[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Którejś nocy siedział o, tutaj, a ja stałam w drzwiach gabinetu.Byłam w ciążyz tobą, to znaczy, siedziałeś jeszcze u mnie w brzuszku.Odwróciłam się, a twój ojciec.to znaczy Sydney, mój mąż.powiedział: Chodz tu i połóż się na chwilę.Nie wiem,czemu tak powiedział, ale tak było.Wstał, zrobił mi miejsce, żebym mogła siępołożyć, i nagle podszedł do drzwi gabinetu.Stał tak, jakby wystawiał się na próbęBożą.Nic więcej nie powiedział.Czekał.Rozległ się przenikliwy dzwięk i twój ojciecwystawił rękę.Ktoś strzelił prosto w nasz dom.Ja, i ty razem ze mną, mogliśmyzginąć.Skąd twój tatuś to wiedział? On jest bardzo odważny, bardzo dobry i miły,zobaczysz. Lyle też jest odważny oświadczył Percy.Wstrzymałem oddech, nie odejmując ręki od twarzy dalej patrzyłem w gwiazdy.Czekałem, żeby matka powiedziała: To prawda, bardzo odważny.Chciałem, żebypotwierdziła moją odwagę, bo gołą ręką wybiłem szybę w oknie, bo rzuciłem się napotężnego rybaka, bo chodzę z nożem.Nikt mi nie podskoczył.Słyszano o mnie jużnawet w Tracadie a kiedy patrzyłem w lustro, widziałem w swoich oczach stalowy,hipnotyczny błysk pozbawionego złudzeń młodzieńczego bólu.Takie oczy zawszechciałem mieć, odkąd jako dziesięciolatek zobaczyłem je po raz pierwszy u MathewPita.Ale matka powiedziała coś, czego dokładnie nie usłyszałem to mnierozczarowało.Może i powiedziała, że jestem odważny.Tego tylko chciałem.Potem usłyszałem, jak mówi Percy emu, że herbata jest pyszna i że ona napewnym pikniku rozniosła osiemset filiżanek herbaty.Znów zapadło milczenie.Wdomu zgasło światło.Między drzewami świstał wiatr.Percy odezwał się cicho: Mamo.modlę się, żebyś nas nie zostawiła.Wieczór wciąż napawał słodyczą, nawet przez kwaśny posmak wina.8Na drugi dzień rano Jay Beard chciał mnie widzieć, więc poszedłem do niego.Usiadł przed domem na starej blaszanej beczce i zwrócił ku mnie pobrużdżoną twarzz gęstą siwą brodą.Spytał, co się zdarzyło na tańcach. Rozwalę łeb każdemu skurwysynowi, który mi stanie na drodze. U nas nad rzeką takich łobuzów nie brakuje odparł cicho Jay Beard. Aleodważnych jest tylko paru.Pamiętaj, że nic ci dobrego nie przyjdzie z zadawania sięz Mathew Pitem.Zmroził mnie tą uwagą, bolesną przez to, że żywiłem do niego szacunek, który wdodatku uniemożliwiał zjadliwą ripostę.Przypomniało mi się, jak Jay Beard stał wśrodku zimy z rewolwerem w pogotowiu, ochraniając nasz dom.Wiele muzawdzięczałem, a nigdy nie poprosił o nic w zamian.Zdawało mi się, żeupodobniłem się do niego, aż tu nagle on mi oświadcza, że wprost przeciwnie.W piątek zabrałem się do przycinania pali, by podeprzeć starą komórkę zadomem.Percy siedział na pieńku i obserwował mnie.Dął tego dnia uporczywy wiatrod zatoki, czułem wyraznie zapach słonej wody.Gdy obejrzałem się po raz kolejny Percy ego nie było.Nie znalazłszy go w domu, wszedłem w las, przeciąłem potok Arron i starą, krętądrogą skierowałem się do wzgórza tego, z którego widać było i nasz dom, igospodarstwo Pitów.Zobaczyłem Percy ego w oddali, blisko szosy.Przeszedłostrożnie na drugą stronę i puścił się pędem do kempingówki Jaya Bearda.Zawróciłem przez wiatrołom, przekroczyłem znów potok Arron i skrajem RussellRoad dotarłem na podwórko Bearda.Było już pózne popołudnie, piątek, więc wzdłużcałej szosy snuł się zapach smażonych ryb bezsensownej ofiary postu, zawieszonej wrzadkich błękitnych prześwitach jesiennego nieba.W kempingówce Jaya Bearda siedział mój mały braciszek: słuchał, jak Jay gra nagitarze.Rączki złożył na kolanach, obutymi w kalosze nogami dyndał dobre sześćcali nad podłogą, muchę pod szyją miał jak zawsze przekrzywioną.Dojrzał mnienagle przez okno i radosny uśmiech rozpromienił jego buzię, ozłoconąpóznopopołudniowym słońcem.Zaraz jednak skupił znów całą uwagę na palcachpana Bearda, a Scupper warował cierpliwie u jego stóp.A więc w te dni, kiedy mnie się zdawało, że Percy wychodzi mi na spotkanie, on wistocie biegał na koncerty muzyki country-and-western do pana Bearda.Naglepojąłem, co oznaczało słowo Gelira na kopercie.Percy zbierał na gitarę.Zawróciłem do domu.Czułem smutek i lekką zawiść, z niewiadomego powodu.Przed naszym domem stał Mathew.Czekał na mnie. Idziesz? zapytał. Dokąd? Muszę iść w jedno miejsce. Daleko? Z godzinę stąd.Zajrzałem do domu i powiedziałem mamie, że wychodzę.Leżała z półotwartymioczami, wpatrzona w sufit, a Autumn gotowała dla niej zupę. Gdzie idziesz, kochanie? spytała. Mam coś do załatwienia.umówiłem się. Cały dzień myślę o swoim życiu w sierocińcu powiedziała matka. Całydzień.o wszystkich smutnych, małych dzieciach, które tam znałam.To bardzodziwne.Nie wiedziałem wtedy, że jej gesty i uśmiech będą mnie prześladować w każdejchwili przez resztę życia.Przejechaliśmy z Matem z piętnaście mil, a potem jeszcze kawałek dziurawą,krętą drogą, wiodącą ku zatoce.Przymrozek zwarzył już liście drzew, słońce ślizgałosię po karoserii, a siedzenie auta pachniało jesienią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]