[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem dostrzegłam jedną, zwisającą z burty.Byliśmy tak blisko, że rozpoznawałam rysy twarzy rozbitków.Nie wiem, ilu pozostało na pokładzie.Dziesięciu, dwudziestu, może nawet trzydziestu.Jednak za każdym razem, gdy fale przewalały się przez pokład, było ich mniej.Udało mi się wstać.Oparłam się o plecy Polillo, złożyłam ręce przy ustach i zawołałam: Teraz!Teraz! - wskazując dłońmi łódz.Najpierw wyskoczył jeden marynarz, potem następny.Niektórzy zrzucali sobie do wody deski, innimieli coś w rodzaju bojek, a reszta po prostu skakała bez asekuracji w nadziei, że dopłyną do szalupyalbo znajdą w wodzie coś, czego będą mogli się przytrzymać, zanim do nich dotrzemy.Polillo wyrzuciła daleko w wodę jedną z naszych beczek, prawie pod sam kadłub galery.Sznur,łączący beczkę z naszą szalupą miał posłużyć jako lina ratunkowa.Pozostałe trzy kobiety zrobiły tosamo.Ogarnęła mnie fala dzikiego uniesienia: przeklęte może zabierze sobie statek i życie wielumarynarzy, ale na Maranonię, my nie będziemy stać z boku i patrzeć obojętnie.Bogowie nas pobłogosławią za to, że uratujemy przynajmniej część tamtej załogi.Kadłub ponowniezaskrzypiał o skały.Wiedziałam, że jeszcze kilka sekund, a fale zmyją go do morza.Byliśmy bardzoblisko - praktycznie wisiał nam nad głowami.Spojrzałam w górę i pomyślałam, że już chyba wszyscywyskoczyli i wrak pozostał pusty.Wtedy ją zobaczyłam.Nie wiem, skąd się domyśliłam, że to kobieta - bo równie dobrze mógł to byćdługowłosy mężczyzna.Jakoś wiedziałam.Miała na sobie białą, kompletnie mokra szatę, któraoblepiała jej ciało.Dobrze chociaż, że woda była ciepła, bo w przeciwnym wypadku kobieta wjednej chwili by zamarzła.Wydostała się z tego, co pozostało po niby-chacie, stojącej niegdyś nanajwyższym pokładzie, chwyciła reling i rozglądała się wokół.Chyba byłą w szoku, albo odniosłajakieś rany.Krzyczeliśmy na całe gardło, ale przez bardzo długi czas nie zwracała na nas uwagi.W końcuspojrzała w dół i spostrzegła szalupę.Przysięgam, że się uśmiechnęła.Bardzo powoli i rozważniewspięła się na reling i przygotowała się do skoku, jakby znalazła się na elitarnym kąpielisku i chciałapopisać się techniką.Nagle, wiatr szarpnął jej mokrą szatę i pchnął ją w dół.Wywijając rozpaczliwekozły wpadła w fale i zatonęła.Nie myśląc, nie zastanawiając się wcale, skoczyłam w spienione fale.Wynurzyłam się i z całych sił popłynęłam w miejsce, gdzie uderzyła w wodę.Czułam, jak prąd chce mnie porwać i roztrzaskać o skały, o te śmiercionośne skały, które były takblisko.Sól szczypała mnie w oczy, ale z niezwykłą ostrością widziałam ich czerń, brąz i szarość,zawieszony pode mną, porośnięty wodorostami i małżami kadłub statku i nagle zamajaczyła przedemną biała plama.Przez chwilę utrzymywała się na powierzchni a potem zniknęła, gdy kobieta ponownie zanurzyła sięw fale.Zgięłam się w pół, mocno odbiłam nogami i zanurkowałam, coraz niżej i niżej.Macałamrękami, aż zacisnęłam palce na jedwabnym materiale.Schwyciłam go, przyciągnęłam do siebie,czując słabe poruszenia rąk tonącej i natychmiast skierowałam się do góry.Wynurzyłyśmy się, zaczerpnęłam powietrza, odepchnęłam jej ramiona, które chciały wciągnąć mnie zpowrotem w toń, schwyciłam ją za szyję i pod ramię, zmuszając, by ułożyła się na grzbiecie ipopłynęłam z powrotem silnymi pociągnięciami, czując, jak wysiłek rozpiera mi płuca.Naglepoczułam, jak mocne ramiona, które mogły należeć tylko do Polillo, wyciągają z wody mnie ikobietę, którą uratowałam od śmierci w odmętach.Rozdział SzesnastyKSIężNICZKA XIANie pamiętam co się działo potem.W pewnej chwili ujrzałam nad sobą ciemną, sardonicznieuśmiechniętą twarz Corais.Moja zastępczyni jedną ręką starała się podtrzymywać mi głowę, a drugąbalansowała kubkiem.Kabina śmierdziała jak brudna podłoga w marynarskiej tawernie.- Przestań mi się opierać, kapitanie - mówiła Corais.- Marnujesz dobrą brandy.Zdałam sobie sprawę, że z nią walczę i uspokoiłam się.Poczułam płomień alkoholu w żołądku.Opary brandy uderzyły mi do głowy i rozjaśniły myśl.- Dzięki - wykrztusiłam.- Czuję się jak nowo narodzona.albo coś w tym rodzaju.Dotknęłam palcami dekoltu tuniki, w której zwykle sypiałam.Był mokry do brandy, która wylała misię z ust.Piersi miałam lepkie od alkoholu.- Popatrz, płynie mi z piersi brandy, zamiast mleka - zaśmiałam się.- Ale będzie zamieszanie wCechu Mamek.Corais zachichotała.- Pierwszy raz się zdarzyło, że panią kapitan trzeba zmuszać do picia.Możejesteś na odwyku, teraz, gdy wzniosłaś się ponad szary tłum, zadajesz się z magami i tak dalej?- Uważaj na to, co mówisz - zażartowałam.- Gamelan właśnie uczy mnie, jak się zamienia pyskatąporuczniczynę w żabi skrzek.- Wszystko, byle nie degradacja - odcięła się i znów napełniła kubek.Na zewnątrz panował spokój.Przez drzwi kabiny sączyło się światło słoneczne.Pachniało morskąbryzą.Wtem, powróciły wspomnienia i usiadłam, jakby popchnęła mnie niewidzialna sprężyna.- Co się stało z.- zaczęłam w panice, ale Corais uciszyła mnie, przykładając kubek do mych ust.- Zatroszczyłyśmy się o wszystko - powiedziała uspokajająco.- Wypij to.Lord Gamelan kazał ci to podać.Dwa kubki brandy, osłodzone jakimś tm zielem, co rozjaśnia umysł.Ismet to przygotowała.Wypiłam, a ona w tym czasie opowiadała mi, co zaszło, gdy byłam nieprzytomna.Wykonanowszystkie rozkazy, które wydałam po drodze na statek.Nie pamiętałam ich.Nie pamiętałam nic, pozazimnym, mokrym uściskiem Polillo, ale ukryłam to przed Corais, która pewnie nie oszczędziłaby midalszych złośliwości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]