[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wisiał tam płaszczyk, w którym dziewczynaostatnio przychodziła do biura.Nieco zdziwiony skierował sięku drzwiom jej pokoju.Przerażenie na widok tego, co ujrzał, zatrzymało go wmiejscu.Dopiero po chwili zdołał się opanować i podszedł dotapczanu z rozrzuconą pościelą.Leżała na nim z głową skrzywioną nienaturalnie na bok iszeroko rozrzuconymi ramionami.Cienka nocna koszulapozwalała dojrzeć zarysy jej ciała.Twarz była równie biała jakznajdująca się obok głowy zgnieciona poduszka.Oczy,nienaturalnie rozszerzone, zdradzały przerażenie.Na szyiwidać było wyrazne, sino-wiśniowe plamy.Nie ulegało wątpliwości, że Burska była martwa.Białomski nie należał jednak do ludzi łatwo wpadających wpanikę.Szybko opanował się po pierwszym wstrząsie.Stanąłnad zwłokami i uważnym spojrzeniem lustrował szczegół poszczególe.Od razu też dostrzegł w zaciśniętej kurczowo prawej dłoniskrawek jakiegoś materiału.Udało mu się rozewrzeć palce i wyjąć nieduży, kwadratowykawałek jasnobeżowej popeliny w szare, dyskretne paski.Jużna pierwszy rzut oka zorientował się, że jest to urwanakieszonka koszuli o sportowym kroju.Jakiś czas ze zmarszczonymi brwiami przyglądał sięskrawkowi, po czym zwinął go starannie i schował do kieszeni.Z kolei rozejrzał się po pokoju.Miał jedno okno ioszklone drzwi, wychodzące na nieduży balkon.Niżej rozciągałsię trawnik z kilku owocowymi drzewami.Niedużą parcelę -ogródek otaczał wysoki żywopłot.Meble były nowe, widać niedawno kupione.Parękolorowych reprodukcji zdobiło ściany.Ale te szczegóły już znał z poprzedniej tu bytności.Terazbardziej zaabsorbował go panujący w pokoju nieład.Mordercapowyrzucał na podłogę zawartość poodsuwanych szuflad,książki z małej biblioteczki spotkał ten sam los, a papiery zbiureczka stojącego pod oknem zaścielały dywan.Natomiastszafa z ubraniami była zamknięta, aczkolwiek w jej drzwiachtkwił klucz.Białomski zbliżył się do niej i otworzył drzwi.Wewnątrzpanował zupełny porządek.Nikt nie ruszał ani wiszącychsukienek, ani bielizny, starannie poukładanej na półkach.Z kolei zajrzał do łazienki i kuchni.I tu też nie było żadnychśladów poszukiwań.Białomski wrócił do pokoju, siadł w fotelu i wyciągnąwszynogi przed siebie pogrążył się w zadumie.W całym domu panowała cisza, toteż nic nie mąciło tokujego myśli, które absorbowały go bardziej niż leżąca obokmartwa, nieruchoma postać.Po chwili wstał i zbliżywszy się do balkonowych drzwi przezwyjętą z kieszeni chusteczkę ujął za klamkę.Były zamknięte.Przekręcił więc, również przez chustkę, tkwiący niżej klucz ikiedy znów nacisnął klamkę, drzwi otworzyły się cicho.Z koleiprzymknąłje, pozostawiając tylko wąską szparę, i schował chustkę dokieszeni.Wyszedł z mieszkania poszukać budki telefonicznej, byzawiadomić milicję.Narażało to co prawda na absorbująceprzesłuchania, ale było lepsze niż grozba ujawnienia jegoobecności na Ruszczyca dopiero w czasie śledztwa - przecieżktóryś z mieszkańców okolicznych domów mógł go tuzauważyć.Po zawiadomieniu milicji ruszył do miasta.Miał terazważniejsze sprawy na głowie niż troskę o to, czy biuletynwyjdzie na czas.Rozdział 4Pan Levy ulokował się z gazetą w jednym z wygodnych fotelihotelowego westybulu.Wiadomości bieżącego dnia wprawdziejuż znał, ale gazeta była dobrym pretekstem, by posiedzieć wtak dobrym punkcie obserwacyjnym bez zwracania na siebieuwagi.Jednak jego cierpliwość była wystawiona na próbę, gdyżdopiero po przeszło godzinie dostrzegł obiekt swegozainteresowania, wychodzący z windy.Skierował się w w stronęcocktail-baru.To było okolicznością pomyślną.Pan Levy odczekał jeszczeparę minut, a następnie odłożył gazetę i udał się w tym samymkierunku.Bar był prawie pusty.U końca półokrągłej ladysiedziała jakaś para, prowadząc przyciszoną rozmowę.Dziewczyna była ładna, ale makijaż zdradzał przesadę wakcentowniu szczegółów urody.Pan Marco ulokował się dośćdaleko od pertraktującej pary.Stał przed nim kieliszek dżinu zplasterkiem ocukrzonej cytryny, który starał się nadziać namały widelec.Dziennikarz siadł obok i skinął głową w odpowiedzi na niecozaskoczone spojrzenie pana Marco.Zamówił również dżin i zwrócił się do towarzysza:- Idę za pańskim przykładem.Kieliszek czegoś mocniejszegodobrze robi na apetyt.Marco uśmiechnął się.- Nie dopisuje panu?- Ja mam specjalny apetyt.- Levy uniósł kieliszek i skinąłnim zapraszająco, a potem upił połowę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]