[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ugryzła się w język.- Moim zdaniem nie mówisz o swojej pracy dlatego, że się wstydzisz.Zmarszczki w kącikach jego oczu stały się wyraźniejsze.- Czyżby? Wstyd mi za ciebie, Tess.Nie jesteś aż taka głupia.- Och, do.Daj spokój, Jack! Powiedz wreszcie! Co ty robisz? Handlujesz narkotykami?Znieruchomiał.- Naprawdę niczego o mnie nie wiesz, prawda?Odwrócił się i wyszedł.A Tess została sama, by zastanawiać się, dlaczego zawsze mówi nie to, co trzeba.Rozdział 13Będzie musiała go przeprosić.- Powiedziała to z nadzieją, że słysząc taką bzdurę, zareaguje automatycznie i powie prawdę.Wcale nie sądziła, że mógłby naprawdę handlować narkotykami.Nieważne, co o nim myślała przez te wszystkie lata, już dawno zorientowała się, że to w gruncie rzeczy porządny facet.Nigdzie nie mogła go znaleźć.Nie słyszała, żeby wychodził - w tym domu słychać wszystkie drzwi - ale nigdzie go nie było.Wędrowała od pokoju do pokoju.Jack?Żadnej odpowiedzi.W domu panowała cisza.- Jack! Przepraszam! Nie mówiłam tego poważnie.Gdzie jesteś?Nadal żadnej odpowiedzi.Pewnie jakoś wymknął się na dwór.Jakimś cudem nie zdradziły go zawiasy, skrzypiące w całym domu, ani drzwi na taras, trzeszczące przeraźliwie przy byle dotknięciu.Jemu jednak się udało.W końcu opadła na kanapę w salonie.Zadumana, gapiła się w sufit.Cała ta antypatia do Jacka posunęła się za daleko.Może było to zrozumiałe u piętnastolatki, ale teraz ma lat trzydzieści i nie miała prawa tak do niego mówić.Nazwała go głupcem i nawet się nie skrzywił.Powiedziała mu, że jest arogancki i nieprzyzwoity, to się roześmiał.Ale kiedy zasugerowała, że jest handlarzem narkotyków, zareagował zupełnie inaczej.Zaintrygowało ją: większość jej znajomych uznałaby ten zarzut za tak absurdalny, że nawet nie warto zawracać sobie głowy.Skwitowaliby to śmiechem albo oburzeniem.Jack nie.Dlaczego?Przypomniała sobie, jak mu się wymknęło, że wysłał Ernesto za kratki.Więc może trafiła w dziesiątkę?Wstrzymała oddech, lecz ledwie to pomyślała, wiedziała, że się myli.Nie Jack, nie ma mowy.Jeśli naprawdę wsadził Ernesto za kratki, to dlatego, że przyłapał go na łamaniu prawa i zgłosił to policji.Nic zaakceptuje innej możliwości.Od tej chwili, zdecydowała, będzie się odnosiła do Jacka z obojętną uprzejmością, jak do nieznajomego.Nieważne, czy będzie ją prowokował czy nie, będzie trzymała język za zębami.Żadnych obelg.Absolutnie żadnych.Poczuła się lepiej, podjąwszy to postanowienie.Miała właśnie iść poszukać Jacka, gdy włączono prąd.Lodówka podjęła pracę z głośnym stuknięciem- co jej przypomniało, że musi przejrzeć zawartość zamrażalnika i wyrzucić zepsute produkty.Może lepiej zrobić to od razu.Chwilę później poczuła podmuch ciepłego powietrza - to klimatyzacja wracała do życia.Ciekawe, ile potrwa, zanim w domu zapanuje znośna temperatura.Zabierała się właśnie za opróżnianie lodówki, gdy Jack zaklął.- Jack? - Odpowiedział jej głuchy łomot, ale nie była w stanie określić, skąd dochodzi.- Jack?Cisza.Tylko nieokreślony hałas.Ze wzruszeniem ramion ponownie zajrzała do lodówki.Uporała się mniej więcej z połową pracy, gdy Jack znowu zaklął.Nie była pewna, czy naprawdę zaklął, ale był bardzo zdenerwowany.Zaniepokojona wyszła do holu.- Jack? Co się u licha dzieje?Tym razem doczekała się odpowiedzi, w pewnym sensie.Gdzieś z głębi doszedł niezrozumiały bełkot.- Gdzie jesteś?Odpowiedział soczystym przekleństwem.Rozdrażniona, analizowała możliwe wyjścia z tej sytuacji.Mogłaby skończyć z lodówką, zanim wszystko się zepsuje.Może zignorować tego faceta i jego dziwaczne zachowanie.Ale przecież właśnie obiecała sobie, że będzie dla niego milsza.Miła i uprzejma, jak dla nieznajomego.Dziwne, pomyślała, o ile łatwiej zachowywać się jak człowiek cywilizowany wobec nieznajomego niż wobec członka rodziny.Co takiego mają w sobie krewni? Na ten temat można by napisać doktorat.Doszła do końca korytarza.- Jack? Gdzie jesteś?- Tutaj, do cholery! Odwróciła się na pięcie i stanęła naprzeciwko drzwi do jego pokoju.Były zamknięte.- W twoim pokoju? - zapytała.- Mniej więcej.- Potrzebujesz pomocy?- Nie tylko pomocy.Zaintrygowana, otworzyła drzwi.I zamarła w bezruchu.Bo z sufitu zwisała noga, którą zidentyfikowała jako należącą do Jacka.A tuż obok niej zwisała ręka.Gapiła się, nie wiedząc, co powiedzieć.W końcu wykrztusiła:- Sufit się zarwał?- Mniej więcej.- Co za głupota! - Skarciła go, choć ogarnął ją strach.- Zniszczyłeś sufit!- Co za spostrzeżenie!- Co się stało, do licha?- Nieważne! - ryknął.- Muszę się stąd wydostać, zanim zarwie się cały ten cholerny sufit.Później na mnie nawrzeszczysz.- A ty mnie posłuchasz, akurat.No, wyłaź już stamtąd.- Czy nie sądzisz, że zrobiłbym to już dawno, gdybym mógł?- Jezu, Jack, Brigitte będzie na ciebie wściekła - Tess już sobie wyobraziła jeden ze słynnych wybuchów matki.Nie zdarzały się często, ale jeśli już, wszyscy w pobliżu wtulali głowę w ramiona i wymykali się chyłkiem.- Po co tam wlazłeś? Mówiłam ci, że na strychu nie będzie żadnych wskazówek.- Ludzie ukrywają na strychu najróżniejsze rzeczy - zniecierpliwił się.- To doskonała kryjówka, bo wszyscy myślą tak jak ty: komu chciałoby się włazić na mały, ciasny, duszny strych?- Dobrze, dobrze.Cicho.Nie chciałam cię zdenerwować.- Nie jestem zdenerwowany, jestem wściekły! Pomóż mi się stąd wydostać.- Nie możesz sam?- Straciłem równowagę.Nie mam się czego przytrzymać.Noga mi utkwiła.Mam dalej wyliczać?- Wystarczy - przyznała.- Ale jak mam ci pomóc?Jego ręka zniknęła w suficie.Usłyszała stuknięcie i głośny jęk.Kawałki tynku opadały na podłogę przy każdym ruchu.- Tylko wszystko pogarszasz - zauważyła.- Więcej oryginalności.Powiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem.- W porządku.Dywanik nadaje się do wyrzucenia.W dziurze po ręce pojawiła się jego twarz.- Czy mam ci powiedzieć, gdzie w tej chwili mam dywanik? Przynieś drabinę z garażu.Podniosła na niego wzrok.Szkoda, że nie ma aparatu fotograficznego -za pięć lat wszyscy zrywaliby boki ze śmiechu, patrząc na Jacka uwięzionego w suficie.Z drugiej strony, chyba zamordowałby ją gołymi rękami, gdyby teraz zrobiła mu zdjęcie.- Naprawa sufitu będzie bardzo kosztowna - nie zdążyła ugryźć się w język.- Sam to zrobię.Jutro wieczorem będzie jak nowy.- Zarabiasz na życie w ten sposób? Murarstwem?- Czy mogłabyś w końcu pójść po drabinę?- Na co ci drabina, chcesz wejść wyżej? I co miałeś na myśli, mówiąc, że ludzie chowają różne rzeczy na strychu? Przeszukujesz strychy? Czym ty się zajmujesz? Jesteś złodziejem?Patrzył na nią przez wyrwę w suficie.- Nie - odparł w końcu.- Pomyliłaś mnie z Davidem Nivenem.- Niemożliwe.Nie jesteś tak szarmancki.- Złodziejem też nie jestem.Czy byłabyś łaskawa przynieść drabinę?- Najpierw powiesz mi, skąd ci przyszło do głowy, że ukryli coś na strychu.- Może raczej ty mi powiedz, dlaczego na to nie wpadłaś.- Och, to proste - zbyła go.- Jeśli chcę coś ukryć, wkładam to na dno kosza z brudną bielizną.- Doprawdy? - Uniósł brwi.Do Tess dotarł komizm tej sytuacji -rozmawia z twarzą wystającą z sufitu.- A co takiego ukrywasz? Narkotyki?Była zbulwersowana.- Skądże! Ale kiedy mieszkałam z mamą, chowałam pamiętnik.- Jak to możliwe? Myślałem, że nie masz nic do ukrycia.- Przestań, proszę.Wcale mnie nie znasz.- Najwyraźniej nie, skoro chowałaś pamiętnik.Swoją drogą, co tam było takiego strasznego? - Znacząco poruszył brwiami.Łypnęła na niego groźnie.- Nic specjalnego.Z perspektywy lat, naprawdę nic.Ale to był mój pamiętnik i nie chciałam, żeby go przeczytała.Zainteresował się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]