[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uświadomił sobie, o czym myśli i spąsowiał ponownie, tym razem zezgrozy.Dobry Boże, Troyden! Ty zboczony bydlaku! To dziecko jest! Ma z dziesięć lat! Jezu,chłopie, ocknij się, bo ci odwala na poważnie.Viana zeskoczyła z pieńka z wdziękiem Dzwoneczka z Piotrusia Pana.- To co? Ruszamy? - zapytała wesoło.- Jasne.Znaczy, tak - powiedział lekko ogłupiały.- Ruszamy.- Zaczekaj.Wezmę trochę zapasów.Znikła w chacie, a po chwili pojawiła się z wypchaną sakwą na ramieniu.- Chodz.Tędy.Tu jest ścieżka.Widzisz? - Pobiegła przodem, podskakując, zaaferowanajak normalna dziewczynka.- No, to jak masz na imię? Muszę przecież jakoś się do ciebiezwracać.Chyba że wolisz, abym nadal nazywała cię wędrowcem.- Troy - powiedział.- Mów do mnie Troy.I zaraz przypomniał sobie, że niedawno przedstawiał się Semie.Ciekawe, gdzie onaprzepadła? Pewnie Księżycowe Morze wyrzuciło ją na inny brzeg.Jeszcze jakiś czas temu zastanawiał się, czy nie odszukać Burzowego Kocięcia, ale terazten pomysł wydał mu się głupi.Przede wszystkim musiał dotrzeć do Drzewa, a nie zawracać,w bezsensownych próbach znalezienia kogoś, kto mógł być teraz wszędzie.Kocię wieprzecież, dokąd zmierza, więc dołączy do niego, jeśli zechce.Towarzystwo Viany trochę go krępowało, ale w końcu uznał, że lepiej będziepodróżować z kimś miejscowym, kto ma jakieś pojęcie o kierunku i topografii.Zresztą niemógł porzucić bezbronnego dziecka na pastwę nieznanych chorób i Księżycowego Morza.Nawet jeśli to dziecko zachowuje się jak rasowa Lolita.Westchnął, poprawił bukłaki i podążył ścieżką za tą dziwaczną Alicją.* * *Viana terkotała przez cały czas, ale Troy nie umiałby powiedzieć, o czym opowiada.Tobyły dzwięki, słodkie i śpiewne, niczym piosenka ptaka.Tylko głupek doszukiwałby się wtym sensu.Coś o jakichś ciotkach czy kuzynkach, mieszkaniu w odległej wiosce, zbieraniuleczniczych ziół, pasaniu jakichś zwierząt i zabawach z rówieśnikami.Beztroskie paplaniedziewczynki nieco go uspokoiło.Z początku sposób bycia Viany przyprawiał go o dreszczniepokoju.Nie przywykł do kontaktów z dziećmi, zwłaszcza pozującymi na Marilyn Monroeśpiewającą kołysanki prezydentom.Kierowali się na północny zachód, czyli, według rozeznania Harlowsa, mniej więcej wdobrą stronę.Kiedy tuż przed nim krzaki zaszeleściły i rozchyliły się podejrzanie, odruchowopopchnął dziewczynkę za siebie, wyrywając nóż z pochwy.- Nie bój się, Troy Coś Spadło.To ja, Sema - odezwał się znajomy, ostry głos.- Widzisz,jednak opiłeś się księżycowej wody, a ostrzegałam! Z hopka, którego porzuciłeś i nie zjadłeś,zostały same ogryzione gnaty.Bardzo głupio tak marnować dobre jedzenie.Wychynęła na ścieżkę, krzywiąc w uśmiechu brzydki, trollowy pyszczek.- Sema! - ucieszył się Troyden.- Szukałem cię.- A ja cię znalazłam! - oznajmiła triumfalnie, a potem zobaczyła Vianę.I oszalała.Opadła na czworakach, sycząc i plując jak puma, która obudziła się nie whumorze.Czerwone włosy nastroszyły się niczym peruka afro.- Złe! Złe! - zaszczekała.- Ucieka! Ucieka! Złe!Troy rozłożył uspokajająco ręce.- Hej, odpuść, siostro! To moja przyjaciółka.Nie jest grozna.Ma dziesięć lat, ale lubi sięmądrzyć.Tak czy inaczej, to tylko dziecko.Młode.Szczenię.Rozumiesz? Nic ci nie zrobi.- Zrobi! Zrobi! - zawyła po psiemu Sema.- Mnie! Tobie! Troy Coś Spadło, zabij to!Zabij szybko! Ty możesz! Jesteś silny! To pijec! Pijec! Trzeba zabić!Viana stała na ścieżce bardzo blada, wystraszona jak petent przed rozmowąkwalifikacyjną.Harlowsowi wydawało się, że jest bliska płaczu.- Nie wygłupiaj się, siostro - powiedział.- To tylko mała dziewczynka.Tam, skądpochodzę nie zabija się dziewczynek.Z wyjątkiem przykrych wypadków, takich jak wojny i ostrzał wiosek biednych, niczegoniewinnych cywilów, dopowiedziało cierpko sumienie.- Nie! Złe! Uciekaj lub zabij! Patrz! Patrz! Złe! - upierała się Sema, szczerząc kły.Obrócił się, a Viana zadrżała i cofnęła się o krok.Troy stracił cierpliwość.- Daj już spokój! Siad! Fuj! Zostaw! Leżeć! Nieważne.Cicho ma być! - huknął, aż Semaprzysiadła.- Nie, nie! - zaskomlała.- Ja nie mogę! Ostrzegałam! Pamiętaj! Ostrzegałam! Ty dobry!Dobry dla Semy.Posłuchaj.I uważaj.Pijec! To pijec! Zobaczysz.A teraz żegnaj! Nie mogęzostać.Pijec mnie zje! Prostych ścieżek i łatwych zdobyczy, Troy Coś Spadło! Uważaj.Bądzczujny! Bądz czujny!Jednym susem wskoczyła w krzaki i znikła.Troyden, zbity z tropu, spojrzał pytająco natowarzyszkę.- Co to jest pijec? Czemu cię tak nazywała?Mała potrząsnęła głową.Jej oczy były wielkie, ciemne, rozszerzone strachem.- Nie wiem.Nie mam pojęcia.- Więc co się stało? Dlaczego uciekła?Viana zagryzła wargę, jakby próbowała powstrzymać się od płaczu.- Skąd mogę wiedzieć, Troy! Lisy są płochliwe.Może dlatego.- Lisy? - powtórzył osłupiały.- Jakie znów lisy?Mała wzruszyła ramionami, gestem, w którym dało się zauważyć poirytowanie.- To była lisica.Nie wiesz? Lisica.Dzikie zwierzę.Kto ją zrozumie?- Sema?- Tak.Oswoiłeś lisicę, ale ona przestraszyła się obcego i uciekła.I tyle.Harlows w zadumie potarł kark.- Pomogła mi - powiedział.- Zaprowadziła do strumienia.Viana pociągnęła nosem.- Co z tego? Pewnie miała w tym jakiś interes.Zwierzęta takie są.- Wyglądała prawie jak człowiek.Płakała, kiedy Lud Bez Słońca zabił jej bliskich.Rozmawiała ze mną.- Och, tak! Oczywiście - westchnęła Viana.- We dnie.Ale w nocy objawiłabyprawdziwą naturę.Duszę zwierzęcia.Skąd pochodzisz, skoro nie wiesz podstawowychrzeczy?- Ze środka Ameryki, mała.Ohio.Aapiesz? - mruknął.- Chociaż czasem myślę, żemieszkałem tam dawno, dawno temu, w bardzo odległej galaktyce.* * *Wędrowali do zmierzchu, nie napotkawszy po drodze żadnych ludzkich domostw.Lasprzemienił się w lekko pofałdowaną, trawiastą równinę, w którą, niczym wisienki w tort,powtykane były okrągłe, czerwone kępy zarośli.Zcieżka, którą podążali, ledwo majaczyła wśród zieleni, zarośnięta długą, wiotką trawą ichwastami, lecz Viana uporczywie nazywała ją traktem.- Czemu tu tak pusto? Nikt nie mieszka w tym kraju, czy co? - spytał.Uśmiechnęła się.- Ależ mieszka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]