[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt go nie chce.- Jeśli chodzi o złe wspomnienia, mam ich zapewne więcej niż tendom.A poza tym to świetny argument, by wynegocjowaćkorzystniejszą cenę.- Czasem są koszty, których nie da się spłacić pieniędzmi.- Mógłbym go zobaczyć?Po raz pierwszy odwiedziłem dom z wieżyczką pewnegomarcowego poranka w towarzystwie zarządcy nieruchomości, jegosekretarza i prokurenta banku posiadającego tytuł własności.Nieruchomość przez lata pozostawała obiektem sporów sądowych, byostatecznie stać się własnością towarzystwa kredytowego, które, wswoim czasie, wystawiło ostatniemu właścicielowi gwarancjebankowe.Jeśli Clare nie kłamał, przez ostatnie dwadzieścia lat niktnie przekroczył progu tego domu.8Wiele lat pózniej, czytając relację o wyprawie brytyjskichbadaczy zagłębiających się w mroki tysiącletniego grobowcaegipskiego, ze zwodniczymi labiryntami i nieuniknionymi klątwami,miałem przypomnieć sobie tę pierwszą wizytę w domu z wieżyczkąprzy ulicy Flassanders.Sekretarz stawił się, zaopatrzony w lampę naftową, w domubowiem nigdy nie zdołano zainstalować światła elektrycznego.Prokurent taszczył z kolei komplet piętnastu kluczy do niezliczonejliczby kłódek spinających łańcuchy.Po otwarciu drzwi z domubuchnął cmentarny odór stęchlizny.Prokurent zaczął kaszleć, aadministrator, którego twarz od początku przybrała wyrazsceptycyzmu i niesmaku, zakrył nos i usta chusteczką.- Zapraszam - przepuścił mnie.Weszliśmy na rodzaj małego dziedzińca charakterystycznego dladawnych pałacyków budowanych w tej dzielnicy, sieni wyłożonejdużymi płytami, z której kamienne schody prowadziły do głównegowejścia domu.Przez szklany świetlik, zapaskudzony przez mewy igołębie, ledwie sączyły się promienie światła.- Nie ma szczurów - oświadczyłem, wszedłszy do środka.- Przynajmniej im nie brakuje gustu i zdrowego rozsądku -skwitował zarządca za moimi plecami.Doszliśmy po schodach do głównego wejścia, przed którymstaliśmy dziesięć minut, czekając, aż prokurent trafi na odpowiednieklucze.W końcu rozległ się niezbyt gościnny zgrzyt zamka.Zadrzwiami ujrzeliśmy niekończący się korytarz poobwieszanyfalującymi w półmroku pajęczynami.- Matko Boska! - jęknął zarządca.Nikt z nas nie ośmielił się ruszyć pierwszy, znowu więc mniewypadło stanąć na czele ekspedycji.Sekretarz trzymał wysoko lampęi patrzył na wszystko z przerażeniem w oczach.Zarządca i prokurentwymienili zagadkowe spojrzenia.Zdawszy sobie sprawę, że ichobserwuję, bankier uśmiechnął się uspokajająco.- Wystarczy odkurzyć, to i owo odnowić i będzie pan mieszkał wpałacu - powiedział.- W Pałacu Sinobrodego - dodał zarządca.- Więcej optymizmu - obruszył się prokurent.- Dom jestniezamieszkany od jakiegoś czasu i parę rzeczy trzeba tu naprawić.Ich komentarze niewiele mnie obchodziły.Tak dawno marzyło misię to miejsce, że nie zwracałem uwagi na jego grobową atmosferę.Szedłem głównym korytarzem, zaglądając do pokoi i pomieszczeń, wktórych spoczywały porzucone stare meble pokryte grubą warstwąkurzu i cienia.Na jednym ze stołów, przykrytym postrzępionym obrusem, stałjeszcze serwis i taca ze skamieniałymi owocami i kwiatami.Rozstawione kieliszki i sztućce sprawiały wrażenie, jakby mieszkańcydomu wstali nagle od stołu, nie dokończywszy posiłku.W szafach poupychano wytarte garnitury, spłowiałe suknie i buty.Szuflady pełne były zdjęć, okularów, piór i zegarków.Z komódspoglądały na nas portretowe fotografie zaciągnięte kurzem.Aóżkazaścielone były warstwą białego, błyszczącego w półmroku pyłu.Namahoniowym stoliku stał ogromny gramofon z nastawioną płytą, wktórej w ostatnim rowku tkwiła główka z igłą.Gdy zdmuchnąłemgrubą warstwę kurzu, wyłonił się spod niego tytuł: Lacrimosa W.A.Mozarta.- Filharmonia w domu - powiedział prokurent.- Czego więcejchcieć.Będzie tu pan żył jak turecki basza.Zarządca posłał mu mordercze spojrzenie, mamrocząc coś podnosem.Przeszliśmy do znajdującej się w głębi oszklonej galerii, gdziena stoliku stał serwis do kawy, a otwarta książka wciąż czekała, abyktoś siedzący w fotelu przewrócił stronę.- Jakby odeszli nagle, nie mając czasu wziąć cokolwiek ze sobą -powiedziałem.Prokurent chrząknął.- Czy zechce pan obejrzeć studio?Studio mieściło się na szczycie szpiczastej wieżyczki, jedynej wswoim rodzaju budowli, której duszą były kręcone schody biegnące zgłównego korytarza.Na elewacji odczytać można było śladypozostawione przez wszystkie pokolenia od założenia miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]