[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednego znalazłem konającego już prawie z głodu.Siedziałem przy nim cały dzień; w nocy zakradłem się do wsi í przyniosłem trochę wyżebranej od jakiegoś chłopa zupy.Naród tutaj dosyć przychylny, tylko boi się żandarmów, którzy ostatnio powściekali się; za byle co aresztują i pędzą do miasta.Coś wisi w powietrzu, ludzie.Przewędrowałem pieszo dobry kawał świata i widzę, co się robi.Niedługo powinien przyjść koniec.–Daj Boże jak najprędzej.–W lasach siedzi tylu dezerterów, że się ich na każdym kroku spotyka.Od razu jeden drugiego poznaje.A na froncie włoskim jak w garnku… coś bulgocze coraz głośniej.–Czytaliśmy w jednym ustępie, że podobno w niektórych pułkach istnieją już rady żołnierskie.–Próbowali, ale zdaje się, że się nie udało.Za dużo, bracie, narodów w tym naszym wojsku służy i nie ma zgody.Każdy chce niepodległości.Ale że Austria klapnie, to więcej niż pewne.Włosi dzień w dzień zrzucają z samolotów całe paczki literatury we wszystkich językach, a ludzie w okopach czytają to sobie.Przez taką jedną paczkę o mało mnie nie rozstrzelali.Rozdawałem kolegom i nakrył mnie lejtnant.Nie było innej rady; przebiłem go bagnetem i musiałem wiać; trochę mi dopomogli i zdołałem wydostać się cało.Teraz błąkam się jak bezdomny pies.Słoweniec westchnął.–Myślę, że w tej stacji zbiorczej uda mi się jakoś przemarkierować trochę, a potem, jak Bóg da.Albo powędruję dalej, albo gdzie się schowam.Może tymczasem wszystko się zawali.Zresztą nie wiem… zobaczę.Wieści opowiadane przez brodatego Słoweńca podniosły naszych bohaterów na duchu.–Trzymaj się teraz nas, bracie.Idziemy razem.–Widzę, że z wami można się na wszystko pisać.Niezłe z was ryzykanty.Tyś jest kapral naprawdę, czy sam się mianowałeś? Kania machnął ręką.–Ja, bracie, byłem naprawdę kadet-aspirantem, zdegradowali mnie, zaawansowałem na kaprala, znowu mnie zdegradowali, potem zaawansowałem do frajtra, sam się mianowałem feldfeblem i sam się zdegradowałem do kaprala… różne koleje się przechodziło.–Tyś Polak, prawda?–Po czym poznałeś? Słoweniec uśmiechnął się.–Kiedy cię ten budził, powiedziałeś “psiakrew”, a to słowo, bracie, jak legitymacja.Rozmawiając ze Słoweńcem ubierali się i myli pod studnią na podwórzu.Na dworze był jeszcze mrok, mimo to karczmarz już nie spał i kręcił się w oborze.–Jak się wam spało, panowie?–Dziękujemy, nieźle.–Wypijecie świeżego mleka? Zaraz wam mogę dać.Idźcie do izby, pali się tam w piecu.A ten skąd się wziął?–To nasz kolega, spóźnił się na pociąg i dogonił dopiero tutaj.Karczmarz bystro obejrzał obdartego Słoweńca i jego brodę.–Ej chłopcy, chłopcy! Żal mi was.Jak wyjdziecie ze wsi, idźcie lasem, bo tędy czasami patrole żandarmskie chodzą, a w lesie spotkacie kolegów, będzie wam raźniej,–My się żandarmów nie boimy – odpowiedział Kania wycierając się ręcznikiem.– Mamy dokumenty jak złoto.Karczmarz podrapał się po głowie i splunął.–Wiem ja, jakie macie złote dokumenty.Kto śpi w stodole i nad ranem maszeruje, a pyta się przedtem, dokąd ma maszerować, bo nie wie, gdzie jaka stacja jest, ten mi nie powie, że ma dokumenty jak złoto.Niejeden taki u mnie spał w stodole.Nie moja rzecz pytać o dokumenty, co mi tam…–Porządny z pana człowiek, karczmarzu – orzekł Kania i potrząsnął jego dłonią.–No, zaraz porządny.Zwyczajny człowiek jestem, żal mi tylko ludzi takich jak wy.Idźcie do izby, zaraz dziewczęta przyniosą wam mleko.Zabrali ze stodoły swoje rzeczy i weszli wszyscy do izby, w której na olbrzymim kominie palił się wesoły ogień.Obie siostry krzątały się już przy gospodarstwie.Na grzeczne dzień dobry odpowiedziały trochę nieswojo.Miały ku temu uzasadnione przyczyny.Przez całą bowiem noc drzwi do nich były na próżno gościnnie otwarte i biedne Madziarki za każdym szelestem dostawały bicia serca.Kiedy stawiały na stole parujące kubki mleka, Kania niespodzianie przyciągnął jedną z nich do siebie i ucałował ją w same usta.Dziewczyna opierała się słabo, wreszcie, kiedy stwierdziła, że wobec tego siłacza opór jest bezskuteczny, znieruchomiała w jego uścisku.Trwali tak w długim pocałunku, dopóki za drzwiami nie dało się słyszeć chrząkanie karczmarza.Wtedy Kania wypuścił z objęć dziewczynę, która głęboko zaczerpnęła powietrza w płuca.Ponieważ działo się to wobec wszystkich, uderzyła go lekko po twarzy, ale wyglądało to więcej na pieszczotę.Zjedli obfite śniadanie i pożegnawszy się przyjaźnie z szarzejącym w mroku gościńcem, z którego wkrótce zeszli, pomaszerowali brzegiem lasu.Po godzinie ujrzeli z daleka wieże kościołów i zatrzymali się.– Teraz sobie odpoczniemy i wypijemy trochę na rozgrzewkę.Pociągnęli uczciwie z manierek i zapalili papierosy.Słoweniec radził wejść do miasta w pojedynkę, ale Kania, patrząc na widoczne z oddali dachy domów, orzekł, że lepiej będzie przeczekać cały dzień w lesie, niż wchodzić teraz do miasta, gdzie możliwość spotkania żandarmów jest bardzo prawdopodobna.Siedzenie w lesie wydało się jednak Haberowi stratą czasu.–Trzeba nam było lepiej siedzieć w karczmie.–Wszędzie się pętają, to mogliby i do karczmy zajrzeć.Nie kijem go, to pałką.–Zdaje mi się, że jeśli wmaszerujemy takim oddziałkiem, nikt nas nie zaczepi – zauważył Słoweniec.–Dobrze, a co dalej? Gdzieś musimy pójść, nie?Nie było innego wyjścia, jak siedzieć w lesie do wieczora.Weszli głębiej i zaszyli się w gęstwinę.Kiedy pozdejmowali z siebie plecaki i rozłożyli na ziemi koce, Baldini i Hładun nazbierali gałęzi i rozpalili ognisko.Otoczyli wesoło trzaskający, ciepłodajny ogień i leżąc rozmawiali.Przed południem z zarośli wyłonił się jakiś obdartus z pałką w dłoni i na widok ognia i siedzących żołnierzy zatarł ręce.Przez chwilę patrzył na nich jakby nieufnie, ale na gest Kani podszedł do ognia.–Dezerterzy? – zapytał po niemiecku.–A ty?Przybyły odłożył pałkę i usiadł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • windykator.keep.pl
  • Strona pocz±tkowa
  • Korkozowicz Kazimierz Czarny 03 Powrót Czarnego
  • Korkozowicz Kazimierz Czarny 02 Nagie ostrza
  • Korkozowicz Kazimierz Czarny 01 Przyłbice i kaptury
  • Korkozowicz Kazimierz Będę zamordowana
  • STREFA CIENIA Kazimierz Korkozowicz
  • CK Dezerterzy Kazimierz Sejda
  • Pattison Eliot Grzechoczący koÂśćmi(1)
  • Michael Crichton Andromeda Znaczy Smierc
  • Cunningham Michael Z ciała i z duszy
  • 203. Alexander Meg Ryzykowna decyzja
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl