[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lechowi zdało się jednak, że mogliby pędzić jeszcze szybciej, ale powściągał niecierpliwość rozumiejąc, że należyoszczędzać konie, gdyż musiało im starczyć sił na dłuższą gonitwę.Toteż modlił się tylko w duchu, by Bóguratował jego miłą, a jemu pozwolił na czas dopaść wroga.Drzewa uciekały do tyłu, a im towarzyszyło dudnienie ziemi pod kopytami rwących rumaków, które powtarzałoecho dochodzące z lasu jakby gdzieś w jego głębi ścigali się z nimi jacyś inni jezdzcy.Minęła jedna godzina,potem druga, kiedy jadący przy nim Waśko odezwał się: Należy przyhamować wierzchowce, paniczu.Muszą nieco wytchnąć!Lech uznał tę radę za słuszną i ściągnął wodze.Jechali teraz spokojnym truchtem, toteż zagadnął pocztowego: Oni, mając dziewczynę, zapewne wiozą ją bryką.Nie jadą więc chyba szybciej od nas? Ale mają nad nami sporą przewagę, którą musimy nadrobić. Toteż nie zatrzymamy się na żaden dłuższy postój, taki tylko, aby skarmić konie i dać im nieco odpocząć! Szczęściem dla nas Henryk jest pewny, że nie wiemy, w którą stronę się obrócić! Spodziewa się zatem, żezmitrężymy sporo czasu zasięgniemy języka.Może więc, ze względu na pannę, zarządzić krótki nocleg, a topowiększy nasze szanse. Wolałbym, aby nie zarządzał. mruknął przez zęby Lech. Wierzę, że Bóg na pewno zezwoli dojść ich jeszcze za dnia pocieszył młodzieńca Waśko, domyślając się, comiał na myśli. Możemy już chyba ponaglić konie?! zamiast odpowiedzi rzucił niecierpliwie Lech i wbił w swojego ostrogę.Minęli Troki i skierowali się, za wskazówką jednego ze zbrojnych, na trakt wiodący do Olity.Mijały godziny nocnej jazdy.Prosta i szeroka droga nie wymagała zapalania pochodni.Konie szłyrównomiernym galopem, przerywanym tylko dla krótkich chwil wytchnienia.Minęli jakąś wieś, po dłuższymczasie drugą.Chłopskie kurne chaty zdawały się spać razem z ludzmi, którym dawały schronienie.Tu i ówdziewypadały ku nim psy i z głośnym ujadaniem próbowały ich ścigać, dopóki zziajane nie pozostały w tyle.Zawsiami znów rozciągała się pustka pól, lecz nie na długo, gdyż bór nie dawał się tak łatwo odepchnąć ludzkimrękom.Ciągnął się potem milami, cichy, ciemny i kryjący różne skrzaty i duszki, o których wszakże lepiej było niemówić, by licha ku sobie nie skusić.Jednostajna jazda i wlokące się nocne godziny coraz bardziej dawały się im we znaki.Pragnienie snu mroczyłomyśli, jednak obycie z siodłem i odporność na trudy pozwalały zachować sprawność i pokonywać chęć dodrzemki, co przy szybkiej jezdzie groziło upadkiem z wierzchowca.Wreszcie z ulgą dostrzegli, że ciemność z wolna zaczęła szarzeć, stawała się srebrzysta, a mijane drzewa ikrzewy rysowały się coraz wyrazniejszymi konturami.Wkrótce było już na tyle widno, że mogli się rozeznać i w dalszej okolicy, gdyż mijali właśnie jakieś łąkimiejscami porośnięte krzakami łoziny lub kępami drzew o bezlistnych konarach.Ujrzeli przed sobą ciemny zarys kolejnego lasu, a pod nim kilkanaście chłopskich zagród, luzno rozrzuconych najego skraju.Z niektórych sączyły się już strużki dymów.Waśko ściągnął wodze. Lepiej rozeznać, czy nie zatrzymali się tam po nocnej jezdzie zwrócił się do Lecha.Podjedz więc do tych chałup, a my tu poczekamy.Tylko nie jedz drogą, gdyż mogli wystawić straż. Objadę dookoła, pomiędzy łoziną. Waśko ruszył koniem.Nie było go parę pacierzy, aż wreszcie wyłonił się spoza krzewów. Nie ma nikogo oznajmił. Ale jeden z chłopów mówił, że krótko przed świtem słyszał przejeżdżający wóz ipoczet konnych! Zatem nie są daleko! ucieszył się Lech. Dopadniemy ich jeszcze za dnia. Zatrzymajmy się, paniczu. poradził Waśko. Oni już nam nie ujdą, a trzeba nakarmić konie i dać imnieco wytchnąć.My także legniem krzynę.Przykażę chłopu, by nas rychło pobudził! Ja chyba nie usnę. westchnął Lech. Ale istotnie, konie trzeba nakarmić, a zatem i postój konieczny. Uśniecie i wy, paniczu zapewnił go Waśko. Dość długo byliście w siodle.Sądząc po zamroczeniu, jakie czuł po przebudzeniu, Lech ocenił, że jego sen nie trwał dłużej jak jedno Ojczenasz.Wszakże chłop, który ich obudził, miał lepsze wyczucie czasu, gdyż zapewnił, że stracili go więcej niż dwiegodziny.Obmyli naprędce twarze, by pozbyć się zamroczenia, i po chwili znów byli w siodłach.Teraz jazda nie była już tak uciążliwa, gdyż nie męczyło pragnienie snu, a oczy mogły się cieszyć oglądaniemmijanej okolicy.W południe zatrzymalisię znów, ale tylko po to, by nakarmić i dać wytchnąć koniom.Potem, zasięgnąwszy języka w kolejnej wsi,dowiedzieli się, że ponad godzinę temu przejeżdżała kolasa w otoczeniu zbrojnych.Na tę wiadomość ogarnęło ich podniecenie.Radzi, że wreszcie dopadną umykających, niżej pochylili się nadkońskimi grzywami i z nowo obudzoną ochotą gnali nie szczędząc już wierzchowców.Chmury jeszcze w czasie w postoju zaczęły się przecierać i od czasu do czasu ukazywało się słońce.Teraz nieborozpogodziło się zupełnie i błyszczało w zachodniej stronie szklistą żółtością, coraz bardziej nasiąkającączerwienią.Jednocześnie wielki słoneczny krąg jakby przygasał i z wolna zbliżał się ku wierzchołkom drzew lasu,kładąc pod nimi pogłębiające się cienie.Wkrótce wypadli znów na otwartą przestrzeń jakiegoś pastwiska, co wskazywało na bliskość wsi.Dostrzec jejwszakże nie mogli, gdyż zasłaniało ją wzgórze porośnięte brzozowym gajem.Kiedy go jednak dopadli i zbliżyli się do skraju, Lech wstrzymał dalszą jazdę.Droga opadała w dół i wiodła do niedużej wsi, której chaty kryły się wśród owocowych sadów.Dla zachowaniaostrożności cofnęli się więc jeszcze hardziej między drzewa i po chwilowej naradzie Waśko postanowił tymrazem pieszo udać się na zwiady, gdyż należało spodziewać że właśnie tu Henryk zatrzymał się na nocny postój.Pieszemu zaś łatwiej było przemknąć się nieznacznie ku wsi, kryjąc się między krzakami zarastającymiprzydrożny rów.Wkrótce zniknął im z oczu, ale teraz musieli długo czekać na jego powrót.Pod drzewami zaległa już ciemność ichoć nad czarną wstęgą lasów niebo płonęło jeszcze czerwienią, to słońca nie było już widać.Wreszcie usłyszeli szelest kroków i spoza drzew wyłonił się Waśko. Są we wsi oświadczył, nie czekając na pytania. Będą nocować, bo rozsiodłali konie. Nawet i to wiesz?! ucieszył się Lech. A Olga? Jest z nimi. Wielu ich? Naliczyłem dwanaście koni.Dwa idą w zaprzęgu, zatem zbrojnych będzie dziesięciu. Gdzie obrali kwaterę? Na tamtym skraju wsi.Od naszej wystawili strażnika, natomiast w obejściu go nie wypatrzyłem.Widaćuznali, że jeden wystarczy. Wiele zdołałeś rozeznać! Wiem więcej.Trzech z dziewczyną zajęło izbę, reszta śpi w stodole. Jakże udało ci się dokonać takiego zwiadu? zdziwił się Lech. Dokonał go bystry chłopaczek, którego tam podesłałem obiecując podręczny nożyk.Poszedł prosićgospodarza o pożyczenie miarki soli dla matki.Miał więc sposobność dobrze wszystko obejrzeć. Może także wiesz, gdzie stoją ich konie? Są uwiązane u kolaski, na którą narzucono im siana.Widać stajni chłop nie ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]