[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A raczej dowyimaginowanegodomu na Palatynie, należącego do Krwi.Na Palatynie żyli, jak to już terazrozumiał, bogaczecieszący się powszechnym szacunkiem i nigdy by nie pozwolili, żeby pośród nichzamieszkałktoś taki jak Krew.Zamiast tej niedorzecznej, wręcz dziecinnej eskapadypowinien.Co powinien? Zapewne napisać kolejną apelację do patere Remory, koadiutoraKapituły, jakkolwiek Kapituła najwyraźniej już podjęła ostateczną decyzję.Albostarać się oponowne posłuchanie u Jego Mądrości przewodniczącego Kapituły.Przed kilkunastoma tygodniami, gdy dotarło doń wreszcie, w jak fatalnym staniesąfinanse manteionu, zabiegał o audiencję.Do teraz zaciskał ze złości pieści nawspomnieniewyrazu twarzy chytrego protonotariusza Jego Mądrości, który pokilkunastogodzinnymtrzymaniu Jedwabia w poczekalni oświadczył, iż Jego Mądrość udał się już naspoczynek.Jego Mądrość jest w bardzo podeszłym wieku - wyjaśnił protonotariusz (zupełniejakbypatere Jedwab był cudzoziemcem pochodzącym z odległej krainy) - i ostatnimiczasy szybkosię męczy.Po tym wyjaśnieniu protonotariusz przesłał mu pełen fałszywego współczuciaobleśnyuśmiech, na którego widok Jedwab miał ochotę urzędnika uderzyć.Cóż, próbował wykorzystać obie możliwości.Lecz mógł przecież uczynić cośjeszcze,coś rozsądnego, skutecznego, a przede wszystkim zgodnego z prawem.Wciąż jeszcze rozważał tę kwestię, kiedy w pole widzenia wtoczył się wspomnianyprzez Alkę talus.Ociężale prześlizgnął się wokół dalszego skrzydła willi,pojawił się, posekundzie zniknął i znów się pojawił, na chwilę skrył się w cieniu, lecz prawienatychmiastwypłynął na oświetloną blaskiem nieba odkrytą przestrzeń.Pierwsza myśl Jedwabia była taka, że talus go usłyszał.Ale kolos poruszał sięzbytwolno i ospale.Nie, z całą pewnością odbywał jedynie rutynowy patrol, kolejne ztysięcyokrążeń, jakie zrobił wokół wysokiej, zwieńczonej blankami willi, od dnia, kiedyKrewwprowadził go do służby.Zaniepokojony Jedwab zastanawiał się chwilę, jak dobrąwizjądysponuje ogromna maszyna i czy rutynowo zlustruje też szczyt okalającegoposiadłośćmuru.Maytere Marmur wyznała mu pewnego razu, że wzrok ma słabszy niż on, choćJedwabod chwili ukończenia dwunastu lat musiał do czytania używać okularów.Wprzypadkumaytere mógł to być wyłącznie skutek jej niesłychanego wieku; talus byłwprawdzie młodszy,lecz znacznie prymitywniejszy.Z pewnością jednak najmniejszy ruch zwróciłbyjego uwagę.W miarę zbliżania się talusa, Jedwabiowi coraz trudniej przychodziło siedziećnieruchomo.Talus miał na głowie kopulasty hełm z polerowanego mosiądzu, większyodokazałego grobowca.Spod hełmu wyłaniało się oblicze ogra wykonane z czarnegometalu -szeroki, spłaszczony nos, wyłupiaste czerwone ślepia, płaskie policzkiprzypominające płytyłupku i rozdziawiona w dzikim grymasie paszcza.Sterczące zza karmazynowych wargostrebiałe kły prawdopodobnie stanowiły atrapę, lecz z obu stron każdego z zębisksterczała cienkalufa pulsacyjnego pistoletu.Opancerzone, przypominające wagon cielsko toczyło się na czarnych pasach, którewabsolutnej ciszy niosły maszynę po króciutko przystrzyżonej trawie.Igłowiec,miecz czytoporek, który miał ze sobą Jedwab, mogły jedynie nieznacznie zadrasnąć pancerztalusa.Maszyna w korzystnych dla siebie warunkach prezentowała możliwości bojoweprzewyższające wartość całego plutonu uzbrojonych gwardzistów.Jedwab ślubowałsobie -ślubował solennie - nie spotykać się z nią oko w oko w korzystnych dla niejwarunkach; niespotykać się z nią w ogóle.Talus zatrzymał się, gdy dotarł do wyłożonej białym kamieniem drogi.Powoli, wciszy obrócił przerażającą twarz, lustrując tyły willi, wszystkie zabudowania ibaraki,następnie popatrzył na samą drogę, a na końcu skierował wzrok w stronę muru idwukrotnieomiótł go czujnym spojrzeniem.Jedwab odniósł paskudne wrażenie, iż jegozmrożonestrachem serce przestało bić.Niewiele brakowało, by stracił przytomność i spadłzogrodzenia.A wtedy talus niewątpliwie podleczyłby się i rozszarpał go nastrzępy stalowymirękami, większymi niż największa łopata.Ale to i tak nie miałoby znaczenia,gdyż Jedwabbyłby już martwy.Był przekonany, że maszyna go zobaczyła.Przez długą chwilę talus nie poruszałgłową, wlepiając ogniste ślepia prosto w niego.Płynnie niczym obłok,nieubłaganie jaklawina potoczył się w jego stronę.Powoli, niezmiernie powoli metalowy potwórodwrócił sięw lewo.Jedwab ujrzał na boku maszyny metalową drabinkę, której w warunkachbojowychmogli się uchwycić żołnierze.Nie śmiał wykonać żadnego ruchu, do chwili kiedy maszyna zniknęła za rogiembliższego skrzydła willi.Wtedy dopiero ponownie przekroczył szpikulce, ściągnąłlinę irozwidlony konar, zrzucił je z muru, po czym sam skoczył.Mimo zew zapamiętanyjeszcze zdzieciństwa sposób przy zeskoku ugiął kolana, stopy przeszył mu ostry ból.Jakdługi rozłożyłsię na twardej ziemi.Tylna brama z żelaznych prętów, do której prowadziła biała droga, była wąska,skrytaw niszy muru.Obok wisiała rączka od dzwonka.Jeśli pociągnę, pomyślał Jedwab,postawięna nogi cały dom.A może nie? I nagle zuchowato szarpnął za rączkę i patrzyłprzezoddzielone od siebie na szerokość czterech palców pręty bramy, kto się pojawi.Wuszachnieustannie brzmiał mu zgubny dźwięk dzwonka.Nie rozległo się szczekanie psów.Przezchwilę tylko wydawało mu się, że w cieniu wielkiej, rosnącej w połowie drogimiędzy murema domem wierzby dostrzega błysk ślepi, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy, aponadtoślepia (jeśli były to ślepia) znajdowały się na wysokości siedmiu lub więcejłokci nad ziemią.Bramę otworzył talus.- Kim jesteś? - ryknął i pochylając się, wycelował w Jedwabia pistoletypulsacyjne.Paterę jeszcze głębiej naciągnął na oczy kapelusz.- Mam wiadomość dla Krwi, twego pana - oświadczył.- Zejdź mi z drogi.Szybko przekroczył bramę, zbliżając się do maszyny tak, że nie mogła jużbardziej sięnad nim pochylić, nie miażdżąc go.Nigdy jeszcze nie stał tak blisko talusa.Odniósłirracjonalne wrażenie, że nie stanie się mu nic złego, jeśli całkowicie zaspokoiciekawość,więc wyciągnął rękę i dotknął zagiętej pod kątem płyty stanowiącej pierśolbrzymiejmaszyny.Ku swemu zdumieniu poczuł, że metal jest ciepły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]