[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Sheila mrugnęła porozumiewawczo.- Wypytywał mnie o twoich chłopaków.Powiedziałam mu: nie było ani jedne^ go", bo przecież nie poświęciłaś biedakom ani jednego spoj-rzenia! - Uniosła ręce w górę i westchnęła głęboko.- Dobra, zrób się na bóstwo.Idziesz ze mną doTeddy'ego.Queenie obrzuciła spojrzeniem swoje zniszczone ubranie i pomyślała o czekającym ją cerowaniu.Tak, to prawda, pragnęła zobaczyć się z Rickiem bardziej niż czegokolwiek innego na świecie, alewstyd jej było własnego wyglądu.Ubrania cioci Biddy, mimo że pracowicie poprawiane i poszerzanenie dodawały uroku.A jednak.myśl o ciemnych oczach chłopca przyprawiła Queenie o szybszebicie serca.Siorbiąc herbatę udawała zainteresowanie nieprzerwaną gadaniną Sheili, cały jednak czasmyślała o Ricku Marsdenie.109Josephine CoxLedwie do niej docierała barwna opowieść przyjaciółki o pewnej sprzeczce, która miała miejscemiędzy nią a matką:- Wywaliła mnie za drzwi, obrzydliwa stara krowa! -wybuchnęła Sheila.- Tylko dlatego, że przezdziurkę od klucza podglądałam Raymonda w łazience! - Odrzuciła głowę do tyłu i zaniosła sięgłośnym śmiechem.- A nawet nie było co podglądać! Taki sobie.raczek nieboraczek - zaśmiewałasię swobodnie.Queenie słuchała jej teraz uważnie.Bez trudu ujrzała w myślach nieposkromioną Sheilę na kolanachpod drzwiami łazienki, a potem już nie trzeba było wielkiego wysiłku wyobrazni, by ujrzeć scenę, jakamusiała mieć miejsce pomiędzy Maisie i jej córką.Jak zwykle zarazliwy śmiech Sheili podniósł ją naduchu.- Sheilo Thorogood! Jesteś niepoprawna!A Sheila myślała właśnie o tym, jak śliczna jest Queenie.Raniła jej serce świadomość, że musi byćbardzo samotna po śmierci cioci Biddy.- No to - zdecydowała - bez dyskusji! - Idziesz ze mną doTeddy'ego.- Zsunęła się na brzeg krzesła, chwyciła Queenie za rękę i pociągnęła za sobą.Kazała jej iść na górę, założyć sukienkę.Dziesięć minut póznią Queenie była z powrotem w salonie, gotowa na przyjęcie opinii Sheili.Wczarnej bluzce i brązowej spódnicy z podwyższonym karczkiem, z twarzą wymytą do czysta ibłyszczącymi włosami splecionymi w grube, gładkie warkocze, czekała na ocenę.Sheila zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów.- Jasny gwint! To są twoje najlepsze ciuchy?Queenie zaczęła się już niecierpliwić, kiedy zobaczy Ricka, ale teraz uczucie oczekiwania opuściło jąnatychmiast.I mimo że była przyzwyczajona do niewyparzonego języka Sheili, poczuła się żałośnie.- Nie mam innych - odparła zniechęcona, próbując nie okazać rozczarowania.- Wiesz co, Sheila,może lepiej nie pójdę.Nie chcę ci narobić wstydu.118Grzechy ojcaSheila roześmiała się rozbrajająco.- Coś ty, dzieciaku! Tylko żartowałam.Wyglądasz bombowo, naprawdę! Poza tym jesteś takdiabelnie ładna, że i tak nikt nie zauważy, co masz na sobie.Do sklepu Teddy'ego szło się spacerem ledwie dziesięć minut wzdłuż High Street i kawałek mniejszą,brukowaną uliczką.Teddy był karłowaty, miał wielkie zaróżowione oczy i łysą głowę.Jego sklepik,doskonale znany całemu Blackburn, oferował najwspanialsze zioła, przyprawy, Woodbinesy i taJbakę.Było to cudownie malownicze wnętrze z rzędami głębokich półek sięgających od podłogi posufit.Na każdej z nich tłoczyły się słoiki z zielonym rozmarynem, czarną lukrecją, drewnianymipatyczkami, brązową tabaką, różowymi i żółtymi jęczmiennymi bukietami i setkami kolorowych ziółoraz lekarstw we wszelkiej postaci i różnorakiego przeznaczenia.Mówiono, że właściciel tego kramupotrafił wyleczyć wszystko: od skaleczonego palca po złamane serce.Przestronną szklaną ladę, przy której płaciło się za zakupy, wypełniały obszerne pojemniki z Khali -rodzajem musującego proszku na sorbet w najdziwniejszych kolorach.Na podłodze pod ścianamistały ogromne kamionki z sarsa-parillą, przewspaniałym napojem w kolorze smoły, który szczypał wnos i wyciskał łzy z oczu.Wysoka wąska szklanka sarsaparilli to była prawdziwa rozkosz,szczególnie, jeśli się ją piło - zgodnie ze zwyczajem - w cichym odosobnieniu wysokich stołków".Wysokie stołki znajdowały się z dala od widoku, za zieloną zasłoną.Każdy, kto chciał w spokojunacieszyć się porcją sarsaparilli, po prostu siadał tam i czekał, aż Teddy go obsłuży.Kiedy Queenie minęła zieloną kotarę, każdy nerw jej Ciała drżał w oczekiwaniu na spotkanie Ricka.W chwili gdy zobaczyła, że go tam nie ma, opuściła ją cała odwaga.Wysokie stołki były puste, apokoik wiał chłodem.Usiadła koło Sheili.Teddy wytknął głowę zza lady.- Jak leci, dziewczęta? - Rozciągnął usta w uśmiechu,111Josephine Cóxktóry nadał mu wygląd zdziwionego goblina.- No właśnie.Rozsiądzcie się wygodnie.Zaraz będę.Jedną chwileczkę.Nim zdążył przynieść sarsaparillę, ktoś otworzył drzwi sklepiku, trącając wiszący nad nimi dzwonek.Queenie wiedziała, że to Rick, jeszcze zanim usłyszała, jak pozdrawia właściciela.- No, widzisz? - szepnęła Sheila.- A nie mówiłam? -Odsunęła zieloną kotarę i krzyknęła: - Tujesteśmy, przystojniaczku!Gdyby tylko było to możliwe, Queenie najchętniej zapadłaby się pod ziemię.Sheila zawsze potrafiłatak się zachować, że Queenie miała wrażenie, iż wszyscy bez wyjątku dziwnie się jej przyglądają.- Sheila.nie przeszkadzaj mu - skarciła chichoczącą przyjaciółkę.- Daj spokój! - odparła Sheila i trąciła ją łokciem w bok.- To połowa ubawu, kochana.Rick musiał pochylić głowę, żeby wejść do wnęki.Jego wzrok padł na Queenie i kiedy chłopakwyszeptał jej imię, zabrzmiało ono tak intymnie, że wszystko dokoła ucichło.Z całą pewnością słyszał gwałtowne łomotanie jej serca.Oueenie wzięła głęboki oddech i zmusiła się,by przywitać chłopca ze spokojem, którego wcale nie czuła.Gdy tak stał i patrzył prosto na nią tymiswoimi przepastnymi, ciemnymi oczyma, miała wrażenie, że ściany zbliżają się do siebie, jakby miałyzamiar ją zgnieść.Pod jego gorącym spojrzeniem dosłownie płonęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]