[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwykle klient uciekał do innegoskandynawskiego kraju, gdzie Mosad podejmował analogicz-ne kroki i karuzela zaczynała kręcić się na nowo.- W minionym roku zwerbowaliśmy w ten sposób ponadosiemdziesięciu Palestyńczyków - przechwalał się mój szef.- Idzie tak łatwo, że to nie może być zgodne z prawem.I rzeczywiście nie było.Kiedy zapytałem, czy takiepostępowanie przypadkiem nie odbije się na nas, otrzymałemodpowiedz, jaką zwykle słyszało się w takich przypadkach:- No i co z tego?61Kilka następnych dni przypominało pracę w kieracie.Tyrałem niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę, przy-gotowując mój wyjazd do Sri Lanki.Miałem dozorowaćduży transport min przeznaczonych dla Tamilskich Tyg-rysów i odebrać zapłatę.Uczyłem się mojej nowej roli ibyłem przepytywany przez mojego szefa.Wyglądało to tak, jakby całe biuro dostało szału.Każdy nagwałt szukał sposobu zdławienia inicjatywy pokojowej królaJordanii Husajna.Działania Husajna całkowicie zaskoczyłyMosad.Nasze zródła w Stanach Zjednoczonych donosiły, żepropozycje Jordanii są zwykłą farsą i już miesiąc temuposzły w zapomnienie.Tymczasem inicjatywa pokojowajakimś cudem odżyła i choć Jasir Arafat nie poszedłby nażadne ustępstwa wobec Izraela, to jednak zgodził się spotkaćz królem Jordanii.Mówiło się, że Husajnowi wcale niechodzi o pokój, ale o zdobycie zgody Amerykanów nadokonanie przez jego armię zakupu broni o wartości dwóchmiliardów dolarów.Zapewniliśmy premiera, że niedopuścimy, aby mu się powiodło.Zmobilizowaliśmy całąspołeczność żydowską w Stanach Zjednoczonych.Odpowiedzialnym za powodzenie akcji był Tsvy Gabay, szefsekcji zagranicznej wywiadu.Otrzymał wykazy sayanim iprosyjonistycznych organizacji, które mógł włączyć dodziałań.Zadanie nie było łatwe.Teoretycznie Jordańczycy moglizakupić broń wszędzie, gdzie im się zamarzy.Nie prosili ołaskę; płacili gotówką i chcieli ją wydać w StanachZjednoczonych.Gdyby doprowadzili do zawarcia transakcji,uzyskaliby dostęp do amerykańskiego rynku broni, a tenprzyjąłby ich z otwartymi ramionami.Nie mogliśmy na topozwolić.Społeczność żydowska w Stanach Zjednoczonych tworzytrójpoziomowy zespół operacyjny.Na pierwszym poziomieznajdują się pojedynczy sayanim (gdyby sytuacja była od-62wrotna i Stany Zjednoczone przekonałyby Amerykanówpracujących w Izraelu do działalności wywiadowczej nakorzyść Stanów Zjednoczonych, rząd Izraela traktowałbyich jak szpiegów).Drugi poziom tworzy silne proizraelskielobby, zdolne zmobilizować %7łydów w Ameryce do działańukierunkowanych zgodnie z życzeniem Mosadu.Trzecipoziom to B'nai Brith.Członkowie tej organizacji mieli zazadanie nawiązywać przyjaznie wśród nie-Zydów i urabiaćopinie antysemity każdemu, kogo nie udało się pozyskać dlasprawy Izraela.Przy włączeniu do działań wszystkich trzechpoziomów musieliśmy odnieść sukces.Nie było innej moż-liwości.5Czwartek, 27 marca 1986Od wpadki na Cyprze upłynęły dwa miesiące, a wciążnie wiedziano, co ze mną począć.Z jednej strony,kierownictwo Mosadu wiele zainwestowało w moją osobę idobrze im się odwdzięczyłem - okazałem się wzorcowymproduktem systemu szkolenia i procesu modelowania.Ajednak kilku wysokich rangą oficerów zaczęło postrzegaćmnie jako element szkodliwy.Jeden z nich, którego prawienie znałem, o nazwisku Ephraim, prowadził prywatnąkrucjatę, której celem było wyrzucenie mnie z organizacjinazywanej przez niego najlepszą rodziną w państwie.Jakimś sposobem zapewnił sobie pozycję kwalifikatora inie był zadowolony z tego, co odkrył w moim życiorysie.Stwierdził, że jestem podżegaczem i moje poglądy politycznewystawiają na szwank morale kolegów.Zgodził się, iż mamzadatki na dobrego agenta operacyjnego, lecz z powodulewicowych skłonności stanowię zagrożenie dla systemu.Mosad jest niewielką organizacją, z trzydziestoma, conajwyżej czterdziestoma agentami operacyjnymi, z którychkażdy silnie oddziaływuje na pozostałych.Cokolwiek dziejesię z jednym, odbija się na innych.Moja sytuacja byładoskonale znana i stanowiła główny temat rozmów toczonychza moimi plecami.Wiedziałem o tym od przyjaciół, ale niemiałem tak zwanego konia (starszego oficera, widzącegomnie w swojej klice), który wstawiłby się za mną.64Teraz nie miałem już złudzeń, że zostanę wylany.Stałemprzed dużymi, drewnianymi drzwiami akademii, na skrajuparkingu dla personelu.Patrzyłem, jak zimowe słońce powolizapada w wody Morza Zródziemnego.Zaczął siąpić drobnydeszcz, niebo gwałtownie pociemniało.- Victor! - usłyszałem głos dobiegający z głównego hallu.Odwróciłem się w tę stronę.Głos należał do Dinura, któregouważałem za przyjaciela.Miałem pewność, że nadal nim jest.- Co takiego?- Chcą z tobą rozmawiać - rzekł, wskazując na biura.- Jest tam szef?Jako wyrzucany na bruk agent operacyjny, miałem praworozmawiać w cztery oczy z szefem Mosadu.Gdyby od-mówiono mi takiej rozmowy, mogłem skorzystać z drugiegoprzywileju i poprosić o rozmowę z premierem.- Nie, szefa nie ma.Jest David Arbel.- Mam prawo rozmawiać z Romem - stwierdziłem,używając kryptonimu na określenie zwierzchnika Mosadu.- Dlaczego nie posłuchasz, co mają do powiedzenia Arbeli Gideon Naftaly?- Naftaly? A po cholerę tutaj Naftaly?Naftaly stał na czele wydziału psychiatrycznego.Niedarzyłem go szacunkiem.Na kursie kadetów jeden z nas, zwykształcenia psycholog, z łatwością zapędzał go w koziróg.- Victor, słuchaj, nie zadawaj mi tych pytań.Wejdz tami zapytaj.Kiwnąłem głową i wszedłem do hallu.Zatrzymałem sięprzy stoliku, nalałem sobie filiżankę kawy i papierowymiserwetkami trochę podsuszyłem włosy, wilgotne od mżawki.Dinur szedł obok mnie.Czułem się jak skazaniec w drodzena szubienicę.Drzwi gabinetu uchyliły się i dojrzałem głowę Gideona.- Yictor, czekamy na ciebie.Mógłbyś do nas przyjść?65- No, idz - rzekł Dinur, popychając mnie w stronęgabinetu.- Idz już, człowieku.Przytaknąłem i wszedłem do pokoju.- Chcieliście się ze mną widzieć?- Tak - gruchnął Arbel mocnym głosem, w którym dałosię słyszeć przekonanie o sile własnej pozycji.- Chcemypomówić z tobą o rozwiązaniu twojego kontraktu z Mosadem.- Kiedy będę rozmawiać z szefem?- Nie będziesz - powiedział swym zwykłem tonem, jakbyzwracał się do sekretarki.- To jest ostateczna rozmowa.Nagle zawrzałem z gniewu.Rzucało się w oczy, że obaj jaknajszybciej chcą to odwalić i mieć z głowy.Przestałem byćjednym z nich i byłoby najlepiej, gdybym natychmiastzniknął im z oczu.Pozbawiali mnie ojczyzny i wiary wsłuszność sprawy.Musiałem chwytać się brzytwy.- O czym ty mówisz? Nie jesteś szefem, a tego klownawcale nie powinno tu być.- Victor, uważaj na słowa - ostrzegł Arbel.- Ciebie też nie powinno tu być.- Tego już za wiele.- Oczy Arbela miotały iskry.Czuł, żekontrola wymyka mu się z rąk.Widziałem to.- Chciałemporozmawiać z tobą, zanim nas opuścisz.Jeśli nie maszzamiaru włączyć się do tej rozmowy, twoja sprawa.Nie mamnic przeciwko temu, po prawdzie, będę ci nawet wdzięczny.A teraz posłuchaj mnie i nigdy nie zapominaj tego, co mamci do powiedzenia.Rozparłem się w fotelu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]