[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oświadczył, że radził się kogoś,zapewne prawnika, w sprawie praw ojcowskich.Jest przekonany, że możeje odzyskać na drodze sądowej i sprawować nad Millie opiekę, dopókidziewczyna nie ukończy dwudziestu jeden lat.- Czeka go ostra walka w sądzie, a biorąc pod uwagę jego przeszłość,bardzo wątpię w to, by wygrał proces.Na waszym miejscu nieprzejmowałbym się tym.Muszę iść.zanim zamarznę tu na śmierć.Nadworze jest cieplej.Dlaczego tu tak zimno?Aggie uśmiechnęła się z zadowoleniem.RS163- Pewnie z powodu szpar pomiędzy starymi deskami, choć i w dawnychczasach, kiedy przechowywaliśmy w tej stodole siano, też panował tu ziąb.Czy wejdzie pan do domu i napije się czegoś ciepłego?- Nie, Aggie.Dziękuję.Czas już na mnie.Wpadłem na chwilę, bochciałaś poznać prawdę o tym mężczyznie.- Oj chciałam, choć, jak mówiłam, nie jestem zaskoczona tym, cousłyszałam.Bardzo dziękuję, sierżancie.Jeśli tylko mogłabym czymś siępanu odwdzięczyć.Fenwick roześmiał się.- Pani Winkowski, musiałaby pani znowu zaprząc konia do wozu iwyruszyć do miasta.Założę się, że nad tym stołem z grochówką ipasztecikami nie dociera do pani zbyt wiele plotek.- Oj zaskoczyłabym pana, gdybym zaczęła mówić.To pewne.- Pewne?- Absolutnie.- Skoro tak, to czy nie zechciałaby pani zaskoczyć mnie już teraz? -spytał ze śmiechem.- Teraz nie mam czasu.- Również się roześmiała.- Ale proszę tu przyjść,gdy kiedyś znajdzie się pan w pobliżu, a wówczas pomogę panu rozwiązaćniejedną zagadkę.Uśmiechnął się do niej z zadowoleniem i pomachał ręką na pożegnanie.- Ona się w ogóle nie zmienia - skomentował zachowanie Aggie, gdyBen odprowadził go do bramy.- Oj tak.Ale to może tylko nas cieszyć.Dziękuję, sierżancie, że pan sięfatygował.- Ben, dobry z ciebie człowiek.Opiekuj się nią.Opiekuj się nimiobiema.Gdy Fenwick wyszedł za bramę, Ben ruszył do domu w ślad za Aggie,która właśnie znikała w drzwiach.- To przyzwoity gość.Aggie ma rację - powiedział do siebie.- Szkoda,że tak rzadko można spotkać takich ludzi.Zakończyli sobotnią sprzedaż.Po raz kolejny klienci wykupili wszystkojuż przed drugą.Aggie, Ben i Millie rozmawiali o tym w kuchni.- Czy gdybyś miała kogoś do pomocy, byłabyś w stanie upiecwszystkiego dwa razy więcej? - spytała gospodyni.- Przecież już mówiłam, że to sprawa piekarnika - odparłazniecierpliwiona dziewczyna.- Problem stanowi nie tyle przygotowanieciasta, ile samo pieczenie, jego nie można przyspieszyć.RS164- Aggie, ona daje ci w ten sposób do zrozumienia, że potrzebny jestodpowiedni piec - wmieszał się do rozmowy Ben.- Powtórzę to, co jużmówiłem: powinnaś wyłożyć pieniądze na nowy.- Czy nie mógłbyś wynieść się stąd do diabła i zająć swoimi sprawami? -ofuknęła go.- Nie.Poza wszystkim innym byłoby tu cieplej.Do dziś myślałem, żeten handel to nie tylko twoja i Millie sprawa - postawił się.- Czy moglibyście przestać się kłócić? - odezwała się wyraznieprzygaszona Millie.Ben i Aggie spojrzeli na nią z niepokojem.- Jest zmęczona - orzekł Ben.- Powiedz mi lepiej o czymś, czego nie wiem - odburknęła Aggie.- Apoza tym z czyim błogosławieństwem rozpoczęła ten handel? Na pewno niez moim.Mnie w zupełności zadowalało to, co było wcześniej.- Słuchajcie.Jeszcze raz was proszę, przestańcie się kłócić.Nie jestemzmęczona.Cieszę się z tego, co robię.Możemy przecież rozmawiaćspokojnie - mitygowała ich Millie.- Spokojnie? Nie słyszysz dzwonka?! - Ben wymownie wskazał drzwi.- Wyjdz i powiedz klientom, żeby się wynieśli do wszystkich diabłów.Na bramie jest tabliczka z napisem: Nieczynne".Jeśli nawet nie umiejączytać, to i tak wiedzą, co ten napis znaczy, bo go znają - poleciła mu zezłością Aggie.Gdy wyszedł, mrucząc coś pod nosem, odwróciła się dosiedzącej na ławie Millie i powiedziała łagodnie: - Nie namawiam cię dopicia, ale jeśli czujesz się zmęczona, skuś się na kapkę dżinu.To postawi cięna nogi.Nalać ci?- Nie, pani Aggie, dziękuję.Już tyle razy mówiłam, że nie lubię anidżinu, ani piwa.I nie czuję się zmęczona, tylko nieco znużona.Tak, to było właściwe słowo.Czuła się znużona monotonią codziennychzajęć i panującym w domu nieporządkiem, bo miała teraz o wiele mniejczasu na sprzątanie.Czuła się znużona nie dającą się zagłuszyć tęsknotą zapanem Thompsonem, za Bernardem Thompsonem, za.Bernardem.Ale nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znużenie ustąpiło,bo do pokoju wszedł właśnie on, poprzedzany przez sztywnego ze złościBena.Wstała z ławy, obciągając fartuch i poprawiając włosy, ale BernardThompson patrzył na Aggie.- Dzień dobry, pani Winkowski.Jak się pani miewa? Wydaje mi się, żetyle czasu upłynęło od mojej ostatniej wizyty.RS165- Dzień dobry.Tak samo jak poprzednim razem, ani lepiej, ani gorzej.Proszę usiąść.- Wskazała na ławę.- A jak się miewa panna Millie? - Teraz patrzył na nią.- Myślę, że mogę powiedzieć to samo, co pani Aggie: ani lepiej, anigorzej.- Millie starała się zachować obojętny ton głosu.- Jest zmęczona i przepracowana, a wszystko to z jej winy - oświadczyłaAggie.Odwróciła się do Bernarda Thompsona.- Wrócił pan z miasta, toznaczy z Londynu?- Tak.Niestety różne sprawy zatrzymały mnie tam nieco dłużej, niżplanowałem, choć nie tylko tam.W Londynie atmosfera jest bardzoprzygnębiająca, a ja poza tym musiałem udać się do Sussex, w odwiedzinydo przyjaciół.To miała być krótka, dwu- lub trzydniowa wizyta, leczwydłużyła się do tygodnia.Wie pani, jak to jest, kiedy ludzie się rozgadająi.- wzruszył ramionami - zaczną człowiekowi układać życie, każdemu,tylko nie sobie.- Czy podać panu coś do picia?- Nie, dziękuję, ale jest coś, co mogłaby pani dla mnie zrobić.Mam dopani pewną prośbę.- Do mnie? Zatem proszę mi powiedzieć, co to takiego.- Otóż.- Spojrzał na nią, następnie na wciąż sztywnego Bena, w końcuzaś na Millie.- Chciałbym, żeby pani zgodziła się, bym pokazał Millie mójnowy nabytek.willę na przedmieściu, którą niedawno kupiłem.To maleńkidom, w którym króluje moja ciotka.Z przyjemnością podejmie pannę Milliepodwieczorkiem.Aggie trąciła łokciem stojącego obok niej Bena, który nagle drgnął,jakby chciał zaprotestować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]