[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie miało to zresztąwiększego znaczenia, gdyż wszyscy mogli ich zabić.Niewiedziała, dokąd jadą ani dokąd prowadzi droga, ufała jednakAngelowi.Usłyszała strzał.Kula ze świstem przeleciała między nimi.- Zjedz z drogi! - krzyknął Angelo.- W stronę drzew!Skierowała konia w bok.Przejechała przez czyjeś zaorane pole;końskie kopyta wzniecały tumany kurzu.Usłyszała kolejne strzały.Kiedy rozejrzała się dookoła, nigdzienie wypatrzyła Angela.Ogarnął ją strach.Co będzie, jeśli go zabili?Nie wolno ci tak myśleć, napomniała się.Musisz w niegowierzyć.Rób to, co ci kazał.Jedz w stronę drzew.On cięznajdzie.Zciana drzew była już blisko.Beatrice wciąż słyszała strzały inigdzie nie było widać Angela.W porę uchyliła się przed gałęzią, jednak zaczepiła się o niąwłosami i poczuła ból, gdy zostały wyrwane.Krew ściekała jejkoło ucha.Zastanawiała się, czy aby nie straciła wszystkichwłosów, po chwili jednak musnęły jej twarz.Nie czuła już bólu.Drzew było coraz więcej, zmęczony koń zwolnił.Widziała, żebiedne zwierzę oddycha z trudem.Nie słyszała strzałów ikrzyków.Miała nadzieję, że Angelo nie został pojmany.Po pewnym czasie postanowiła się zatrzymać.Nie wiedziała,gdzie się znajduje.Miała ochotę zsiąść.319ELAINE COFFMANObawiała się jednak, że koń może uciec, dojechawszy więc dojakiegoś rozłożystego drzewa, tylko popuściła wodze.Chmury rozstąpiły się, odsłaniając księżyc w pełni.Koń cicho parsknął i potrząsnął łbem.Usłyszała ciche stąpaniekopyt gdzieś w pobliżu.Chciała krzyknąć, mogło to jednakprzyciągnąć uwagę wrogów.Gdyby Angelo uznał, że jestbezpiecznie, z pewnością sam wymówiłby jej imię.Pogłaskała konia, by go uspokoić, wpatrzona w ciemność.Ujrzawszy konia wyjeżdżającego na polanę, miała jużpowiedzieć: Angelo, jestem tutaj, gdy błysnął hełm i rozpoznałamundur austriackiego żołnierza.Serce zaczęło walić jej w piersi jak oszalałe.Nie wiedziała, czyżołnierz ją zobaczył.Pozostawało mieć nadzieję, że koń jej niezdradzi.%7łołnierz podjechał bliżej, po czym przystanął, patrząc wjej stronę.Musiał ją zauważyć.Powoli wsunęła dłoń do kieszeni i wyjęła pistolet.Trzymała broń tuż przy końskiej szyi, schowaną w ciemnejgrzywie.Kiedy żołnierz był blisko, usłyszała świst szpadywyjmowanej z pochwy.- Dzisiaj nie bierzemy więzniów - powiedział i ustawiwszy się doszarży, ścisnął konia piętami.Beatrice wycelowała i wypaliła.Kłąb dymu zasłonił widok, w tej samej chwili jej koń poniósł.Po niedługim czasie zdołała go opanować i zmusiła dowolniejszej jazdy.Wiedziała, że odgłos strzału mógł ściągnąćinnych żołnierzy; należało oszczędzać konia, gdyby okazało się,że musi uciekać.Nie wiedziała, czyNIEBO I PIEKAO320zabiła lansjera, ale przynajmniej nareszcie nikt za nią nie jechał.Zobaczyła innego jezdzca, kierującego się przez pole w jejstronę.Zastanawiała się, czy broń, którą dał jej Angelo, pozwalana oddanie drugiego strzału.Nie miała wyjścia.Zatrzymała konia i starannie wycelowała.- Nie strzelaj! - zawołał Angelo.Poczuła tak wielką ulgę, że nie była w stanie wypowiedzieć anisłowa.Nie wiedziała, czy ma zsiąść z konia, czy tylko siedzieć ipłakać.Podjechał do niej i zeskoczył na ziemię.W chwilę pózniejpomógł Beatrice zsiąść i chwycił ją w ramiona.- Mój mały angielski grenadier - powiedział, całując ją we włosy.Popatrzył na zakrwawioną dłoń.- Krwawisz.- To nic wielkiego.Zaczepiłam włosami o gałąz.Zastrzeliłamczłowieka - dodała po chwili - a przynajmniej do niegostrzeliłam.Nie wiem, czy trafiłam.- Owszem, trafiłaś.- Widziałeś mnie?- Nie, ale znalazłem go.- Nie żyje?- Nie żyje.Kula przeszyła mu serce.- Boże, nie chciałam.- Zamierzał cię zabić.Nie miałaś wyboru.Przykro mi, że mnietam nie było.Chciałem odciągnąć ich uwagę od ciebie.Myślę, żenasz przyjaciel musiał zobaczyć, jak uciekasz.- Dobrze, że się udało.Myślisz, że nic już nam nie grozi z ichstrony?321ELAINE COFFMAN- Zorientują się, że wywiodłem ich w pole, i wrócą.Musimy stądodjechać przed świtem.Możemy jechaćdalej?- Oczywiście, jeśli ty możesz.Zachichotał.- W takim razie w drogę.Pomógł jej wsiąść na konia i raz jeszcze skierowali się w stronęAlp.Słońce wschodziło w otoczeniu chmur, które co chwila jeprzesłaniały, aż w końcu rozstąpiły się i nastał piękny wiosennyporanek.Poszarpane szczyty Alp wznosiły się ku niebu; ich ostrewierzchołki osłonięte były mgiełką, która często utrzymywała siętam przez cały dzień.Rzeka Dora Baltea spływała ze zbocza Monte Bianco głębokimkorytem pomiędzy wzniesieniami, ku wąskiej dolinie.Rzekamiała bystry nurt, zasilany przez topniejący na lodowcach śnieg.Pędząc przez rozpadliny, jak burza wpadała do doliny Aosty,niosąc jasnoniebieskie spienione wody do Padu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]