domu gotowało się teżliście pokrzyw i traktowało jak szpinak, a słodkich i cierpkich czarnych jagód używało się dowyrobu ciast i dżemów.Kiedy wyszłam na główną polanę, zaskoczyło mnie, że do dziś stoi tak dużo starychbudynków.W miejscach wieczornych ognisk, z resztkami osmalonych kłód, walały się puszki pojakimś dziwnym piwie i sterty niedopałków, jakby ktoś nadal urządzał tu spotkania.Drewnianechałupy popadły w ruinę, dachy się pozapadały, okna były powybijane, po kilku zostały tylkosterty bali.Stary autobus zniknął.Została zaledwie jedna zardzewiała felga oparta o pień drzewa,podziurawiona kulami.Wszystkie płoty były porozwalane, zagrody porastały chwasty i zarośla.Ruszyłam ścieżkąbiegnącą przez środek terenu komuny, wspominając, jak wszystko wyglądało tu przed laty, bow końcu to była moja historia, dobra czy zła.To miejsce sprawiło, że byłam dziś tym, kim byłam:rzadko jadałam mięso, preferowałam żywność organiczną, mydła i różne drobiazgi kupowałamw sklepach z artykułami ekologicznymi, lubiłam biżuterię i sztukę inspirowaną przyrodą.Gdybynie było tu Aarona i Josepha, uznałabym to miejsce za prawdziwy raj na ziemi.Zatrzymałam się pośrodku polany, gdzie przy długim stole jadaliśmy wszystkie posiłki.Domki stały szerokim półkolem, na planie wachlarza rozchodzącego się od kuchennegopaleniska i nieistniejącej już starej sauny.Zaczęłam się powoli obracać, chłonąc całą panoramęterenu.Potem zamknęłam oczy i wyostrzyłam zmysły.Złowiłam zapach węgla drzewnegodolatujący z miejsc dawnych ognisk i niesioną wiatrem nieprzyjemną woń rozkwitającychtulejników, przypomniałam sobie, jak z Robbiem i innymi siadaliśmy wokół ognisk, słuchaliśmyśpiewu Aarona i jego gry na gitarze.Znów powędrowałam myślami do Willow, która z takim zapałem zachęcała wszystkich dowspólnego śpiewania, nawet Robbiego, który nie znosił śpiewów, chociaż miał dzwięczny,głęboki głos.Zwykle protestował ze śmiechem, ale w końcu ulegał.Dopiero teraz skojarzyłam,że spędzał bardzo dużo czasu z Willow.Zaprzyjaznił się bliżej z kilkoma dziewczętamiw komunie, z większością chętnie się spotykał, ale za tą znajomością kryło się coś więcej.Zwykle zbywał mnie ogólnikami, gdy go o nią pytałam, jakby traktował ją na równi z resztączłonków komuny, przyszło mi jednak do głowy, że mogli być ze sobą związani bliżej, niżpodejrzewałam.Zanotowałam w myślach, żeby zapytać Robbiego, czy wie, skąd Willowpochodziła.Miałam już wracać, gdy mój wzrok padł na zarośniętą teraz chwastami ścieżkę prowadzącąnad rzekę.Zamyśliłam się głęboko, rozważając, czy jeśli nią pójdę, ożywię jakieś inne zepchniętew niepamięć wspomnienia.Wtedy dostrzegłam w oddali stodołę i w mej świadomości pojawił siękolejny fragment starych wspomnień: Aaron za stodołą, na skraju lasu po lewej, kopiący dół.Obejrzał się, zauważył mnie i skrzywił się ze złości.Na tym wspomnienie się urywało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]